Tuesday, August 28, 2007
Jeszcze Polska nie zginęła...
Jeszcze Polska nie zginęła...
Nasz Dziennik, 2007-08-28
Ks. Jerzy Bajda
Kiedy u nas w Polsce, w polityce, w kulturze, w życiu społecznym, zacznie panować rozum, ten ocalony i oświecony przez wiarę, jak o tym pięknie pisał Jan Paweł II w encyklice "Fides et Ratio"? Kiedy Chrystus, "Światłość Narodów", przestanie się czuć w Polsce jak ktoś "wypędzony"? Od tego będzie zależało, czy nasz hymn państwowy będzie aktualny...
Jeszcze Polska nie zginęła, choć od długiego czasu różne siły polityczne i ideologiczne wytrwale nad tym pracują. Jeszcze bronią Polski grupy odważnych i światłych patriotów, jeszcze cudowna Opatrzność Boża nie wypuszcza nas ze swojej opieki, jeszcze nie brak mobilizacji serc i sumień zjednoczonych w modlitwie za Polskę, szczególnie w jedności z Radiem Maryja. Jeszcze nie brak ludzi, którzy w prostocie i szlachetności ducha dziękują Bogu za bohaterstwo Powstania Warszawskiego, które udowodniło światu, że Polska chce żyć, choć "ci ze wschodu i zachodu" usiłowali odebrać jej wszelki głos i wszelkie prawo. Jeszcze budzi w nas zadumę i poryw wdzięczności dla Boga i dla Niepokalanej Dziewicy, Królowej Polski, Cud nad Wisłą, dzięki któremu zostały zahamowane fale "czerwonego potopu" i zarówno Polska, jak i Europa uzyskały szansę kształtowania swego życia w wolności. Jeszcze i w tym roku tysiące pielgrzymów przemierzało polską ziemię, zdążając na Jasną Górę, do tego niezawodnego Portu Nadziei. Jeszcze Polska nie zginęła, ponieważ przed dwoma laty udało się wbrew wszystkiemu stworzyć rząd, który oficjalnie głosi, że pracuje nad wyzwoleniem Narodu od poniżających obciążeń przeszłości komunistycznej i agenturalnej, aby Polska była Polską, zgodnie z jej "pamięcią i tożsamością". Ten rząd należałoby poprzeć wbrew wszelkim awanturom politycznym, jakie wzniecają ludzie nieodpowiedzialni, usiłujący zdobyć władzę per fas et nefas. Nie brak ludzi, którzy pragną kontynuacji dobrych inicjatyw PiS. Jeszcze nie zginęła...
Kiedy Polska się oczyści
Ale czy wszystko w tej naszej aktualnej sytuacji jest w porządku? Popierając rząd, nie możemy zamykać oczu na pewne niepokojące fakty, oznaczające być może odstępstwo od pierwotnego programu. Zwrócę uwagę jedynie na niektóre sprawy. Rząd miał uwolnić Polskę od wpływów ludzi i grup służących obcym interesom, od agentów i zdrajców, sprzedających Polskę i budujących prywatne rewiry dobrobytu, od różnych mafii i układów korupcyjnych. Jednak nie wiadomo dlaczego nie nastąpiło to w stopniu oczekiwanym, a różne grupy nacisku, o dawnej proweniencji, podgryzają rząd i niemal paraliżują go, czyniąc go bezsilnym wobec ludzi popełniających jawne przestępstwa przeciw Polsce. Dlaczego nie przeprowadzono - jakże spóźnionej - dekomunizacji i ludzie wychowani w szkole Lenina i Stalina wciąż mają tyle do powiedzenia w parlamencie, w mediach, w sądownictwie, w oświacie i - pożal się Boże - w kulturze? Dlaczego cała procedura uchwalenia ustawy lustracyjnej skończyła się żałosną farsą, w której istotną rolę odegrał zarówno pan prezydent, jak i tzw. Trybunał Konstytucyjny? Pytam, kto się bał ustawy lustracyjnej i komu zależało na tym, aby ją pozbawić wszelkiej skuteczności. Jedynie wobec osoby ks. abp. Stanisława Wielgusa zastosowano miecz lustracji z całą bezwzględnością i okrucieństwem, podczas gdy prawdziwi agenci i zdrajcy cieszą się spokojem i poczuciem bezpieczeństwa? Tragiczny kazus księdza arcybiskupa wciąż rzuca ponury cień na ten okres rządów, od którego tak wiele się spodziewaliśmy dobra dla całej Polski. To, co się stało ze świeżo mianowanym arcybiskupem Warszawy, jest krzywdą dotąd nienaprawioną i dlatego pozostanie jako rana niezagojona na sumieniu całego Narodu, stanowiąca wyrzut sumienia dla pewnych osób, których imion nie chciałbym tu wymieniać.
