Tuesday, August 28, 2007

Jeszcze Polska nie zginęła...


Jeszcze Polska nie zginęła...
Nasz Dziennik, 2007-08-28
Ks. Jerzy Bajda

Kiedy u nas w Polsce, w polityce, w kulturze, w życiu społecznym, zacznie panować rozum, ten ocalony i oświecony przez wiarę, jak o tym pięknie pisał Jan Paweł II w encyklice "Fides et Ratio"? Kiedy Chrystus, "Światłość Narodów", przestanie się czuć w Polsce jak ktoś "wypędzony"? Od tego będzie zależało, czy nasz hymn państwowy będzie aktualny...

Jeszcze Polska nie zginęła, choć od długiego czasu różne siły polityczne i ideologiczne wytrwale nad tym pracują. Jeszcze bronią Polski grupy odważnych i światłych patriotów, jeszcze cudowna Opatrzność Boża nie wypuszcza nas ze swojej opieki, jeszcze nie brak mobilizacji serc i sumień zjednoczonych w modlitwie za Polskę, szczególnie w jedności z Radiem Maryja. Jeszcze nie brak ludzi, którzy w prostocie i szlachetności ducha dziękują Bogu za bohaterstwo Powstania Warszawskiego, które udowodniło światu, że Polska chce żyć, choć "ci ze wschodu i zachodu" usiłowali odebrać jej wszelki głos i wszelkie prawo. Jeszcze budzi w nas zadumę i poryw wdzięczności dla Boga i dla Niepokalanej Dziewicy, Królowej Polski, Cud nad Wisłą, dzięki któremu zostały zahamowane fale "czerwonego potopu" i zarówno Polska, jak i Europa uzyskały szansę kształtowania swego życia w wolności. Jeszcze i w tym roku tysiące pielgrzymów przemierzało polską ziemię, zdążając na Jasną Górę, do tego niezawodnego Portu Nadziei. Jeszcze Polska nie zginęła, ponieważ przed dwoma laty udało się wbrew wszystkiemu stworzyć rząd, który oficjalnie głosi, że pracuje nad wyzwoleniem Narodu od poniżających obciążeń przeszłości komunistycznej i agenturalnej, aby Polska była Polską, zgodnie z jej "pamięcią i tożsamością". Ten rząd należałoby poprzeć wbrew wszelkim awanturom politycznym, jakie wzniecają ludzie nieodpowiedzialni, usiłujący zdobyć władzę per fas et nefas. Nie brak ludzi, którzy pragną kontynuacji dobrych inicjatyw PiS. Jeszcze nie zginęła...

Kiedy Polska się oczyści
Ale czy wszystko w tej naszej aktualnej sytuacji jest w porządku? Popierając rząd, nie możemy zamykać oczu na pewne niepokojące fakty, oznaczające być może odstępstwo od pierwotnego programu. Zwrócę uwagę jedynie na niektóre sprawy. Rząd miał uwolnić Polskę od wpływów ludzi i grup służących obcym interesom, od agentów i zdrajców, sprzedających Polskę i budujących prywatne rewiry dobrobytu, od różnych mafii i układów korupcyjnych. Jednak nie wiadomo dlaczego nie nastąpiło to w stopniu oczekiwanym, a różne grupy nacisku, o dawnej proweniencji, podgryzają rząd i niemal paraliżują go, czyniąc go bezsilnym wobec ludzi popełniających jawne przestępstwa przeciw Polsce. Dlaczego nie przeprowadzono - jakże spóźnionej - dekomunizacji i ludzie wychowani w szkole Lenina i Stalina wciąż mają tyle do powiedzenia w parlamencie, w mediach, w sądownictwie, w oświacie i - pożal się Boże - w kulturze? Dlaczego cała procedura uchwalenia ustawy lustracyjnej skończyła się żałosną farsą, w której istotną rolę odegrał zarówno pan prezydent, jak i tzw. Trybunał Konstytucyjny? Pytam, kto się bał ustawy lustracyjnej i komu zależało na tym, aby ją pozbawić wszelkiej skuteczności. Jedynie wobec osoby ks. abp. Stanisława Wielgusa zastosowano miecz lustracji z całą bezwzględnością i okrucieństwem, podczas gdy prawdziwi agenci i zdrajcy cieszą się spokojem i poczuciem bezpieczeństwa? Tragiczny kazus księdza arcybiskupa wciąż rzuca ponury cień na ten okres rządów, od którego tak wiele się spodziewaliśmy dobra dla całej Polski. To, co się stało ze świeżo mianowanym arcybiskupem Warszawy, jest krzywdą dotąd nienaprawioną i dlatego pozostanie jako rana niezagojona na sumieniu całego Narodu, stanowiąca wyrzut sumienia dla pewnych osób, których imion nie chciałbym tu wymieniać.

Czy Polska obroni dar życia
Inna smutna sprawa, która rzuca cień na ten okres rządów PiS i koalicji, to niepowodzenie poważnej inicjatywy społecznej, zmierzającej do nowelizacji 38 art. Konstytucji, w celu wzmocnienia prawnej ochrony życia każdego bez wyjątku człowieka. Inicjatywa była szlachetna i słuszna, i mogła stać się dobrym początkiem dla nowej redakcji całej Konstytucji w sposób odpowiadający odnowionej wizji Polski, wiernej swej prawdziwej tożsamości duchowej i kulturowej. Nie wiadomo, czy w tej sprawie bardziej zawinił rząd czy parlament, redukując temat konstytucyjny do płaszczyzny dyskusji na temat "problemu aborcji", wskrzeszając wszystkie zadawnione emocje i uprzedzenia. Bez sensu i bez potrzeby uwikłano inicjatywę w sieć "poprawek do poprawki", a nadto okazało się, że nawet posłowie PiS nie wszyscy wiedzą, kim jest człowiek i że prawo do życia nie jest nadawane przez parlament, lecz że pochodzi od Boga. Ujawniło się smutne oblicze naszego Sejmu, w którym wielu posłów zasiada chyba przez jakiś nieszczęśliwy przypadek (nieszczęśliwy oczywiście dla Polski) i powinni czym prędzej opuścić czcigodny (?) gmach Sejmu i zająć się jakąś inną pracą.
Na tym tle przedstawia się jako szlachetny i zarazem symboliczny gest marszałka Jurka, który zrezygnował z tego urzędu, aby w sposób jeszcze jaśniejszy pokazać, że dla niego sprawa fundamentalnej ochrony prawa do życia poprzez zapis konstytucyjny jest sprawą najwyższej wagi. Był to gest, który równocześnie unaocznił wielu ludziom, że sprawy polskiej trzeba bronić siłą moralności, a nie kombinacjami dyplomatycznymi, za którymi ukrywa się cuchnący kompromis. Wielka szkoda, że nie wszyscy zrozumieli wymowę i wagę tego symbolicznego gestu i nie przystąpili do tej nowej partii, która bardziej jednoznacznie broni praw człowieka, praw rodziny i Narodu.

Czy im chodzi o Polskę ...
Obecnie niezwykle ważnym problemem jest rozszyfrowanie, jakie podstawy ideologiczne i jaki profil moralny stoi za programami partii, dobijającymi się natarczywie do władzy: czy chodzi im o Polskę, czy tylko o koryto. Bo z zachowania niektórych partii, z ich metody walki politycznej, ze stylu ich dialogu międzypartyjnego toczonego w mediach, z ich brutalnych napaści na rząd, z ich oszczerczych opinii rozsiewanych za granicą, a kierowanych przeciw Polsce i jej tożsamości moralnej, wynika, że głównym ich celem, a także wyznacznikiem ich poziomu politycznej kultury, jest koryto. Mówi się o rychłych wyborach i już dziennikarze zadają sobie pytanie, z kim PO będzie rządziła w Polsce, bo to, że ma wygrać te wybory, to "znawcy" uważają za pewne. Zauważono nawet, że od pewnego czasu członkowie tej partii "bawią się w rząd", odgrywając w wyobraźni role różnych postaci rządowych, zupełnie jak dzieci, które "bawią się" w szkołę lub sklep. Jest to pewnie nie do końca zbadane zjawisko spóźnionego infantylizmu, który grozi nawet ludziom dorosłym, zwłaszcza politykom.
Ludzie poważnie myślący natomiast zadają sobie pytanie, na kogo będzie można oddać głos, skoro znowu pokazały się jakieś afery i toczą się spory i awantury polityczne, wskutek czego nie wiadomo, kto jest czysty i z charakterem, a kto łotr, agent i oszust. Domagają się więc, aby osądzić wszystkich winowajców, bo nie ma sensu głosować na ludzi podejrzanych o popełnienie przestępstwa. Po drugie, wielką szkodą jest rozbicie koalicji i dotąd nie wiadomo, z czyjej winy do tego doszło. Są podejrzenia, że pewne siły spoza sceny politycznej tak manewrowały (manipulowały) jej bohaterami, aby doprowadzić do rozbicia koalicji i pozostawić PiS w izolacji, a nawet całą winę zrzucić na partię Kaczyńskiego. Może to być wynikiem mieszania się do spraw polskich pewnych kół niemieckich, atakujących rząd za kierunek rzekomo nacjonalistyczny i antyeuropejski, z kolei pewne elementy "europejskie" atakują Polskę za brak "demokracji i tolerancji". Nie można lekceważyć poszlak wskazujących na działalność czynników "zagranicznych", dążących do siania zamętu i dezinformacji w polskiej polityce. Niepokojące jest, że PO bardziej solidaryzuje się z tymi czynnikami "zagranicznymi" niż z działalnością rządu, co było widoczne od początku istnienia tej partii. Jeżeli PO uważa, że w nagrodę za cały okres działalności antyrządowej należy się jej wygrana w wyborach i prawo do sprawowania władzy w Polsce, to jest to wielkie nieporozumienie.

