Tuesday, July 10, 2007
Między III a IV Rzecząpospolitą
Między III a IV Rzecząpospolitą
Nasz Dziennik, 2007-07-10
Zachowanie przedstawicieli partii opozycyjnych wobec różnorodnych problemów, z jakimi boryka się Polska, wyraźnie pokazało w ostatnim czasie, do jakiego stopnia jest to opozycja destrukcyjna. Jej przedstawiciele myślą tylko o tym, jak zaszkodzić rządowi na zasadzie "im gorzej, tym lepiej". Wciąż brakuje ze strony tych środowisk pozytywnej postawy skierowanej na poszukiwanie konstruktywnych rozwiązań dla istniejących problemów. Najbardziej kompromitującym przejawem działań opozycji jest wyżywanie się jej czołowych przedstawicieli w skierowanych do odbiorcy zagranicznego "donosach na Polskę". Świadczy to o zachwianiu poczucia godności narodowej i zrozumienia narodowych interesów.
Jak wspominałem poprzednio, w Polsce mamy do czynienia z szerokim frontem działań antyrządowych, skupiających wielką część wpływowych mediów, lewicowych i liberalnych polityków, członków Trybunału Konstytucyjnego. Szczególną rolę w manipulowaniu opinią publiczną odgrywają media. Innym ważnym zagadnieniem, o jakim warto wspomnieć, jest postawa, jaką niejednokrotnie przyjmuje opozycja rządowa w Polsce, i to zarówno w swych działaniach wewnątrz naszego kraju, jak i w urabianiu obecnym rządom możliwie najgorszego obrazu za granicą.
Destrukcyjna opozycja
Zachowanie przedstawicieli różnych partii opozycyjnych wobec strajku pielęgniarek, np. prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO), poseł Ewy Kopacz (PO), posła Ryszarda Kalisza (SLD) wyraźnie pokazało, do jakiego stopnia jest to opozycja destrukcyjna. Jej przedstawiciele myślą tylko o tym, jak zaszkodzić rządowi na zasadzie "im gorzej, tym lepiej". Wciąż brakuje ze strony tych środowisk postawy skierowanej na rozwiązanie problemów.
Ostatnio z bardzo trzeźwą oceną niekonstruktywnego zachowania opozycji wyszedł nawet polityk z kręgu postkomunistycznego, były członek Biura Politycznego KC PZPR prof. Hieronim Kubiak. W wywiadzie udzielonym postkomunistycznemu "Przeglądowi" z 8 lipca 2007 r., prof. H. Kubiak stwierdził, oceniając opozycję, m.in. w ten sposób: "Ona jest marna, ponieważ przede wszystkim działa na zasadzie alter ego rządzących. To, co rządzący wymyślą, jak to nazwą, oni analizują i krytykują. A gdzie jest alternatywny program budowy przemysłowej Polski. (?) Czy może pan na przykład powiedzieć, o co chodzi w programie LiD? Czy może mi pan powiedzieć, co się dzieje z gabinetem cieni Platformy Obywatelskiej? Który z tych cieni czym się zajmuje (?). Istota rzeczy polega na tym, że opozycja istnieje nie tylko po to, żeby krytykować rządzących, ale aby tworzyć własne programy, propozycje broniące się własną racjonalnością (?)".
Destrukcyjność i bezprogramowość opozycji widać wyraźnie na przykładzie Platformy Obywatelskiej. Wyraźnie odczuwa ona brak prawdziwie wybitnych i skutecznych liderów. Jak wygląda sytuacja wokół czołowej postaci PO Donalda Tuska?