Czy Polska obroni dar życia
Inna smutna sprawa, która rzuca cień na ten okres rządów PiS i koalicji, to niepowodzenie poważnej inicjatywy społecznej, zmierzającej do nowelizacji 38 art. Konstytucji, w celu wzmocnienia prawnej ochrony życia każdego bez wyjątku człowieka. Inicjatywa była szlachetna i słuszna, i mogła stać się dobrym początkiem dla nowej redakcji całej Konstytucji w sposób odpowiadający odnowionej wizji Polski, wiernej swej prawdziwej tożsamości duchowej i kulturowej. Nie wiadomo, czy w tej sprawie bardziej zawinił rząd czy parlament, redukując temat konstytucyjny do płaszczyzny dyskusji na temat "problemu aborcji", wskrzeszając wszystkie zadawnione emocje i uprzedzenia. Bez sensu i bez potrzeby uwikłano inicjatywę w sieć "poprawek do poprawki", a nadto okazało się, że nawet posłowie PiS nie wszyscy wiedzą, kim jest człowiek i że prawo do życia nie jest nadawane przez parlament, lecz że pochodzi od Boga. Ujawniło się smutne oblicze naszego Sejmu, w którym wielu posłów zasiada chyba przez jakiś nieszczęśliwy przypadek (nieszczęśliwy oczywiście dla Polski) i powinni czym prędzej opuścić czcigodny (?) gmach Sejmu i zająć się jakąś inną pracą.
Na tym tle przedstawia się jako szlachetny i zarazem symboliczny gest marszałka Jurka, który zrezygnował z tego urzędu, aby w sposób jeszcze jaśniejszy pokazać, że dla niego sprawa fundamentalnej ochrony prawa do życia poprzez zapis konstytucyjny jest sprawą najwyższej wagi. Był to gest, który równocześnie unaocznił wielu ludziom, że sprawy polskiej trzeba bronić siłą moralności, a nie kombinacjami dyplomatycznymi, za którymi ukrywa się cuchnący kompromis. Wielka szkoda, że nie wszyscy zrozumieli wymowę i wagę tego symbolicznego gestu i nie przystąpili do tej nowej partii, która bardziej jednoznacznie broni praw człowieka, praw rodziny i Narodu.
Czy im chodzi o Polskę ...
Obecnie niezwykle ważnym problemem jest rozszyfrowanie, jakie podstawy ideologiczne i jaki profil moralny stoi za programami partii, dobijającymi się natarczywie do władzy: czy chodzi im o Polskę, czy tylko o koryto. Bo z zachowania niektórych partii, z ich metody walki politycznej, ze stylu ich dialogu międzypartyjnego toczonego w mediach, z ich brutalnych napaści na rząd, z ich oszczerczych opinii rozsiewanych za granicą, a kierowanych przeciw Polsce i jej tożsamości moralnej, wynika, że głównym ich celem, a także wyznacznikiem ich poziomu politycznej kultury, jest koryto. Mówi się o rychłych wyborach i już dziennikarze zadają sobie pytanie, z kim PO będzie rządziła w Polsce, bo to, że ma wygrać te wybory, to "znawcy" uważają za pewne. Zauważono nawet, że od pewnego czasu członkowie tej partii "bawią się w rząd", odgrywając w wyobraźni role różnych postaci rządowych, zupełnie jak dzieci, które "bawią się" w szkołę lub sklep. Jest to pewnie nie do końca zbadane zjawisko spóźnionego infantylizmu, który grozi nawet ludziom dorosłym, zwłaszcza politykom.