Kto ocali rodzinę
Inną smutną sprawą jest zaprzepaszczenie kwestii prawdziwej polityki rodzinnej (względnie prorodzinnej), która była jednym z punktów programu PiS. Na razie skończyło się na tym, że tą sprawą ma się zająć pani minister Kluzik-Rostkowska. Z jej wypowiedzi jednak nie wynika wcale, że kwestię tę rozumie i że ma dla niej serce. Nie rozumie bowiem, a może w ogóle nie bierze pod uwagę, etyczno-antropologicznych podstaw bytu rodziny i istoty jej powołania, ulegając pewnym modnym i "nowoczesnym" trendom ideologicznym lansowanym przez organizacje antyrodzinne. Chciałbym się mylić, ale wyrażam obawę, że ta nominacja nie wróży niczego dobrego dla rodziny polskiej, która znajduje się w stanie zaniku. W komentarzu do pewnego raportu na temat sytuacji rodziny w Europie1 proponowałem ustanowienie urzędu ministra do spraw rodziny, co nadałoby tej dziedzinie polityki należną rangę i dałoby osobie piastującej dany urząd odpowiednią kompetencję, pozwalającą skutecznie bronić rodziny i popierać jej rozwój, a nie degradację. To oczywiście wymagałoby dokonania pewnych zapisów w Konstytucji, zabezpieczających jej (rodziny) autonomię i nietykalność ze strony różnych uzurpacyjnych roszczeń Unii Europejskiej czy jakichś światowych mafii typu IPPF lub światowego klubu homoseksualistów i im podobnych.
Taki urząd ministerialny zmieniłby profil całego rządu i nadałby nowy, zdrowszy kierunek całej polityce społecznej, oświatowej i kulturalnej. Ale jak dotąd, wydaje się, że nikt w rządzie ani w parlamencie tego nie rozumie i nadal traktuje się politykę rodzinną jako dział polityki socjalnej zajmującej się pomocą dla ofiar kataklizmów i innych nieszczęśliwych przypadków losowych, z których najgroźniejszym jest posiadanie dzieci. Dopóki się to nie zmieni, nic w Polsce nie będzie zmierzało ku lepszemu i tylko PO będzie pomnażała swój elektorat, składający się - jak wiadomo - z ludzi, którym na Polsce nie zależy. Nie chciałbym krytykować osoby pani minister, ale uważam, że jeśli ktoś traktuje program antykoncepcyjny jako coś, co ma związek z rodziną, to daje dowód, że nie rozumie, kim jest człowiek i czym jest rodzina. Przepraszam, ale muszę mówić prawdę.

Walka o wychowanie
Niedobrze się dzieje także z Ministerstwem Edukacji Narodowej po odejściu Romana Giertycha. Od razu bowiem okazało się, że nowy pan minister, choć pochodzi z Krakowa, nie rozumie potrzeby nauki religii dla ogólnej formacji kulturalnej i duchowej Polaków. A czy profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego już nie pamięta, jakie w ogóle były początki europejskich uniwersytetów?
Czy można oddzielić naukę religii od dziejów oświaty, kultury i wychowania w Polsce? Czy można budować przyszłość młodego pokolenia Polaków na sceptycyzmie i lekceważeniu najważniejszego działu wiedzy, jakim jest nauka religii katolickiej?
Dwuznaczna wypowiedź ministra na ten temat wyzwoliła inne głosy niechętne religii i Kościołowi katolickiemu (jest to niestety smutny spadek po komunizmie i "światopoglądzie naukowym" głoszonym w imię Marksa i Lenina). Najbardziej charakterystycznym głosem stanowiącym swoiste echo opinii pana ministra była wypowiedź sławnej już pani Magdaleny Środy, która wykpiła myśl o stawianiu ocen z nauki religii, ponieważ - jak to z powagą stwierdziła - "religia nie ma nic wspólnego z rozumem". Bardzo to smutne, że pani Środa wypowiada się na temat, na który nic nie ma do powiedzenia, poza słowami, które obrażają Polaków i cały Kościół katolicki, a także obrażają rozum i człowieczeństwo. Pani Środa pewnie przejęzyczyła się i niechcący dała dowód, że to właśnie brak religii nie ma nic wspólnego z rozumem. Wystarczy bowiem przestać myśleć, aby wpaść w sidła jakiejś pseudoreligii, których ostatnio mnóstwo się pokazało na świecie. Wystarczy przestać myśleć, aby zacząć wierzyć we wszelakie gusła, zabobony i czary, magie i okultyzmy czy ezoteryzmy wyrosłe na gruncie neognozy i New Age.

Rozum i religia
Nie brakowało przecież w naszych czasach fałszywych proroków, którzy ośmielili się zaproponować ludzkości wymyśloną przez siebie religię: taką religią był komunizm, kryjący się obecnie za różnymi postaciami neosocjalizmu, taką religią był hitleryzm, pewnego rodzaju religią jest także laicyzm i sekularyzm, taką religią jest kapitalizm i konsumpcjonizm współpracujący z hedonizmem i utylitaryzmem, żeby już nie wspomnieć o różnych formach satanizmu. Świat bowiem nie jest pusty: albo człowiek służy Bogu, albo wpada w niewolę szatana i ciemnych sił pozostających pod jego władzą. Jak w starych religiach pogańskich fałszywy kult wymagał składania ofiar z ludzi, tak teraz nowoczesne "religie" zażyczyły sobie mnóstwa takich ofiar. Wciąż nie doliczono się, ile dziesiątków (setek?) milionów ofiar pochłonął kult Marksa, Lenina, Mao-tse-tunga i innych czerwonych tyranów, w masowych rzeziach rozpętanych na wszystkich kontynentach w imię rewolucji, która miała przynieść "wyzwolenie" narodom uciemiężonym przez "klasy posiadające". Wciąż nie wiadomo, ile ofiar złożono na ołtarzu w ramach kultu "rasy" i panowania "nadczłowieka" na rozkaz Hitlera w imię "niemieckiego boga". Wciąż nie policzono, ile ofiar złożono na ołtarzu "postępu i nauki" w imię absolutnej wolności człowieka, który eksploatuje energię płodności dla swojej korzyści lub przyjemności: nie dowiemy się bowiem do końca świata, ile zgładzono istnień ludzkich, którym nie pozwolono się urodzić, ile istnień ludzkich wydartych z łona matek rzucono w otchłanie śmietników całego świata. Kto policzy, ile w imię tak zwanej wolnej miłości, a w gruncie rzeczy w imię bożka, któremu na imię wolny seks i "tolerancja", zniszczono ognisk rodzinnych, poszarpano świętych więzów małżeństwa, podeptano godność ludzkich osób przeznaczonych na "sanktuarium życia", czyniąc je warsztatami śmierci? To wszystko działo się i dzieje w imię religii, której rozum jest niepotrzebny.
Jest to bowiem paradoks nękający ludzkość w ciągu całych dziejów; człowiek nie może żyć bez religii. Już dawno filozofowie stwierdzili, że człowiek jest "istotą religijną". To któryś z pogańskich pisarzy starożytności powiedział, że "jeszcze tylko religia różni człowieka od zwierząt". Chodziło mu o to, że zwierzęta nie brały udziału w obrzędach i misteriach, w których upatrywano istotę religii; do tego był zdolny tylko człowiek, który potrafi utworzyć sobie jakąś ideę bóstwa. Istota problemu nie polega jednak na zdolności do czynności kultycznych: istotne jest to, by człowiek poznał prawdę o Bogu i o sobie. To jest coś więcej niż "religia": to jest coś nieskończenie więcej niż jakaś religia.

Rozum i Prawda
Filozofowie od początku zgadzali się co do tego, że człowiek całą swoją istotą zwrócony jest ku poznaniu prawdy: nie wiedzieli tylko, co to jest prawda. Chrystus, Bóg-Człowiek dopowiedział to, co filozofowie napoczęli: powiedział, że chodzi o to, "aby poznali Boga i tego, którego posłał, Jezusa Chrystusa" (por. J 17, 3). Tą Prawdą jest Chrystus. Jest to Prawda Żywa, Prawda, która jest Drogą i Życiem (por. J 14, 6). Tylko przez uczestnictwo w tej Prawdzie człowiek odnajduje Boga i siebie samego, jako od początku powołanego do zjednoczenia z Bogiem Żywym przez Jezusa Chrystusa.
Do tego właśnie bardzo potrzebny jest rozum, bo Bóg objawia się w swoim Słowie, które człowiek powinien przyjąć ze zrozumieniem, bo tylko wtedy Prawda w nim (w Słowie) obecna stanie się treścią jego życia. Należy szanować rozum, nie zamykać go i nie ograniczać do treści nieistotnych i nieważnych, lecz zwrócić go ku temu, co najważniejsze: kim jestem? - skąd przychodzę? - dokąd zmierzam? Jeżeli pani Środa uważa, że religia nie ma nic wspólnego z rozumem, to jest to bardzo smutne, bo pani Środa nie może rozumieć takich rzeczy, jak istota człowieka, jego początek i jego przeznaczenie. Pod pewnym warunkiem moglibyśmy się z jej twierdzeniem zgodzić, mianowicie, o ile mielibyśmy na myśli pseudoreligię, której wiele postaci obserwujemy w świecie. Ale jeśli pani Środa ma na myśli religię katolicką, która jest uczestnictwem w życiu samego Boga przez Jezusa Chrystusa w tajemnicy Jego Kościoła, to obraża nie tylko wszystkich katolików, ale także obraża Boga i wszystkich ludzi, ponieważ obraża rozum, który jest cudownym darem Bożym.
Właśnie rozum jest przede wszystkim dany po to, aby człowiek odróżnił prawdę od fałszu, a więc i prawdziwą religię (katolicką) od wszelakich postaci fałszywej religii. Rozum pełni więc rolę podstawowego kryterium w sprawach religii. Dlatego Ojciec Święty Benedykt XVI w swoim wspaniałym wykładzie w Ratyzbonie (Regensburgu) bronił godności rozumu, także w odniesieniu do Boga, twierdząc, że "nie działać zgodnie z rozumem, nie działać z logosem, jest sprzeczne z naturą Boga". Jeżeli więc ktoś nam proponuje jakąś postać "religii", w której zauważamy jawną sprzeczność z rozumem, to znaczy, że to nie jest religia. Takim elementem sprzecznym z religią - i tym samym z godnością Boga - byłoby stosowanie przemocy dla narzucania wiary (o co obrazili się pewni wyznawcy pewnej religii). Ale takim elementem sprzecznym z rozumem jest także używanie przemocy (w najogólniejszym znaczeniu, na przykład nacisku administracyjnego, ekonomicznego) w celu narzucania niewiary, siania niemoralności lub nienawiści dla Kościoła, co było naszym stałym doświadczeniem w czasie rządów czerwonej okupacji i wciąż trwa w programach antykatolickich mediów. Takim elementem przemocy jest właśnie terror medialny stosowany w celu niszczenia i ośmieszania wszelkich szlachetnych inicjatyw zmierzających do moralnego odrodzenia rodziny, oświaty, patriotyzmu, moralności i kultury społecznej; kampanie lansujące wrogość wobec etyki małżeńskiej i rodzinnej, propagandę homoseksualizmu, grożące karami za "homofobię" i nazywające wierność prawu moralnemu "nietolerancją". Widać, że w naszym życiu publicznym bardzo trzeba ochraniać rozum i jego właściwe używanie.
Na koniec pytanie: kiedy u nas w Polsce, w polityce, w kulturze, w życiu społecznym, zacznie panować rozum, ten ocalony i oświecony przez wiarę, jak o tym pięknie pisał Jan Paweł II w encyklice "Fides et Ratio"? Kiedy Chrystus, "Światłość Narodów", przestanie się czuć w Polsce jak ktoś "wypędzony"? Od tego będzie zależało, czy nasz hymn państwowy będzie aktualny...