Odsunięty na bok Jan Rokita pozostaje w swej partii tylko solistą, bez szerszego wsparcia w Platformie. Prawa ręka Tuska - Schetyna, trzymający w garści wszystkie trybiki aparatu PO, jest przy Tusku bardziej kimś w rodzaju Wachowskiego niż autentycznym strategiem. Bronisław Komorowski nigdy się nie wyróżniał nadmierną oryginalnością poglądów ani skutecznością działania. H. Gronkiewicz-Waltz swoją karierę zawdzięcza kaprysowi L. Wałęsy i Lecha Falandysza. Rozwój tej kariery przyspieszył serwilizm wobec instytucji zachodnich. Słynna stała się jej wypowiedź w czasie kampanii prezydenckiej z 1995 r.: "Jak zostanę prezydentem, to będę ojcem i matką dla Polski". "To już wolałbym wtedy być całą sierotą" - zauważył przytomnie Grzegorz Kołodko. Dochodzi do tego barwna postać Stefana Niesiołowskiego. Najcelniej określił go satyryk Marcin Wolski, pisząc: "Stefan Niesiołowski tak długo zbierał muchy plujki, aż sam się upodobnił do jednej z nich".
Lewicowi obrońcy esbeków
Postkomuniści z SLD pokazali całą swą destrukcyjność stanowiskiem wobec polskich negocjacji w Brukseli. Jako jedyna partia sejmowa dowiedli, że nic nie obchodzi ich obrona polskiego interesu narodowego, że są faktycznie kapitulancką partią "białej flagi". Ich destrukcyjność wychodzi szczególnie mocno na jaw przy ich negatywnym stosunku do lustracji i IPN oraz wyraźnym nastawieniu na obronę zagrożonych interesów byłej ubecji i esbecji. Jakże skompromitował się pod tym względem czołowy przywódca SLD Wojciech Olejniczak ze swą wychodzącą z głębi serca deklaracją, że "w SB było wielu uczciwych ludzi". Wtórował mu "wielce oryginalnymi sądami" również inny lider SLD - Grzegorz Napieralski, głosząc w TVN 20 lutego 2006 r.: "Jeśli tak będziemy się babrać w historii, to będzie coraz więcej głodnych dzieci". Była to reakcja na projekt ograniczenia emerytur dla sędziów, prokuratorów i wyższych wojskowych winnych działań przeciw Narodowi. Jak z tego widać, SLD jest partią starającą się za wszelką cenę bronić przed rozliczeniami nawet najbardziej skompromitowanych ludzi dawnego aparatu władzy.
Najważniejszym środkiem w zablokowaniu przemian w duchu IV Rzeczypospolitej ma być realizacja wymarzonego planu Michnika i Kwaśniewskiego o koalicji "czerwonych" i "różowych". Temu celowi ma służyć powstały z inicjatywy postkomunistów i lewicowych liberałów z Partii Demokratycznej Ruch na rzecz Demokracji, złośliwie nazywany Ruchem NRD. Publicysta "Niedzieli" Marian Miszalski celnie obnażył całą hipokryzję tego ruchu, mówiąc, że to oczywiście nie jest "żaden ruch na rzecz demokracji, ale na rzecz obrony sitwy, siuchty i zmowy Okrągłego Stołu, ostatnia nadzieja czerwonych na odzyskanie władzy" ("Niedziela" z 20 maja 2007 r.). Rzecz znamienna, inicjatorem Ruchu NRD był były wiceminister spraw wewnętrznych w "grubokreskowym" rządzie Tadeusza Mazowieckiego, Jan Widacki. Później był on fatalnym ambasadorem RP na Litwie, świadomie i skutecznie działającym na szkodę tamtejszych Polaków. Po powrocie do kraju działał głównie jako adwokat. "Wyróżnił się" wówczas m.in. gorliwością przy obronie byłego esbeka Zbigniewa K., oskarżonego o utrudnianie śledztwa w sprawie zamordowania Stanisława Pyjasa. Jeśli Ruch NRD szybko nie zamrze, to stanie się przypuszczalnie dźwignią do ponownego windowania do władzy Aleksandra Kwaśniewskiego. Przypuszczalnie jednym z głównych pomocników Kwaśniewskiego w budowaniu wspólnej koalicji "czerwonych" i "różowych" będzie były guru Unii Wolności Bronisław Geremek. Już teraz jest on przykładem najbardziej absurdalnych antyrządowych wystąpień opozycyjnych. "Wsławił się" m.in. skrajnym atakiem na rząd Jarosława Kaczyńskiego w postkomunistycznym "Przeglądzie", w którym strzelał do rządu z grubej rury, nazywając go "władzą frustratów" (Geremek wreszcie znalazł sobie "odpowiednie" forum!).