Monday, August 27, 2007

Premier Jarosław Kaczyński dla Telewizji Trwam: Mamy swoje badania, z których wynika, że jesteśmy w stanie te wybory wygrać





Premier Jarosław Kaczyński chwali się sukcesami rządów Prawa i Sprawiedliwości i zaznacza, że zbliżające się wybory odpowiedzą na pytanie, czy "kontynuujemy w Polsce system postkomunistyczny, czy też go odrzucamy". Lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk koncentruje się natomiast na ataku na "skompromitowany i szkodliwy rząd PiS, który trzeba odsunąć od władzy". Oba ugrupowania zabrały się w sobotę za zwieranie szyków, dając sygnał, że są gotowe do zapowiadanych wcześniejszych wyborów parlamentarnych.

Najpierw Platforma Obywatelska w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie rozpoczęła swoją Radę Krajową. Później w gdańskiej Hali Olivia zebrali się działacze Prawa i Sprawiedliwości na konwencji partii. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony nie zabrakło wyborczej retoryki. Premier Jarosław Kaczyński starał się przede wszystkim podkreślać sukcesy rządów Prawa i Sprawiedliwości. Lider PO Donald Tusk koncentrował się natomiast na ostrej krytyce politycznych przeciwników.
- Fakty, o których dużo się już dzisiaj mówiło, przemawiają za nami. Jeśli spojrzeć na te dwa lata, na wyniki ekonomiczne, na wyniki społeczne, na przywracanie elementarnej historycznej przyzwoitości - poprzez działania rządu, a może jeszcze bardziej prezydenta Rzeczypospolitej - to to były najlepsze lata Polski od bardzo wielu dziesięcioleci - mówił Jarosław Kaczyński. Wśród sukcesów rządu premier wymieniał m.in. program absorpcji środków z unijnych funduszy czy też przygotowanie reformy finansów publicznych. Ale także m.in. odsunięcie "na wielką odległość od sfer władzy różnego rodzaju oligarchów". - Pisano nawet ostatnio, że miliarderzy zniknęli ze sfery publicznej. Zniknęli - i dobrze - stwierdził premier.
W wywiadzie, jakiego udzielił Telewizji Trwam tuż po zakończeniu konwencji, Jarosław Kaczyński podkreślał, że rozpad koalicji nastąpił ze względu na "przestrzeganie zasad". - My nie mogliśmy blokować śledztw wobec osób, które niestety dopuściły się poważnych nadużyć lub są przynajmniej w kręgu podejrzenia, złamalibyśmy nasze zasady i złamalibyśmy to wszystko, co jest dla nas cenne - powiedział premier.
Szef rządu przyznał, iż PiS już przygotowuje się do wcześniejszych wyborów i do ciężkiej kampanii wyborczej. Kaczyński nie ukrywał także optymizmu przed głosowaniem. - Mamy swoje badania, z których wynika, że jesteśmy w stanie te wybory wygrać - powiedział premier w Telewizji Trwam. - Chcemy pokazać, że IV Rzeczpospolita ma poparcie. Że Polska uczciwa, Polska opierająca się o swoje historyczne korzenie, oczywiście także - czy przede wszystkim - te związane z Kościołem, jest silniejsza od Polski permisywizmu, Polski odrzucenia historii, Polski, która, powiedzmy sobie, często wręcz dystansuje się od samego słowa "Polska", od samej polskości - stwierdził.
Jarosław Kaczyński podkreślał przy tym dobry kierunek zmian w polityce zagranicznej, co jest w niesmak "pewnym siłom zewnętrznym, które przyzwyczaiły się do polskiej miękkości". Wywyższony został również minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, którego działania w celu naprawy polskiego sądownictwa i walki z przestępczością premier nazwał "wielkim dziełem". Tym samym wsparł ministra sprawiedliwości będącego ostatnio pod ostrym ostrzałem opozycji.
Próżno jednak było czekać na przemówienie Ziobry. Pierwszych skrzypiec w czasie konwencji nie grali zresztą, z wyjątkiem premiera Jarosława Kaczyńskiego, politycy PiS, lecz osoby co najwyżej dość luźno związane z samą partią. Konwencję otworzyło przemówienie byłego premiera Jana Olszewskiego, który podkreślał, że obecny rząd próbuje przejąć na siebie cele jego rządu i skuteczniej je realizować. Głos zabierała również minister finansów, wicepremier Zyta Gilowska, koncentrując się na gospodarczych sukcesach rządu, minister zdrowia Zbigniew Religa, prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki oraz lider PSL-Piast, eurodeputowany Janusz Wojciechowski, który chciałby, żeby jego ugrupowanie stworzyło z PiS koalicję wyborczą. Wśród zgromadzonych w Hali Olivia można było też wypatrzeć m.in. europosła Ryszarda Czarneckiego, wyrzuconego niedawno z Samoobrony.
Premier Jarosław Kaczyński nie krył, że koalicja PiS z LPR i Samoobroną była trudna, ale dobra dla Polski. Choć, jak stwierdził, PiS poniosło cenę niezrozumienia tej koalicji przez społeczeństwo. - Musimy skorzystać z odejścia naszych trudnych koalicjantów, by jeszcze raz zwrócić się do polskiej inteligencji. Są wśród niej ludzie, którzy mają dość siły intelektualnej i moralnej, by opisywać rzeczywistość taką, jaka ona jest. Chcę im z tego miejsca podziękować. Wiem, że może być ich więcej i musimy uczynić wszystko, żeby było ich więcej - powiedział premier.
Na konwencji PiS nie zabrakło także wskazania wroga. Tym wrogiem numer 1 stał się były minister spraw wewnętrznych i administracji Janusz Kaczmarek. - To pan, który przyłapany na gorącym uczynku dzisiaj chwyta się wszystkich środków i naprawdę zeznaje jak świadek w procesie stalinowskim. Ale proszę państwa, mogę o tym państwa zapewnić, że zeznaje nieprawdę i to jest tutaj najważniejsze - przekonywał Jarosław Kaczyński. Według szefa rządu, Kaczmarek to osoba ściśle związana z "III RP i oligarchią", która w wyniku "zręcznej i trwającej wiele lat manipulacji" została wprowadzona do szeregów PiS.
To właśnie z powodu treści wyjaśnień Kaczmarka przed sejmową Komisją ds. Służb Specjalnych, w których miały znaleźć się słowa o inwigilacji, zastraszaniu i zakładaniu nielegalnych podsłuchów, lider SLD Wojciech Olejniczak chciałby postawienia Ziobry i Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu, a LPR zaapelowała, by z tego powodu premier natychmiast podał się do dymisji.
Jutro marszałek Sejmu Ludwik Dorn ma kontynować odczytywanie stenogramu z posiedzenia speckomisji z udziałem Kaczmarka.

Wilcze zęby Tuska
Premier podkreślał, że w obliczu zbliżających się wyborów ciągle aktualne pozostaje pytanie sprzed dwóch lat: Polska solidarna czy Polska liberalna? - To jest ciągle to podstawowe zagadnienie, to zadanie postawione Polakom w tych najbliższych wyborach - mówił Jarosław Kaczyński.
To jednak zdradę "ideałów "Solidarności"" zarzucił Prawu i Sprawiedliwości Donald Tusk. Podczas sobotniej Rady Krajowej PO lider Platformy stwierdził, że PiS zdradziło ideały "S" i marzenia Polaków o lepszej Polsce. - Państwo polskie znalazło się dzisiaj w poważnym kryzysie politycznym, dlatego że władzę wzięli ci, dla których samo sprawowanie władzy, panowanie nad człowiekiem, brutalna eliminacja konkurencji stały się celem samym w sobie - mówił Tusk, który w swoim przemówieniu koncentrował się na ostrej krytyce "nieudolnych i patologicznych" rządów PiS.
Według Jarosława Kaczyńskiego, Donald Tusk należy jednak do tych osób, które pod płaszczykiem wyborczych zapowiedzi zmian w kraju tak naprawdę nie były zdeterminowane do ich przeprowadzenia. - Rok 2005 był rokiem zmiany, ale także wielkiego nadużycia. Oto zwolennicy kosmetycznych zmian albo zgoła przeciwnicy zmian przebrali się za rycerzy IV Rzeczypospolitej i wielu im uwierzyło. Dziś maski opadły. Co prawda pan Donald Tusk próbuje tę maskę znów niezdarnie na swoją twarz wciągać, bo tak to trzeba chyba określić, ale widać wilcze zęby zza tej maski - stwierdził premier.
Wcześniej Donald Tusk również jednak nie przebierał w słowach. - Nikt przyzwoity w Polsce nie może z tymi politykami uprawiać dalej tego procederu, jakiego jesteśmy świadkami i ofiarami od wielu miesięcy. Nie można więcej Polski oszukiwać - grzmiał lider PO. Na te słowa zareagowała wicepremier Zyta Gilowska, która - jak pamiętamy - jako poseł PO zwracała się do Tuska "bracie". - Zdumiewające słowa. Pomyślałam: co cię, człowieku, napadło. Przyzwoitości, uczciwości i rzetelności tyle, ile jest w PiS, długo byłoby szukać gdzie indziej - stwierdziła wicepremier Gilowska, przemawiając na konwencji PiS.
Działacze PO przyjęli uchwałę, że w interesie Polski leży odsunięcie od władzy rządu PiS. Donald Tusk wzbraniał się jednak przed spekulacjami, z kim w przypadku zwycięskich wyborów Platforma mogłaby wejść do koalicji, zaznaczając, że w tej chwili o koalicjach z kimkolwiek nie ma mowy.

Artur Kowalski

Wystąpienie Jana Olszewskiego, premiera w latach 1991-1992,,


Najważniejsza bitwa przed nami
Nasz Dziennik, 2007-08-27
Mam osobiście takie wrażenie, jakbym oglądał stary film z 1992 roku.
Te same problemy, te same metody, te same twarze. I nawet te same słowne manipulacje



Wystąpienie Jana Olszewskiego, premiera w latach 1991-1992, doradcy politycznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Gdańsku (fragmenty).

(...) Wtedy, kiedy jeszcze tylko mogliśmy przeczuwać przyszłą wolną Polskę i nikt z nas wtedy nie miał pewności - mając pewność, że ona przyjdzie, nie miał pewności, że tej chwili dożyje. Tamta tradycja, ten wspaniały czas "Solidarności", jej wielki dorobek dzisiaj w Polsce, nie są właściwie doceniane. Dzisiaj w Polsce trzeba do tych spraw wracać, trzeba o nich przypominać, bo lata po Okrągłym Stole te wspomnienia w znacznej mierze zatarły.
Dla nas, starszych, tych, którzy tamten czas świadomie przeżyli, on zawsze zostanie niezatarty w pamięci, ale dorastają już kolejne młode pokolenia Polaków, którym tej wielkiej tradycji solidarnościowej, wielkiej tradycji walki o wolną Polskę, a może więcej nawet - o wolny świat, o wolną Europę - nie przekazano właściwie. To zadanie przed nami stoi. Z tym zadaniem przyszło mi się przed 15 laty zmierzyć, wtedy kiedy po pierwszych wolnych wyborach w Polsce po pół wieku został z tych wyborów wyłoniony polski Sejm i ten Sejm powołał pierwszy rząd Rzeczypospolitej.
Przypadł mi zaszczyt, ale i ogromny ciężar przewodniczenia temu rządowi. I wspomnienia tamtego czasu, choć krótkie, nie ukrywam - są dla mnie ciągle jeszcze dzisiaj sprawą niezwykle żywą, a tym bardziej aktualną, gdy patrzę na zadania stojące przed tymi, którzy postawione wtedy cele tamtego rządu muszą przyjąć na siebie i próbują je - skuteczniej niż nam się to wtedy udało - dzisiaj w Polsce realizować.
Proszę Państwa, w tamtym czasie, w tamtych dniach, było jasne, że jeżeli chcemy doprowadzić do tego, aby Polska, aby Polacy mogli rzeczywiście z tych czterdziestu paru lat, spadku czterdziestu paru lat sowieckiej dominacji mogli wybić się na niepodległość trwale, a nade wszystko zbudować własne, rzeczywiście niepodległe, demokratyczne, praworządne i sprawne państwo, to trzeba się będzie zmierzyć z siłami przeszłości, z tymi, którzy reprezentowali spadek po PRL-u w dwóch bardzo ważnych płaszczyznach naszego życia.
Stały przed tym rządem dwa naczelne zadania. Po pierwsze, oczyszczenie struktur państwa, może szerzej - struktur życia publicznego w Polsce, z głęboko zakorzenionych w tych strukturach pozostałościach dawnego aparatu, aparatu przede wszystkim policyjnego, aparatu bezpieczeństwa, bo on był główną kanwą tamtego ustroju i tamtej struktury. I dlatego zagadnieniem naczelnym, jednym z pierwszych, był problem dekomunizacji, ale przede wszystkim problem lustracji. I była druga dziedzina naszego życia, dziedzina gospodarki. Wchodziliśmy w zupełnie nowy system, wchodziliśmy z ogromnymi opóźnieniami, z bardzo ograniczonym zakresem kapitału i majątku narodowego - ale od tego, jak ten majątek zagospodarujemy i jak go sprawiedliwie rozdzielimy - od tego zależała pomyślność Polski i pomyślność Narodu. A więc powstawał drugi problem, problem przeprowadzenia reprywatyzacji, różnych form powszechnego uwłaszczenia, udostępnienia tego majątku rzeczywistym jego właścicielom, Polakom.
W tych obydwu płaszczyznach opór tych, którzy przyzwyczaili się i państwo, i majątek narodowy traktować jako swoje, przekazane im na użytek żerowisko. Że ten opór był i będzie ogromny - wiedzieliśmy. Tym niemniej trzeba się było z nimi zmierzyć i nawet w sytuacji, w której od początku zdawaliśmy sobie sprawę z ogromnej dysproporcji sił i z niepewnego końcowego rezultatu - uchylić się od tej konfrontacji nie było można.

Nie ma i nie będzie taryfy ulgowej
Od pierwszej chwili doświadczeniem tamtego czasu, moim doświadczeniem, doświadczeniem moich współpracowników, doświadczeniem tych naszych politycznych przyjaciół, którzy stanowili wsparcie i bazę tego rządu w parlamencie, od samego początku naszym doświadczeniem była absolutna bezwzględność przeciwnika w walce z nami. Tu od początku było jasne, że nie ma i nie będzie taryfy ulgowej, że nie ma co liczyć na jakiś odruch, refleks przyzwoitości, a może tylko przypomnienie, że jednak jest coś takiego jak dobro kraju. Nie ukrywam - ja na takie odruchy liczyłem. To tylko dowód - dzisiaj jak to widzę - mojej naiwności.
Przebieg wydarzeń Państwo znają. Myślę, że to nie były miesiące mimo wszystko stracone. Udowodniliśmy jedno: udowodniliśmy, że ta solidarnościowa strona, bo tak ją chyba najsłuszniej jest określić, mimo braku doświadczenia, mimo że właściwie jej kapitałem państwowym jest tylko dobra wola - potrafi skutecznie przejąć państwo i zająć się jego sprawami. Ale to właśnie było powodem dla drugiej strony jednoznacznego larum. To właśnie spowodowało, że już po kilkunastu tygodniach naszego działania rozpoczęły się z prawdziwą furią nasilać przede wszystkim medialne ataki i manipulacje prowadzone w sposób, którego ja Państwu nie potrzebuję przypominać, bo dzisiaj też Państwo mogą to wszystko zobaczyć.
Formalnym powodem obalenia rządu była, jak Państwo wiedzą, akcja lustracyjna przeprowadzona w warunkach narzuconych i przeprowadzona w warunkach, których, muszę powiedzieć, moja nawet wtedy już dosyć bogata fantazja i wyobraźnia na temat tego, czego mogę się spodziewać, nie starczyła, nie potrafiła ocenić. Ja Państwu tylko przypomnę, że w momencie, kiedy zbliżaliśmy się do tego kulminacyjnego kryzysu, zaczęły oto "płonąć lasy" wokół Warszawy, w niektórych mediach oczywiście. Został postawiony w stan pogotowia i zmobilizowany garnizon wojsk wewnętrznych w celu zorganizowania zbrojnego zamachu stanu przez mój rząd. Został ogłoszony stan alarmu w związku przygotowywanym przez nas zamachem. Nic z tego nie było prawdą i nic z tego nigdy nikt nie potrafił udowodnić.

Nigdy nie przeprosili
Ale ci, którzy to wtedy bardzo głośno, szeroko i publicznie głosili, ci, którzy jeszcze dzisiaj występują jako autorytety moralne Polski w dzisiejszym życiu publicznym, nigdy nie zdobyli się na słowo przeproszenia. Mało tego, nawet nigdy nie przeszło im przez gardło, żeby powiedzieć, że może jednak byli wtedy niezupełnie dobrze zorientowani. To nawet dobrze o nich świadczy, bo wszyscy przecież wiedzieliśmy, że to jest oczywista, cyniczna gra. To, co pozostało po tamtych pomówieniach, co zdołało się w pewnych kręgach nawet naszej opinii utrwalić, to przekonanie, że może zamachu nie było, może to nawet byli ludzie mający tam jakieś resztki dobrej woli, ale byli to straszliwi nieudacznicy, a największym - poza premierem - był oczywiście Antoni Macierewicz, autor tej akcji, akcji narzuconej. Uważam, że trzeba przywołać to nazwisko, dlatego że z niego zrobiono jakby takiego klasycznego na szereg lat diabełka, który miał straszyć wszystkich, którzy by się chcieli porwać na to zadanie, lustracją, i który ponosi odpowiedzialność za to, że swoimi - czy to wrednymi, czy przynajmniej krańcowo nieudolnymi - działaniami wszelką lustrację stale uniemożliwiał. Otóż trzeba, proszę Państwa, powiedzieć, bo to będzie ważne w przyszłości, tak jak ważne jest dziś, że tamta lista osób, które zostały wskazane w świetle materiałów zgromadzonych w archiwach Służby Bezpieczeństwa, osób wówczas znanych w życiu publicznym, wskazanych jako agenci Służby Bezpieczeństwa, że z tej listy przypadków omyłek było tyle, że można je policzyć na palcach jednej ręki, co - zważywszy na okoliczności i czas akcji - naprawdę dowodzi, że została ona wykonana z niesłychaną sprawnością i z wielkim poczuciem odpowiedzialności.