Starym postkomunistom wyraźnie dorównują w destrukcyjności również próbujący się dziś nagłośnić różni animatorzy mniejszych ruchów lewicowych. Choćby taki twórca osławionego "Listu 250", atakujący wszelkie poczucie interesu narodowego czy dziarsko zapowiadający: "Zbudujemy drugą Kubę" przewodniczący Nowej Lewicy Piotr Ikonowicz. W wywiadzie dla lewicowej "Angory" z 13 maja 2007 r. Ikonowicz stwierdził: "W porównaniu z Kubą jesteśmy dzikim krajem".
Dodajmy do tego wszystkiego jakże nienawidzącego Kaczyńskich Lecha Wałęsę, na szczęście będącego już dziś na zupełnym marginesie. Jakże słusznie pisała o nim Krystyna Grzybowska we "Wprost" z 29 października 2006 r.: "Ten człowiek-symbol robi wszystko, aby zniszczyć swój autorytet i ośmieszyć siebie, a więc i Polskę, w kraju i za granicą (?). Nasz były prezydent wdaje się w karczemne awantury. Pełen nienawiści życzy Kaczyńskim zawału serca". Dość przypomnieć jego osławiony atak na Radio Maryja w Radiu Gdańsk 17 marca 2005 r.: "Niech ojczulków wyrzucą na zbity pysk". Wśród najbarwniejszych z programowych bzdur zapowiadanych przez Wałęsę znalazł się m.in. jego program na przyszłość, gdy Naród zapragnie go znów na prezydenta: "Już teraz jestem przygotowany. Mam swój scenariusz i do przodu. Wtedy jednak połowę ludzi będę musiał zamknąć, połowę zrobić strażnikami, by ich pilnowali" ("Życie Warszawy" z 19-20 marca 2005 r.).
"Donosy na Polskę" za granicą
Najbardziej kompromitującym przejawem działań aktualnej opozycji jest wyżywanie się jej czołowych przedstawicieli w kierowanych za zagranicę "donosach na Polskę". Dowodzą one najlepiej, jak bardzo przedstawiciele tej opozycji nie mają ani krzty poczucia godności narodowej i zrozumienia narodowych interesów. A mogliby się wiele nauczyć choćby z wypowiedzi prawdziwego brytyjskiego męża stanu Winstona Churchilla. Mawiał on: "Kiedy jestem za granicą natychmiast zaprzestają krytyk pod adresem brytyjskiego rządu. Kiedy wracam, z lubością nadrabiam stracony czas".
Czy takiej postawy, wyrażającej prawdziwą troskę o obraz swego kraju, można było oczekiwać od Bronisława Geremka? Już ponad 15 lat temu dał on wyraz temu, do jakiego stopnia stosunek do Polaków kojarzy się wyłącznie z triumfem popieranej przez niego opcji. By przypomnieć sławetną, potępiającą Polaków wypowiedź Geremka po przegranych dla T. Mazowieckiego wyborach prezydenckich z grudnia 1990 r.: "Polacy nie dojrzeli do demokracji!". Dziś, gdy rządzi w Polsce tak niewygodny rząd chrześcijańsko-patriotyczny, były szef Unii Wolności dosłownie dwoi się i troi, by jak najmocniej oczernić Polskę i jej rząd za granicą.