Kto jest kim w Polsce
To, co wiemy dzisiaj, dowodzi, że poza tymi paroma przypadkami wszystkie wskazane tam nazwiska, zamieszczenie ich na tych listach - znalazło uzasadnienie w materiale dowodowym w różnych okolicznościach i w różnym czasie ujawnionym w ciągu następnego 15-lecia. Mówię to Państwu dlatego że przed kilkunastoma tygodniami mieliśmy oto powtórkę z tamtej batalii. Trzeba było wrócić, trzeba było wrócić do tej sprawy i nie można jej zostawić niezałatwionej.
Tym, którzy w lustracji widzą dla siebie, dla swojej pozycji politycznej - słusznie - śmiertelne niebezpieczeństwo, tym wszystkim trzeba powiedzieć: udało wam się jeszcze raz, ale z tej sprawy nie zrezygnujemy. Tę sprawę, to oczyszczenie Polski, oczyszczenie naszego życia publicznego, to wyraźne powiedzenie i określenie, kto jest kim w Polsce dzisiaj - przeprowadzimy, to się musi stać. To się stanie.
Proszę Państwa, myślę, że ten sukces, który siły starego peerelowskiego i postpeerelowskiego porządku odniosły w sprawie lustracji, był zarówno dla tamtej strony alarmem, jak i zachętą, pójściem za tym pierwszym, jak im się wydawało (wydaje może jeszcze ciągle), skutecznym uderzeniem. I jeżeli patrzymy na to, co teraz się dzieje, w tej chwili na scenie politycznej, na ten rozbudzony taniec upiorów - ja mam osobiście takie wrażenie, jakbym oglądał stary film z 1992 roku. Te same problemy, te same metody, te same twarze. I nawet te same słowne manipulacje. Drobny przykład, nie wiem, czy wszyscy Państwo, którzy tamten czas pamiętają, więc dotyczy to w znacznej części tej sali poza najmłodszymi, pamiętają Państwo ten termin wylansowany wówczas właśnie przez "Gazetę Wyborczą" - "olszewicy". Miało to budzić skojarzenia odpowiednie u odbiorcy z bolszewikami. Środowisko, które było w prostej linii spadkobiercą tamtej tradycji, podrzuciło ją niejako naszej stronie, używając do tego mojego nazwiska. A dzisiaj? A dzisiaj mamy "kaczyzm" - tego samego autorstwa, tego samego środowiska, który ma być odniesieniem, przypomnieniem do słowa "faszyzm". Nawet nazwisko może posłużyć do tego rodzaju plugawych operacji.
Proszę Państwa, myślę, że jeżeli już jesteśmy przy analogiach z tamtym czasem, to dzisiaj w każdym razie trzeba powiedzieć, że po naszej stronie jest nieporównanie większa siła i w związku z tym nieporównanie więcej szans. Ale główny takt konfrontacji, najważniejsza bitwa jest jeszcze przed nami. Tamten pierwszy i demokratyczny rząd, demokratyczny w swojej genezie i w swoich legalnych źródłach, udało się obalić w ciągu jednej nocy, przeprowadzić w parlamencie głosami - prawda, że wybranych w wolnych wyborach, ale według bardzo szczególnej ordynacji, w szczególnych warunkach - posłów. Dzisiaj jak patrzymy na to, co dzieje się w naszym Sejmie, to widać, że komuś bardzo się spieszy, aby tę operację powtórzyć. Ale dlatego trzeba zrobić wszystko, żeby to uniemożliwić.

Czyja będzie Polska
Ja wtedy, tamtej nocy, mówiąc do posłów polskiego Sejmu, powiedziałem, że muszą mieć świadomość, iż od sposobu ich głosowania, od tego, za czym lub przeciwko czemu podniosą rękę, tej nocy od tego będzie zależało, czyja będzie Polska. To pytanie nadal jest aktualne. Ono stoi dzisiaj na porządku dnia polskiego życia publicznego, polskiego życia narodowego. I trzeba zrobić wszystko, by tej odpowiedzi mogli udzielić wszyscy obywatele, wszyscy Polacy w demokratycznych wyborach. W takiej sytuacji byłbym o ten wybór spokojny, bo poza tym całym elementem medialnego jazgotu, propagandowych manipulacji - przecież w Polsce toczy się realne życie. A tak się jakoś zupełnie niespodziewanie, wbrew logice, którą lansują środki przekazu, tak się właśnie dzieje, że kiedy w Rzeczypospolitej do władzy dochodzi rząd złożony z ludzi, których druga strona określa jako nieudaczników, niemających zielonego pojęcia o gospodarce, wprowadzających tylko i wyłącznie spory polityczne, niewiedzących właściwie na dobrą sprawę, na jakim świecie żyją - otóż tak się dzieje, że właśnie gospodarka polska w tym czasie nabiera tempa i zaczyna się rozwijać! Przypomnę, że w roku 1992, w tej pierwszej jego połowie, kiedy byłem premierem i kiedy mój rząd odpowiadał za sprawy polskiej gospodarki - że to był po raz pierwszy czas od roku 1989, kiedy produkcja, która do tej pory spadała, zaczęła rosnąć; kiedy został zrównoważony, tragiczny do tej pory, bilans handlowy Polski; kiedy w sposób wyraźny hamowana była już inflacja i kiedy zaczęło - może jeszcze wtedy nieznacznie - ale już spadać bezrobocie. I wreszcie jeszcze jedna rzecz, którą trudno byłoby podejrzewać, jeżeliby poważnie potraktować te rozpowszechniane informacje o ignorantach w sprawach gospodarczych, którzy w tym rządzie przejęli odpowiedzialność za polską gospodarkę. Otóż myśmy przygotowali, opracowali i wprowadzili, pozostawiając naszym następcom, zasadniczy element porządkujący polską gospodarkę - mianowicie budżet w takiej sytuacji, kiedy w momencie, kiedy ten rząd przejmował odpowiedzialność za państwo, nasi poprzednicy, których w gospodarce reprezentował "najwybitniejszy" ekonomista Europy Środkowowschodniej Leszek Balcerowicz - budżetu nie było. Po prosu nie było.
I dziwna rzecz, proszę Państwa, dokładnie tak jest teraz. Dokładnie tak jest od tych dwóch lat, kiedy odpowiedzialność ponoszą ludzie, o których każde dziecko w Polsce nieomal może przeczytać w każdej - nie, prawie w każdej gazecie; może usłyszeć w rozlicznych radiostacjach, może obejrzeć z ekranów licznych telewizji - stwierdzenie zdawać by się mogło oczywiste, że są to ludzie, którzy mają zupełnie wypaczone wyobrażenie o współczesnej gospodarce i nie mają o niej pojęcia, którzy są nieszczęściem dla Polski, którzy przez międzynarodowych ekspertów są oceniani jako kompletnie nieprzewidywalni.

Dowód kompetencji premiera
Proszę Państwa, ja Państwa chcę przekonać tylko do jednej rzeczy, tylko jeden przedstawić Państwu dowód, dlaczego ten cały jazgot przeciwko nam teraz prowadzony - w parlamencie, poza nim, w środkach przekazu (krajowych, zagranicznych) - dlaczego te wszystkie dziwne figury retoryczne w zakresie życia politycznego wykonywane - są bez znaczenia, ale także - co one mają zakryć. Otóż dzisiaj, jak sobie Państwo otworzą telewizję czy otworzą radio, czy wezmą dziennik, to bardzo dużo usłyszą o tym, jak bezprawnie, straszliwie, okropnie straszny Jarosław Kaczyński wprowadza w Polsce ustrój totalitarny. Ale oprócz tego całego jazgotu - naprawdę zachowajmy do niego dystans, bo jak powiadam, nie jest on całkiem nowy, to już mieliśmy, tośmy już przećwiczyli przecież - jest oto dzisiaj jedna wiadomość, której nie słyszę w tych komentarzach, nie słyszę w tych wiadomościach. Oto jest dzisiaj opublikowany komunikat Głównego Urzędu Statystycznego, że bezrobocie w Polsce po raz pierwszy od piętnastu, właśnie od tych piętnastu lat, które dzielą ten rząd od tamtego - po raz pierwszy spadło poniżej 10 procent! I to jest, proszę Państwa, ta sprawa, która ma podstawowe znaczenie dla tych "zwykłych" Polaków, którzy będą wystawiali rządowi Jarosława Kaczyńskiego atest. Ten komunikat, ta wiadomość to jest rzeczywiście prawdziwy dowód - dowód kompetencji rządu i kompetencji premiera.