Świetna znawczyni problematyki niemieckiej Krystyna Grzybowska tak pisała 30 maja 2007 r. o kolejnych antypolskich wybrykach Geremka w ostatnim czasie. Według Grzybowskiej: "(?) Specjalistą, wręcz ekspertem od psucia wizerunku Polski jest profesor Geremek, autorytet moralny zachodnich gazet lewicowych, nieustający w opluskwianiu nie tylko rządu, ale i narodu". W gazecie "Die Welt" z 22 maja 2007 r. Geremek daje kolejny raz upust swojej złości, stwierdzając, że polski populizm jest porównywalny z populizmem w Ameryce Łacińskiej. Ale to nie wszystko. W wywiadzie dla warszawskiego korespondenta tej gazety Gerharda Gnaucka nasz profesor i eurodeputowany wyraził przekonanie, że gdyby dziś decydowano o przyjęciu Polski do Unii Europejskiej, to nie miałaby szans. Europa jest poirytowana nowymi państwami członkowskimi, przede wszystkim Polską i Rumunią (?). Właściwie cały ten wywiad jest naszpikowany nienawiścią, nienawiścią do Polski. Zastanawiam się więc, co Bronisław Geremek robi w Polsce, przecież jest tyle wspaniałych krajów, w których mógłby osiąść i spijać miody z antypolskich komentarzy "Corriere Della Serra" czy "El Pais" (?)".
W artykule na łamach "Die Welt" Geremek zaatakował rzekome zrujnowanie dobrego imienia Polski przez PiS, równocześnie z aprobatą wypowiadając się o sławnej rezolucji europarlamentu potępiającej rzekomo polską homofonię i antysemityzm (por. P. Cywiński, "Demokraci koncesjonowani", "Wprost" z 20 maja 2007 r.). W innej gazecie niemieckiej "Berliner Zeitung" Geremek piętnował polską politykę zagraniczną wobec Niemiec, oskarżając obecne władze polskie, iż spowodowały jakoby "powrót do epoki, o której myślałem, że na zawsze pozostały za nami czasy niemiecko-polskich sprzeczności, które wzmacniane były przez komunistyczny system i jego państwową propagandę". Jak wiadomo, to Geremek ponad 8 lat temu wymyślił jedną z największych fałszywek propagandowych - mit o rzekomym "cudzie polsko-niemieckiego pojednania". Nawet niemiecki korespondent w Warszawie Klaus Bachmann podważył to, pisząc, że w stosunkach polsko-niemieckich mamy faktycznie do czynienia z kiczem (czyli fałszem) pojednania, a nie cudem.
Jakże groteskowe jest to łkanie Geremka nad rzekomymi szkodami wyrządzonymi przez Kaczyńskich polsko-niemieckiemu pojednaniu, w sytuacji gdy to Niemcy od wielu lat faktycznie wykazywali złą wolę we wszystkich niemal dziedzinach. Odsyłam pod tym względem choćby do wydanej kilka lat temu świetnie udokumentowanej książki wicemarszałka Sejmu Janusza Dobrosza o stosunkach polsko-niemieckich pokazującej, jak cierpkie z winy Niemiec jest nasze sąsiedztwo z nimi.
Przypomnę tu tylko takie fakty, jak niemieckie współdziałanie z Rosją w planach budowy godzącego w podstawowe interesy Polski gazociągu na dnie Bałtyku, niemiecki sprzeciw wobec wcześniejszego zatrudniania Polaków w Niemczech, blokowaniu przyznania na terenie Niemiec praw dla polskiej mniejszości ("Rzeczpospolita" kilka lat temu pisała o "dwóch milionach nieobecnych", tj. pozbawionych praw narodowych Polaków w Niemczech). Jak wygląda wysławiana przez Geremka niemiecka wola wobec Polaków, można było przeczytać nawet w tekstach "Gazety Wyborczej" (!!!) opisujących prawdziwą gehennę polskich robotników zatrudnionych w różnych zakładach w Niemczech. W artykule B.T. Wielińskiego pt. "Tyrają w niemieckiej rzeźni ("Gazeta Wyborcza" z 30 kwietnia 2007 r.) mogliśmy przeczytać, że: "W ogromnej rzeźni firmy Tonnies w Niemczech za 3,5 euro za godzinę haruje kilkuset Polaków. Wyłącznie nocami, od 18 do 6 rano. Siedem dni w tygodniu w przejmującym chłodzie". W innym tekście "Wyborczej", pt. "Azbestowe piekło Rotterdam", czytamy m.in. o fatalnym braku zabezpieczenia polskich robotników pracujących w urągającym podstawowym wymogom bezpieczeństwa warunkach w niemieckim Wilhelmshaven na pokładach "s/s Rotterdam". Według autora "Wyborczej": "Holendrzy dostali bardzo dobre maski, a Polacy o wiele gorsze" ("Gazeta Wyborcza" z 18 maja 2007 r.).
Grubokreskowicz Mazowiecki lamentuje
Można by długo wyliczać przykłady zagranicznych donosów na Polskę ze strony różnych postaci polskiej opozycji - od Kwaśniewskiego i Mazowieckiego po Władysława Bartoszewskiego, Wałęsę i Pawła Śpiewaka.
Tadeusz Mazowiecki gorzko żalił się na obecną polską lustrację do włoskiego "Avvenire", lamentując: "Naród polski nie umie przebaczać i nie zna litości". Szczególnie ostro zaatakował przy tym "młodych badaczy i dziennikarzy", którzy rzucają się na archiwa, piętnował obecny ultrakonserwatywny rząd, który sprzyja tego typu lustracji. Postawę Mazowieckiego ostro skrytykował znany francuski myśliciel, publicysta i eseista Guy Sorman. W opublikowanym na łamach "Faktu" artykule, pt. "Dlaczego mówicie źle o waszym kraju?", G. Sorman pisał m.in.: "Kiedy czytam Mazowieckiego we włoskim dzienniku Avvenire", okazuje się, że Polska znajduje się pod okupacją dziennikarzy, badaczy i polityków żądnych zemsty na lewicy; dla realizacji swych podłych zamiarów nadużywają oni archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. Jeśli pójść za tokiem rozumowania Mazowieckiego, to okaże się, że Polskę ogarnęła fala politycznego terroru, który przypomina rewolucję francuską z 1793 roku" ("Fakt" z 6 lutego 2007 r.).
Wiemy dobrze, ile kosztowało Polskę "grubokreskowe" przebaczenie Mazowieckiego dla zbrodniarzy z UB i SB. To dzięki Mazowieckiemu, a później także Wałęsie, różni ubeccy i esbeccy kaci oraz dyspozycyjni sędziowie i prokuratorzy korzystają z bardzo wysokich emerytur od 5 do 9 tys. zł, podczas gdy ich niedobite ofiary wegetują za głodowe ok. 600 zł renty. Tadeusz Mazowiecki powinien wstydzić się z powodu swoich skarg na Naród Polski, który "nie umie przebaczać". Przypomnijmy, że Naród Polski na swe nieszczęście przebaczył Mazowieckiemu i zaakceptował jego wybór na premiera. A było co przebaczać. Tadeusz Mazowiecki w 1953 r. oczernił w artykule pt. "Wnioski" sądzonego wówczas w sfabrykowanym stalinowskim procesie kieleckiego biskupa Kaczmarka. W swoim tekście, rojącym się od epitetów, piętnował biskupa jako rzekomego "agenta imperialistów". Warto dodać, że ów artykuł powstał w dość szczególnym momencie, akurat w czasie, gdy komuniści aresztowali Prymasa Tysiąclecia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. Nawet ten zbrodniczy postępek władz komunistycznych nie powstrzymał łże-katolickiego publicysty Mazowieckiego (wówczas robiącego karierę w PAX-ie) od zaatakowania upokarzanego i maltretowanego w więzieniu biskupa. Przypomnijmy, że światowej sławy logik i filozof dominikanin prof. Józef Maria Bocheński uznał, że Mazowiecki to człowiek, który miał kluskę zamiast kręgosłupa.