Tuesday, August 21, 2007

Minister "do odpalenia"


Minister "do odpalenia"
Nasz Dziennik, 2007-08-21
Tylko jeden człowiek w tej części Europy przyjąłby zlecenie na "odpalenie Ziobry" - mówią dolnośląscy gangsterzy, dawniej powiązani z nieżyjącym już Jeremiaszem Barańskim ps. "Baranina". Jak wynika z ich informacji, "cynglem", któremu grupa byłych funkcjonariuszy peerelowskich służb specjalnych, dziś umocowana w przestępczym podziemiu, miała powierzyć zadanie usunięcia ministra Zbigniewa Ziobry, jest Marian Kozina - dziś bardziej znany jako Riccardo Fanchini, dawniej prawa ręka "Baraniny", związany z rosyjską mafią. Mieszkający dziś w Wielkiej Brytanii Fanchini uchodzi za gangstera-biznesmena. Jednak jego dawni współpracownicy ze świata gangsterskiego mówią wprost - Riccardo Fanchini ma na sumieniu kilka zabójstw, jest jednym z lepszych "cyngli" rosyjskiej mafii. Jak ustaliliśmy, jeden z zatrzymanych wiosną gangsterów oferował CBŚ "doprowadzenie do Fanchiniego", jednak z nieznanych powodów nie podjęto żadnych czynności w tej sprawie.

- Chcesz rozmawiać z Riccardo? Zrobię ci z nim "łącze" - mówi w rozmowie z dziennikarzem "Naszego Dziennika" jeden z dolnośląskich gangsterów-biznesmenów. Kilka dni wcześniej Prokuratura Apelacyjna w Szczecinie w innym śledztwie postawiła mu zarzut utworzenia zorganizowanej grupy przestępczej na Dolnym Śląsku i kierowania nią. Nasz informator wcześniej wielokrotnie umożliwiał nam kontakty z osobami pełniącymi kierownicze funkcje w zorganizowanym podziemiu przestępczym zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na pytanie o ewentualne zlecenie zabójstwa ministra Zbigniewa Ziobry i krążące w środowisku przestępczym pogłoski o związku z całą sprawą Mariana Koziny vel Riccardo Fanchiniego w słuchawce długo panuje cisza. - To nie na telefon, musimy się spotkać - mówi wreszcie nasz rozmówca.

Zlecają ludzie ze służb
W sobotę tygodnik "Wprost" na swoich stronach internetowych poinformował o planach zamachu na szefa resortu sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Z informacji, jakie dotarły do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, miało wynikać, że przygotowywana jest specjalna akcja kreowana przez ludzi związanych dawniej z peerelowskimi służbami specjalnymi, dziś - z dużym biznesem. Celem akcji miała być najpierw prowokacja kompromitująca Ziobrę, później zabójstwo.
Nie byłby to pierwszy minister polskiego rządu zlikwidowany przez przestępcze podziemie w Polsce. Kilka lat wcześniej ofiarą gangsterów stał się, sam powiązany z grupami przestępczymi, minister Jacek Dębski. Wówczas za sprawą likwidacji polityka stał Jeremiasz Barański "Baranina", rezydent rosyjskiej mafii i dawniej współpracownik SB, według nieoficjalnych informacji po 1989 roku prowadzony przez Wojskowe Służby Informacyjne. Po rzekomo samobójczej śmierci "Baraniny" w wiedeńskim więzieniu jego interesy przejął pochodzący ze Śląska Marian Kozina, w świecie przestępczym znany bardziej jako Riccardo Fanchini lub też Ricardo Fancini. Gangster uchodził za "prawą rękę" przebywającego często we Wrocławiu Jeremiasza Barańskiego. "Lewą ręką" był z kolei zatrzymany wiosną tego roku Wiesław Michalski ps. "Olsen".
- Według naszych informacji to raczej "Baranina" podlegał Fanchiniemu - twierdzi jeden z naszych rozmówców związany ze służbami specjalnymi.
Dziś poszukiwany przez służby specjalne Polski i USA Fanchini - jak twierdzą nasi informatorzy - mieszka pod kolejnym fałszywym nazwiskiem w Wielkiej Brytanii. Do Polski nie przyjeżdża - zdaniem naszych rozmówców - z powodu "natłoku obowiązków". Oprócz "działalności biznesowej" nadzoruje pracę rezydentów rosyjskiej mafii w 42 krajach, w tym w Polsce. To właśnie - jak wynika z informacji, do których dotarliśmy - zagrożenie biznesowych interesów Rosjan w Polsce miało być powodem, dla którego ich polscy współpracownicy zdecydowali się na przygotowanie akcji wymierzonej w Zbigniewa Ziobrę.
Jak ujawnił "Wprost", powołując się na informacje Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zleceniodawcom nie udało się znaleźć "cyngla" w Polsce.
- Otrzymaliśmy informację pochodzącą z dwóch niezależnych od siebie źródeł: jedno to przestępca związany z mafią paliwową, drugie - funkcjonariusz peerelowskich służb specjalnych - którzy poinformowali, że za granicą trwają poszukiwania płatnego zabójcy "umiejącego poruszać się" w Polsce - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" jeden z wysokich rangą urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości.

Gangster-biznesmen czy płatny zabójca?
Zlecenie na "odpalenie Ziobry" [morderstwo - przyp. red.] miał - jak sugeruje jeden z naszych informatorów ze światka przestępczego - ostatecznie otrzymać właśnie Riccardo Fanchini. Wyrok miał wykonać on sam bądź też znaleźć osoby, które tego zadania się podejmą. Choć bowiem Kozina vel Fanchini uchodzi za gangstera-biznesmena, zdaniem naszych informatorów, osób związanych z podziemiem przestępczym na Dolnym Śląsku, jest również świetnie opłacanym płatnym zabójcą. - To nie masówka. Cztery czy pięć trupów za sobą zostawił - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" inny z dolnośląskich gangsterów, ostatnie kilka lat mieszkający poza Polską. Jak wynika z opowieści osób z przestępczego półświatka, które zgodziły się na nieoficjalną rozmowę z nami - pod ścisłymi rygorami (żadnego nagrywania, żadnych zdjęć) - na tyle dobrym, że w przeciwieństwie do bandyteski z "trójmiejskiego klubu płatnych morderców" zabija bez zbędnego hałasu, nie pozostawiając śladów. Zaskakujący wypadek samochodowy, niewytłumaczalne samobójstwo, nagły udar mózgu czy zamach bombowy, którego sprawców nie sposób ustalić. Tak było chociażby w przypadku wspólnika Fanchiniego - Zbigniewa Nawrota, przemytnika spirytusu. Nawrot był człowiekiem, który wprowadził Kozinę w świat przestępczości zorganizowanej. W listopadzie 1991 r. został ciężko ranny w zamachu bombowym w Hamburgu, którego sprawców nigdy nie ustalono. Zmarł kilka dni później, a jego interesy przejął? Fanchini.

Policja mogła mieć Fanchiniego
O tym, że działający w środowiskach przestępczych ludzie z dawnych służb specjalnych - wywiadu wojskowego, a przede wszystkim z SB - przygotowują działania wymierzone w ministra Zbigniewa Ziobrę, w półświatku przestępczym mówiono już na przełomie kwietnia i maja, kiedy głośno było też o ewentualnym sprowadzeniu do Polski Edwarda Mazura. Nasi informatorzy twierdzili wówczas, że Ziobro nie zostanie "odpalony", ale może zostać skompromitowany, egzekucja natomiast miała być wykonana właśnie na Mazurze. Martwi nie mówią, a Mazur w trosce o własne bezpieczeństwo mógł zacząć "sypać" zleceniodawców zabójstwa Papały.
- W Polsce nikt ręki na Ziobrę nie podniesie. On ma swoisty szacunek u nas. Jest czysty - mówił nam jeden z gangsterów. Co ciekawe, właśnie wówczas po raz pierwszy w kontekście całej sprawy pojawiło się nazwisko Riccardo Fanchiniego. Jak ustaliliśmy, jeden z prominentnych gangsterów zatrzymany wiosną przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego (nazwiska dla jego bezpieczeństwa nie ujawniamy) miał w ramach starań o "łagodne potraktowanie" zaoferować dokonującemu zatrzymania wysokiemu rangą funkcjonariuszowi CBŚ, że doprowadzi polską policję do Fanchiniego. Wcześniej w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ów przestępca mówił: - Doprowadzę "psów" do Fanchiniego jak na sznurku, dostaną go na talerzu. Wystarczy, że wystąpią do władz Wielkiej Brytanii o ekstradycję - twierdził gangster. Jak ustaliliśmy, gangster siedzi, nie podjęto natomiast żadnych działań, które pomogłyby w ujęciu Fanchiniego.

Sypią się rosyjskie interesy
Dlaczego zlecenie na Ziobrę miałby przyjąć właśnie Fanchini? Zdaniem naszych informatorów, powodów jest kilka. Główny - działania Ministerstwa Sprawiedliwości mocniej, niż miało to miejsce w miniony latach, uderzyły w mafię paliwową; wczesną wiosną zatrzymano jedną z osób mocno związanych z Koziną, co on odczuł jako "osobisty afront". Mafia paliwowa w Polsce to swoiste "dziecko" Fanchiniego. Jest on uważany obok "Baraniny" za jednego z jej twórców, dzięki niej zyskał uznanie w oczach Wieczysława Iwankowa "Japończyka", groźnego rosyjskiego gangstera. Dodatkowo wymiar sprawiedliwości i organa ścigania zainteresowały się biznesami Andrzeja Kuny i Aleksandra Żagla, przyjaciół Fanchiniego. Obaj byli na ślubie mafiosa we Włoszech, współorganizowali też spotkanie latem 2004 roku pomiędzy Ałganowem a Kulczykiem. Żagiel, zeznając przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, przyznał, że Fanchiniego zna od ponad dwudziestu lat.
- Rosyjska mafia kontrolowała wszystko - od paliwówki po węglowe sprawy. Te interesy teraz zaczęły się chwiać, przyjaciele Riccardo: Żagiel i Kuna, praktycznie zostali "wyautowani". Rosjanie nie lubią, jak ktoś im bruździ w interesach. Jeżeli ktoś miałby sprzątnąć Ziobrę, to tylko Fanchini - ma powody i możliwości - mówi jeden z dolnośląskich gangsterów, dawny znajomy Fanchiniego.
- Informacja, jaką otrzymaliśmy, była na tyle wiarygodna, że premier zadecydował o przyznaniu ministrowi Ziobrze dodatkowej ochrony - twierdzi bliski współpracownik premiera Kaczyńskiego. Szef Ministerstwa Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro nie chce komentować całej sprawy.