Wśród osób atakujących z upodobaniem nowy rząd, znaczące miejsce zajmuje historyk, parokrotny (nieudaczny) minister spraw zagranicznych, Władysław Bartoszewski. Popisał się kiedyś wyrażeniem nadziei, że przeżyje ten zły obecny rząd. Ostatnio Bartoszewski wystąpił w "Wyborczej" z niegodnym atakiem na niemiecką politykę obecnego polskiego rządu w tekście pt. "Niemcy przestali nas rozumieć". Pisał: "Nic dziwnego, że część niemieckiej opinii myśli: Czy ci Polacy powariowali?" ("Gazeta Wyborcza" z 28 czerwca 2007 r.).
Oczerniającego naszą politykę wobec Niemiec Bartoszewskiego, warto skonfrontować z o ileż uczciwszą od jego uwag opinią słynnego brytyjskiego publicysty i filozofa Rogera Scrutona. W udzielonym "Rzeczpospolitej" wywiadzie Scruton powiedział m.in.: "Najbardziej niepokojące jest to, że niemieckie działania podejmowane wraz z Rosją mają bardzo często antypolski charakter. To bardzo nierozważne. W ten sposób prowokuje się bowiem powrót starych obaw, wywołuje wspomnienia o pakcie Ribbentrop - Mołotow" ("Rzeczpospolita" z 28 czerwca 2007 r.). Tak ocenia mądry Anglik. Ciekawe, jak skomentowałby jego uwagi wybielacz Niemiec Bartoszewski? Wpisałbym mu do sztambucha również głośny tekst Alana Posnera z "Die Welt" z 19 czerwca 2007 r. pt. "To Polacy ratują Europę". Niemiecki autor ostro sprzeciwił się podgrzewanym w Niemczech przez "stronę rządową" nastrojom antypolskim". Niemiec dostrzega więc to, czego nie widzi na skutek zadziwiającej "ślepoty" były minister spraw zagranicznych "Najjaśniejszej Rzeczypospolitej". Nie dostrzega, bo nie chce widzieć, bo otrzymał od strony niemieckiej w ostatnich paru dziesięcioleciach zadziwiająco wiele awantaży - bardzo dobrze opłacane wykłady i nagrody, sponsorowanie jubileuszowego tomu ku jego czci, etc. W pogoni za kolejnymi zaszczytami nie wahał się nawet przyjąć z rąk niemieckich medalu wydanego ku czci śmiertelnego wroga Polski, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929, Gustawa Stresemanna. Jak Polak czujący się polskim patriotą, który pełnił m.in. funkcję polskiego ministra spraw zagranicznych, mógł przyjąć medal upamiętniający "zasługi" niemieckiego polakożercy?! Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer w tekście pt. "Polityk rozdwojony", opublikowanym w "Gazecie Wyborczej": "Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1918 r. nie akceptował (?), wszelkie starania Francji o "wschodnie Locarno" udało się Stresemannowi zniweczyć. Polska straciła przy tym najwięcej i to właśnie było celem Stresemannowskiej polityki" ("Gazeta Wyborcza" z 6-7 maja 2000 r.). Fischer pisał o na wskroś rewizjonistycznym programie Stresemanna, który dążył do radykalnej zmiany granic wschodnich na niekorzyść Polski. Celem Stresemanna było m.in. odzyskanie Gdańska dla Niemiec, przejęcie przez Niemcy "polskiego korytarza" i przesunięcie na korzyść Niemiec granicy Polski na Górnym Śląsku. Tym ostatnim postulatem Stresemann przebijał nawet późniejsze żądania Hitlera z 1939 r. pod adresem Polski. Przypomnijmy, że to Stresemann jako minister rozpoczął w 1924 r. długoletnią wojnę celną z Polską. Wystarczy? Czy to wszystko nie przeszkadzało Bartoszewskiemu w przyjęciu medalu ku czci zajadłego niemieckiego polakożercy i rewizjonisty? Zajmując się tyle lat historią, Bartoszewski nie mógł nie wiedzieć o antypolskiej roli Stresemanna. Zdecydowała uparta pogoń za splendorami?
W opublikowanym w "Wyborczej" artykule Bartoszewskiego, znalazło się wprost niewiarygodne pomówienie pod adresem wybitnego historyka senatora prof. Ryszarda Bendera, jakoby negował on istnienie Auschwitz. Profesor Bender niejednokrotnie akcentował rozmiary zbrodni niemieckich i nigdy nie negował istnienia obozu w Auschwitz, tym bardziej że jego rodzona siostra była tam więziona.
Pomówienie wobec prof. Bendera jest tym bardziej obrzydliwe, że był on wieloletnim szefem Bartoszewskiego i jego dobroczyńcą. Profesor Bender bowiem przyjął go do kierowanej przez siebie pierwszej katedry historii nowożytnej wydziału humanistycznego KUL jako starszego wykładowcę, mimo że Bartoszewski nie miał magisterium i ukończył tylko konspiracyjną maturę. Bartoszewski był podwładnym Bendera przez 11 lat (na przełomie lat 70. i 80.), wykładał pod jego kierownictwem, choć nie mógł egzaminować studentów ze względu na brak ukończonych studiów.
Inni "donosiciele na Polskę"
Michał Miłosz pisał w tekście: "Międzynarodowi kapusie" na łamach chicagowskiego "Kuriera" z 16-18 lutego 2007 r. o niegodnych działaniach innego sprawcy donosów na Polskę na użytek zagraniczny - Marka Edelmana, iż: "Jednym z etatowych donosicieli jest dr Marek Edelman, który powiada, że "demokracja została stworzona dla sprawiedliwych, a nie dla nacjonalistów, faszystów, dla każdego powodowanego nienawiścią". W zeszłym roku M. Edelman wsławił się we francuskim lewicowym "Liberato" nieprzytomnym z nienawiści atakiem na polskie rządy, apelując, by kraje zachodnie wywarły "odpowiednią" presję na Polskę, bo bez takiej presji rząd polski nie upadnie. Tekst ten był ewidentną zdradą podstawowych interesów polskich, czymś niegodnym, wręcz hańbiącym.
Z hałaśliwym donosem na Polskę wystąpiła również osławiona Kazimiera Szczuka, która "pożaliła się w "New York Timesie", że jej tu nienawidzą, bo jest Żydówką" (cyt. za R. Ziemkiewicz: "Salon czeka na najgorsze", "Rzeczpospolita" z 8 maja 2006 r.).
Do donosów na Polskę dołączają się niektórzy polscy europosłowie w Brukseli. Doszło do tego, że część z nich poparła szkaradną rezolucję parlamentu europejskiego, potępiającego Polskę za rzekomą homofobię i antysemityzm. Nader ostro napiętnował tę antypolską postawę części polskich europosłów przewodniczący Episkopatu ks. abp Józef Michalik, pisząc w "Niedzieli" m.in.: "(?) Polska jest zagrożona oszczerczymi wystąpieniami niektórych europosłów, kalających dobre imię Ojczyzny, a więc rodzinny dom i ludzi ten dom zamieszkujących" (por. wywiad ks. Z. Suchego z abp. J. Michalikiem, pt.: "Przeciw fałszowaniu słowa", "Niedziela" z 24 czerwca 2007 r.).
Warto przypomnieć, że ze skargami na Polskę pośpieszyli do Brukseli również niektórzy nienawidzący obecnych rządów ekologowie, jak widać pozbawieni nawet cienia poczucia interesu narodowego. Trudno w tym kontekście nie zgodzić się z autorem "Wprost", Rafałem Pleśniakiem, który porównał zachowanie tych ekologów do straszącego Polaków Moskwą Wojciecha Jaruzelskiego. Pleśniak pisał m.in.: "Z patentu Jaruzelskiego próbuje korzystać część polskich elit. Z tą różnicą, że straszą nas nie Moskwą, lecz Brukselą, nie interwencją wojskową, ale sankcjami ekonomicznymi i izolacją na arenie międzynarodowej. Taką taktykę zastosowano choćby w wypadku konfliktu wokół budowy obwodnicy przecinającej dolinę Rospudy. W tej sprawie sympatia elit od początku jest po stronie ekologów i urzędników z Brukseli. Unia Europejska ma być tym dobrym wujkiem, który zmusi barbarzyńców z rządu Kaczyńskiego do poszanowania przyrody i wytyczenia nowej trasy. Nieważne, co sądzą o tym okoliczni mieszkańcy, dla których droga jest wybawieniem. Nieważne, że opóźni to inwestycję co najmniej o kilka lat. Nieważne wreszcie, że podobnych konfliktów mogą być w Polsce dziesiątki i jeśli za każdym razem będzie interweniować unia, możemy się pożegnać z aspiracjami, by dorównać do jej poziomu rozwoju. Ważne, że tak jest po europejsku" ("Wprost" z 13 maja 2007 r.).