Wojciech Wybranowski

Saturday, August 11, 2007

Brawo panie Profesorze Zybertowicz!


Brawo panie Profesorze Zybertowicz!

Wygral Pan zdecydowanie debate w TVN24 pokazana w sobote 11 sierpnia 2007 roku.
Porzeba Polsce wiecej rodakow jak Pan Profesor.

Tak trzeba odpowiadac skutecznie i stanowczo na niuzasadnione ataki szlalujace nasz Rzad
i hamujace process adnowy i naprawy panswa tak bardzo Polsce potzebne.

Od tech wlasnie solidnych fundamentow zalezne jest powodzenie kolejnych reform.
Tak dom sie buduje od fundamentow a nie od dachu.
Jako Polak od 1987 roku w USA apeluje o poparcie dla Rzadu PIS.
Trzymajmy sie razem i uczmy sie z historii Polski. Nie dajmy sie podzielic.
Komy zalezy na podzieleniy nas?



Alex Lech Bajan
Polish American
CEO
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
EMAIL: alex@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com

Rozmowa z profesorem Andrzejem Zybertowiczem,
dyrektorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika

Jest Pan socjologiem. Proszę powiedzieć, czy to właśnie socjologia umożliwia dostrzeganie i definiowanie pewnych sytuacji?
Socjologia jest dziedziną wiedzy, która poza gąszczem zjawisk tworzących zgiełk codzienności umożliwia uchwycenie bardziej podstawowych mechanizmów, długofalowych procesów i kamuflowanych interesów grupowych. Tylko umożliwia, bo często wcale się nie korzysta z tej szansy. Jest uderzające, że gdy rozmawiam o polityce z kolegami socjologami, politologami, ekonomistami (nie tylko z UMK), to często słyszę komentarze wyrażane w języku potocznym, słowami telewizora lub którejś z gazet. Można odnieść wrażenie jakby swej wiedzy profesjonalnej wcale nie używali dla interpretowania świata, w którym żyjemy; jakby wiedza ta była na użytek tylko tekstów do czasopism naukowych i odświętnych, zrytualizowanych, wystąpień konferencyjnych.

W swojej publicystyce ukazuje Pan wstrząsający obraz polskich "elit". Czy wierzy Pan w to, że ludzie przyzwyczajeni do określonego standardu życia sami zrezygnują z udziału w polityce i dostępu do ogromnych środków finansowych?

To nie kwestia wiary, ale wiedzy o dynamice procesów społecznych. Co z tej wiedzy wynika? Po pierwsze, owe elity nie są jednolite, a podzielone na grupy mające także rozbieżne interesy. Zbyt często zapominamy, że zasada divide et impera nie musi działać tylko w jedną stronę, tj. od góry do dołu, gdy rządzący skłócają poddanych, by łatwiej nimi manipulować. Niekiedy wektor tej zasady może być skierowany od dołu do góry. Kto może to uczynić? Obywatele, gdy odwagę cywilną potrafią łączyć z formami działania zbiorowego i np. wykorzystać jednych "onych" przeciw innym - wymuszać, by jedne elity patrzyły na ręce innym.

Po drugie, owi "oni" - w tym główni operatorzy zakulisowych biznesowych i legislacyjnych gier - nie są niezawodni, popełniają przecież błędy w ocenie sytuacji, zawiązują nietrafione sojusze, zrażają część mediów. Innymi słowy, "ich" system nie jest szczelny. A my - obywatele winniśmy, jak woda, wciskać się we wszystkie szczeliny. I potem rozsadzać struktury dążąc do przekształceń zgodnych z naszą wizją demokracji, praworządności, z wizją troski o tradycję narodową i z takimi kierunkami rozwoju gospodarki, które sprzyjają dobrej pozycji Polski w świecie.

Wreszcie, po trzecie, wśród elit jest część - zapewne niewielka - nie całkiem zdemoralizowana. Trzeba do takich ludzi docierać, przekonywać, podsuwać im pomysły naprawy kraju i dodawać otuchy. Jeśli ktoś ma przeciwstawiać się patologiom we własnym środowisku, potrzebuje czuć wsparcie z zewnątrz, ze strony tych, którzy podzielają jego/jej wartości. Już nie raz dochodziło do przełomów zainicjowanych przez zdeterminowane jednostki.

Czy jest Pan w stanie w miarę precyzyjnie wskazać ludzi, którzy stworzyli sieć antyrozwojowych interesów i którzy ją obecnie pielęgnują?

W tekście z Rzeczpospolitej (5 marca br.), który Państwo przedrukowali, starałem się trzy kluczowe węzły owej sieci paraliżującej polską demokrację wskazać. Tu kilka rzeczy warto sobie uzmysłowić. Po pierwsze, tego typu sieć najprawdopodobniej nie posiada jakiegoś jednego organu kierowniczego, bo jest siecią właśnie, a nie hierarchiczną strukturą o formie piramidy. Sieć jest dynamiczna - tzn. w różnym okresie różne jej obszary, węzły odgrywają dominującą rolę.

Po drugie, wysuwam hipotezę, iż najtrwalszym węzłem sieci są grupy osób mających wpływ na oblicze Wojskowych Służb Informacyjnych. Brak miejsca na systematyczne uzasadnianie tej hipotezy, zatem w skrócie. Zwróćmy uwagę, jak wiele tropów prowadzi ku swego rodzaju aferze założycielskiej III RP, ku początkowi, który znajduje się przy operacjach FOZZ - u, realizowanych przez ludzi związanych z wojskowymi służbami specjalnymi PRL - u. Jak wiele innych afer wiąże się z tą właśnie. Rzecz rozpatrywać należy także w świetle uwagi Lecha Kaczyńskiego, iż w Polsce występuje zadziwiająca ciągłość w służbach. Dopiero w 2001 r. dowiedzieliśmy się (choć nadal chyba nie dotarło to do świadomości opinii publicznej), że oficer służb wojskowych uwikłany w FOZZ, a więc w operacje prowadzone w latach 1989 - 90, aż do ubiegłego roku był w kierownictwie WSI, a w służbie czynnej pozostawał do stycznia 2003. Z kolei główny oskarżony w tej aferze FOZZ, Grzegorz Żemek współpracował później z UOP jako konsultant od operacji gospodarczych.

Po trzecie, jak napisałem w Rzeczpospolitej, w sieci istotne miejsca na pewno zajmują środowiska związane z Aleksandrem Kwaśniewskim i Leszkiem Millerem. Trudno jednak określić, na ile obecnie politycy ci, są uwiązani przez osoby i środowiska, które wspierały finansowo i chroniły (np. medialnie i poprzez przełożenia na wymiar sprawiedliwości) postkomunistyczne grupy biznesowo - polityczne, w jakim zaś stopniu sami rozdają karty.

Po czwarte, to wskazówka heurystyczna, przyglądajcie się Panowie tym wielkim firmom prywatnym, w których zatrudnieni są byli funkcjonariusze służb i dla których to firm źródłem ich silnej pozycji rynkowej(?) jest przede wszystkim robienie interesów z instytucjami publicznymi.

Czytając Pana artykuły można odnieść wrażenie, że należy Pan do czołowych krytyków systemu ustrojowo-prawnego III RP (lub jak kto woli PRL - bis). Czy nie wydaje się Panu, iż polityka poszczególnych formacji była zwykłą grą re- i sentymentów anty- i prokomunistycznych, a w innych aspektach się nie różniła? Widać to najlepiej na przykładzie stosunku do tzw. "prywatyzacji", czy integracji z UE.

W życiu, także tym politycznym, rzadko kiedy mamy do czynienia ze "zwykłą grą" i np. jakąś czystą manipulacją. Prędzej czy później pojawiają się emocje, które rujnują "plan gry", a zatem nie należy lekceważyć czynnika spontaniczności w procesach społecznych. Spontaniczność ta powoduje, że owa sieć (czy raczej sieci) działa/ją jako układ samoregulujący. I nie dostrzegam jakiegoś jednolitego, spójnego stosunku do prywatyzacji. Zaś problem wejścia Polski do UE jest bez wątpienia wykorzystywany także w celu odwracania uwagi od naszych własnych schorzeń.

Poruszając kwestię UE, to nie sposób pominąć pytania o Pański stosunek do "integracji". Dlaczego obecnie według Pana rząd usilnie chce, by Polska znalazła się w "15"? Jak sieć mogłaby wyglądać po naszym wejściu do Unii i czy nie uległaby osłabieniu, gdyby naród w czerwcowym referendum powiedział "nie"?

Część naszych elit zachowuje się w sposób kompradorski, tzn. są pośrednikami ułatwiającymi obcym podmiotom gospodarczym prowadzenie interesów . Nie zawsze dzieje się to zgodnie z regułami gry rynkowej; często jest odwrotnie. Zwróćmy uwagę na firmy międzynarodowe, w których pracują żony wpływowych polityków. W sensie prawnym jest to dopuszczalne. Ale należy obawiać się można niekorzystnych skutków na obszarze reguł gry gospodarczej. Inna kwestia: czy jest przypadkiem, że co najmniej trzy kluczowe osoby z obecnej ekipy rządzącej mające wpływ na procesy wchodzenia do UE (główny negocjator, szef sejmowej komisji europejskiej oraz pro-unijny minister propagandzista) w taki lub inny sposób były związane ze służbami specjalnymi PRL - u? Należy to chyba interpretować jako próbę kontrolowania procesu - który poza wielkim znaczeniem cywilizacyjnym - ma przecież też wymiar przepływów finansowych. Nie wykluczam, że frekwencyjna przegrana referendum ułatwiłaby osłabienie pewnych ogniw sieci.