Wśród dość szczególnych "donosów na Polskę" ostatnich miesięcy można "wyróżnić" niesławne wystąpienie Daniela Olbrychskiego w jednym z kanałów moskiewskiej telewizji. Olbrychski powiedział tam, iż "Instytut Pamięci Narodowej to polityczna Instytucja, która stosuje techniki polskiego KGB, czyli Służby Bezpieczeństwa". (Por. R. Kim: "Instytut Pamięci Narodowej jak KGB?", "Dziennik" z 11 maja 2007 r.). Oszczercze wystąpienie Olbrychskiego było tym bardziej obrzydliwe, w sytuacji gdy w Moskwie od wielu miesięcy toczy się propaganda antypolska.
Z "odpowiednim" atakiem na stosunki w Polsce, życzliwie przywitanym wśród przesyconych dziś polonofobią rosyjskich mediach, wystąpił również naczelny redaktor pisma żydowskiej mniejszości narodowej "Midrasz" Piotr Paziński. Według tekstu M. Miłosza "Międzynarodowi kapusie" (chicagowski polonijny "Kurier" z 13 lutego 2007 r.): "31 lipca redaktor "Midrasza"" Piotr Paziński w rosyjskiej "Gazecie" doniósł zaś o rosnącej skali antysemickich wypowiedzi wysokich rangą urzędników polskich, choć bezpośrednich dowodów nie podał".
Wśród autorów tekstów oczerniających Polskę, a kierowanych do zagranicznego odbiorcy, znalazł się również osławiony poseł PO, Paweł Śpiewak. W opublikowanym w niemieckim "Die Welt" ataku na rządy Kaczyńskich i m.in. Annę Fotygę, Śpiewak skarżył się, iż Kaczyńscy jakoby "niszczą Polskę i normy społeczne". W godnym dotychczasowych wystąpień Śpiewaka falsecie zapewniał on: "Moi najlepsi studenci nie chcą pracować dla tego państwa, ponieważ się za to państwo wstydzą".
Francuski myśliciel Guy Sorman zapytywał w kontekście tych niesławnych wynurzeń Śpiewaka dla "Die Welt": "Postawmy sobie również pytanie, czy moralne jest, by polski poseł oczerniał swój kraj w Niemczech i sugerował Europejczykom, że Polska stała się krajem faszystowskim" ("Fakt" z 6 lutego 2007 r.).
I jeszcze jeden przykład niegodnego ataku na Polskę. Związany od lat z Unią Wolności znany socjolog Wiktor Osiatyński wystąpił na łamach "The New York Timesa" z atakiem na polski rząd, głoszącym, że wprowadzana w Polsce lustracja ma jakoby służyć wyniszczeniu pod pretekstem rozliczeń z komunizmem całego pokolenia elity, tak aby zrobić dzięki temu miejsce dla prawicowych "oszołomów". Według oceny G. Sormana (op.cit.), ocena Osiatyńskiego przedstawiała "polski rząd jako nielegalną organizację, niemal faszystowską. Osiatyński sugeruje, że polska legislacja jest niezgodna z prawami człowieka". "W czym znajomość przeszłości miałaby naruszać prawa człowieka?" zapytywał ostro polemizujący z postawą W. Osiatyńskiego Guy Sorman.
Prof. Jerzy Robert Nowak