Postulowane przez Pana wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) do Sejmu byłoby korzystne w cywilizowanym i praworządnym państwie. Czy w obecnej sytuacji, przy braku niezależnych mediów i istnienia "sieci interesów" nie wygrywaliby raczej jej uczestnicy - przedstawiciele (bądź zakładnicy) potężnego kapitału i mediów?

Rozumuję odwrotnie: to właśnie bez wprowadzenia JOW nie uda nam się budować praworządnego państwa. "Oni" wygrywają właśnie przy obecnej ordynacji. Proszę zastanowić się nad jednym tylko wymiarem zabezpieczania ich wpływów: Porównajmy techniczne (logistyczne) i finansowe środki, jakie są niezbędne, by skutecznie oddziaływać na proces doboru kandydatów, wprowadzenia ich na listy wyborcze oraz propagandowego oddziaływania na wyborców przy obecnej ordynacji oraz przy zakładającej JOW.

Istniejący przy obecnej ordynacji, zwanej proporcjonalną, wymóg rejestracji list w co najmniej połowie okręgów wyborczych, dalej wielkie - liczące setki tysięcy uprawnionych do głosowania - okręgi umożliwiają nieformalnym grupom interesów duży wpływ przy zastosowaniu względnie małych środków. Wystarczy skoncentrować się na dwóch tylko kluczowych ogniwach: na kierownictwach partii zatwierdzających listy wyborcze oraz na mediach (głównie elektronicznych), bez wsparcia których kandydatom nie sposób dotrzeć do elektoratu obecnych wielkich okręgów.

W razie wprowadzenia JOW - ów, czyli 460 niezależnie funkcjonujących okręgów wyborczych - a każdym może wygrać tylko pierwszy z listy - proces wyborczy ulega istotnej decentralizacji (i, nawiasem mówiąc, de-stolicyzacji). Łatwiejsze staje się rozbicie układu obecnego, który można nazwać - posługując się terminologią ekonomiczną - oligopolem władzy. Na gruncie JOW otwiera się przestrzeń konkurencji o wiele bardziej otwartej. Nieformalne sieci interesów są wysoce skuteczne przy obecnej ordynacji, ale nie mają wystarczających zasobów ludzkich, by "uszczelnić" system dostępu do gry politycznej jaki będzie miał miejsce przy JOW.

W jaki sposób pragnie Pan przebudować system wyborczy tak, by rekrutacja odbywała się w ramach JOW? Przecież ci, których działalność Pan kontestuje, wyposażeni są w odpowiednie instrumenty do tego, aby zablokować realizację tegoż pomysłu (o ile naprawdę jest to wyjście z obecnej sytuacji).

Uświadommy sobie, iż poza pomysłami obecnymi w debacie publicznej, istnieją też pomysły odgórnego, kontrolowanego zwrotu w polskiej polityce. Próby "przechwycenia" fali społecznego niezadowolenia, wykorzystania jej energii, podczepienia się pod pewne oddolne tendencje. Zgodnie ze starą zasadą: "wiele musimy zmienić, by wszystko zostało po staremu". Owo wszystko obejmuje m.in. dalszą bezkarność firmy "Aferzyści and Company Ltd.", obejmuje kontrolę wejść i wyjść na kluczowe pozycje, zachowanie kontroli nad głównymi strumieniami przepływów finansowych. By zapobiec takiemu "przechwyceniu" fali społecznego niezadowolenia, trzeba łączyć i nadawać formy organizacyjne ruchom obywatelskim, budować programy, rozwijać debaty - tworzyć alternatywę o dwu ostrzach zarazem: antysieciowym i antypopulistycznym.

Jak wyzwolić aktywność obywatelską?

Zacząć od siebie. Jak? Rozejrzeć się wokół, zobaczyć, czy ktoś robi coś sensownego i wesprzeć go. Na przykład Obywatelski Ruch na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Spróbować bliżej przyjrzeć się temu, co dzieje w Waszej spółdzielni mieszkaniowej, w radzie gminy. Zorientować się, na czym polega gra. Bez oddolnej mobilizacji pewne typy zmian społecznych nie wydarzą się; bez nabrania dynamiki przez ruchy społeczne pewne typy zmian są w dzisiejszej Polsce niemożliwe.

Czym IV RP różniłaby się od III i jak zabezpieczyłby się Pan przed ewentualnym odtworzeniem sieci?

Po pierwsze, nie ma żadnych gwarancji stuprocentowych. Tak jak myć trzeba się codziennie, jak codziennie policja musi gonić złodziei, tak czymś codziennym powinna stać się obywatelska aktywność, monitorowanie posunięć władzy, procesu tworzenia prawa. Po drugie, gdy odblokuje się, "rozszczelni" dotychczasowy układ i zarazem wyzwoli aktywność oddolną, możliwe będzie wprowadzenie szeregu zmian prawnych i egzekwowanie wielu praw już istniejących.

Podzielamy większość prezentowanych przez Pana poglądów. Co najmniej kontrowersyjny wydaje się jednak ten, który głosi potrzebę "legalizacji nakradzionego". "Gruba kreska" nie rozwiązała problemu, a nierozliczeni ze złodziejstwa peerelowscy karierowicze (żadni komuniści, tylko męty społeczne) nie zrezygnowali ze swego nawyku, a wciągnęli do współpracy i zdemoralizowali "elitę" solidarnościową. Uważamy, że wprost przeciwnie potrzebna jest lustracja gospodarcza i pozbawienie wpływu na politykę państwa "antyrozwojowej sieci układów", która występuje w obronie status quo i blokuje wszelkie zmiany.

Ujmę rzecz w trzech punktach. (1) Przecież postulat legalizacji nakradzionego częściowo wychodzi naprzeciw Panów wcześniejszym wątpliwościom co do możliwości przełamania oporu grup, które są beneficjentami obecnej gry. To nic innego jak oferta do sieci: zachowajcie, co nagrabiliście, ale w zamian za gwarancje bezkarności zgódzcie się na wprowadzenie rządów prawa. (2) Historyczna polityka grubej kreski nie była żadną formalną procedurą, raczej nie do końca wypowiedzianym porozumieniem części elit okrągłostołowych. Formalna legalizacja nakradzionego jest - moim zdaniem - niezbędna jako swoiste zamknięcie, bez którego szanse na nowe "otwarcie" są minimalne. (3) Kto - jacy ludzie, jakie instytucje - miałby kompetentnie zrobić ową - kosztowną, czasochłonną, podatną na presje korupcyjne - lustrację gospodarczą, o której Pan mówi, skoro wymiar sprawiedliwości nie radzi sobie z bieżącymi zadaniami?

Na czym polega "gra na haki"?

Długo by mówić. Ważny jest całościowy efekt: jedni nie wyciągają kwitów na innych, tamci odwzajemniają się tym samym, bo dobrze rozumieją, że w razie konfrontacji obie strony poniosłyby zbyt wysokie koszty. Profesor Lech Witkowski użył metafory dwóch zawodników zwartych w klinczu, szamoczących się na różne strony i powtarzających mantrę: tylko się nie przewróćmy, tylko się nie przewróćmy... Adam ma coś na Leszka, Leszek na Olka, Olek na innego Leszka, inny Leszek na Bronka, Bronek na Adama, zaś Janek i Ryszard oswoili mundurowych na tyle, by razem z nimi odstawić na bok biznesmenów typu Romana (Kluski).

Jakie nadzieje pokłada Pan w najmłodszym pokoleniu i jakie szanse na wyrwanie się z uścisku mają ludzie nie świadomi zagrożenia, zaczynający dopiero studia?

To proste. Teraz Wasza pora na tworzenie fundamentów nowej kultury politycznej, obywatelskiej, na organizowanie debat, wspieranie oddolnych inicjatyw, w tym pracą organizacyjną, tworzenie wizji, inicjowanie protestów nie w stylu Leppera, ale raczej inicjatyw referendalnych, zmian legislacyjnych. Wasza pora na inicjowanie impulsów, na zastrzyki nowej energii, której brakuje mojemu pokoleniu.

Jak zbudować zaplecze intelektualne IV RP i niezależne instytucje publiczne, skoro w Polsce nie występuje zjawisko określane przez prof. Vilfredo Pareto mianem "krążenia elit". Zmieniają się tylko szyldy partyjne kanalizujące interesy tego samego wąskiego grona kolegów. Jak słusznie zauważył jeden ze współpracowników OT, w naszym kraju nie ma nawet większego znaczenia to, czy ktoś się myli czy ma rację, czy mówi, czy też nie, prawdę. O wyniku wyborczym kandydatów decyduje to, kto potrafi skrzętnie "zakręcić się" wokół aktualnie popularnych partii politycznych lub zabezpieczyć interesy "układu" (od "świętych" po nie bardzo religijnych), a nie konkretny program, intencje, określony dorobek życiowy i praca społeczna.

Wprowadzenie JOW wymuszone przez i połączone z falą ruchów obywatelskich, które z mnogości połączą się w kilka potężnych strumieni, może uruchomić pozytywne procesy zmian: politycznych, kulturowych, gospodarczych, prawnych. Może otworzyć nowe ścieżki rekrutacji do elit. Jan Paweł II podczas pierwszej swej pielgrzymki do Ojczyzny mówił: nie lękajcie się! Jedni niech nie lękają się świętości. Inni - mimo młodego wieku - niech nie lękają się brania na swoje barki misji edukacyjnych, organizacyjnych, samopomocowych... Młodzi ludzie rzadko zauważają (takie wrażenie odnoszę z moich kontaktów ze studentami), że to także droga do pomyślności osobistej, w tym materialnej, często bardziej przy tym satysfakcjonująca od kariery w biznesie.


Rozmawiali Łukasz Małkiewicz, Rafał Zgorzelski
Obserwator Toruński, maj-czerwiec 2003 nr 5-6