Ludzie poważnie myślący natomiast zadają sobie pytanie, na kogo będzie można oddać głos, skoro znowu pokazały się jakieś afery i toczą się spory i awantury polityczne, wskutek czego nie wiadomo, kto jest czysty i z charakterem, a kto łotr, agent i oszust. Domagają się więc, aby osądzić wszystkich winowajców, bo nie ma sensu głosować na ludzi podejrzanych o popełnienie przestępstwa. Po drugie, wielką szkodą jest rozbicie koalicji i dotąd nie wiadomo, z czyjej winy do tego doszło. Są podejrzenia, że pewne siły spoza sceny politycznej tak manewrowały (manipulowały) jej bohaterami, aby doprowadzić do rozbicia koalicji i pozostawić PiS w izolacji, a nawet całą winę zrzucić na partię Kaczyńskiego. Może to być wynikiem mieszania się do spraw polskich pewnych kół niemieckich, atakujących rząd za kierunek rzekomo nacjonalistyczny i antyeuropejski, z kolei pewne elementy "europejskie" atakują Polskę za brak "demokracji i tolerancji". Nie można lekceważyć poszlak wskazujących na działalność czynników "zagranicznych", dążących do siania zamętu i dezinformacji w polskiej polityce. Niepokojące jest, że PO bardziej solidaryzuje się z tymi czynnikami "zagranicznymi" niż z działalnością rządu, co było widoczne od początku istnienia tej partii. Jeżeli PO uważa, że w nagrodę za cały okres działalności antyrządowej należy się jej wygrana w wyborach i prawo do sprawowania władzy w Polsce, to jest to wielkie nieporozumienie.
Kto ocali rodzinę
Inną smutną sprawą jest zaprzepaszczenie kwestii prawdziwej polityki rodzinnej (względnie prorodzinnej), która była jednym z punktów programu PiS. Na razie skończyło się na tym, że tą sprawą ma się zająć pani minister Kluzik-Rostkowska. Z jej wypowiedzi jednak nie wynika wcale, że kwestię tę rozumie i że ma dla niej serce. Nie rozumie bowiem, a może w ogóle nie bierze pod uwagę, etyczno-antropologicznych podstaw bytu rodziny i istoty jej powołania, ulegając pewnym modnym i "nowoczesnym" trendom ideologicznym lansowanym przez organizacje antyrodzinne. Chciałbym się mylić, ale wyrażam obawę, że ta nominacja nie wróży niczego dobrego dla rodziny polskiej, która znajduje się w stanie zaniku. W komentarzu do pewnego raportu na temat sytuacji rodziny w Europie1 proponowałem ustanowienie urzędu ministra do spraw rodziny, co nadałoby tej dziedzinie polityki należną rangę i dałoby osobie piastującej dany urząd odpowiednią kompetencję, pozwalającą skutecznie bronić rodziny i popierać jej rozwój, a nie degradację. To oczywiście wymagałoby dokonania pewnych zapisów w Konstytucji, zabezpieczających jej (rodziny) autonomię i nietykalność ze strony różnych uzurpacyjnych roszczeń Unii Europejskiej czy jakichś światowych mafii typu IPPF lub światowego klubu homoseksualistów i im podobnych.
Taki urząd ministerialny zmieniłby profil całego rządu i nadałby nowy, zdrowszy kierunek całej polityce społecznej, oświatowej i kulturalnej. Ale jak dotąd, wydaje się, że nikt w rządzie ani w parlamencie tego nie rozumie i nadal traktuje się politykę rodzinną jako dział polityki socjalnej zajmującej się pomocą dla ofiar kataklizmów i innych nieszczęśliwych przypadków losowych, z których najgroźniejszym jest posiadanie dzieci. Dopóki się to nie zmieni, nic w Polsce nie będzie zmierzało ku lepszemu i tylko PO będzie pomnażała swój elektorat, składający się - jak wiadomo - z ludzi, którym na Polsce nie zależy. Nie chciałbym krytykować osoby pani minister, ale uważam, że jeśli ktoś traktuje program antykoncepcyjny jako coś, co ma związek z rodziną, to daje dowód, że nie rozumie, kim jest człowiek i czym jest rodzina. Przepraszam, ale muszę mówić prawdę.
Walka o wychowanie
Niedobrze się dzieje także z Ministerstwem Edukacji Narodowej po odejściu Romana Giertycha. Od razu bowiem okazało się, że nowy pan minister, choć pochodzi z Krakowa, nie rozumie potrzeby nauki religii dla ogólnej formacji kulturalnej i duchowej Polaków. A czy profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego już nie pamięta, jakie w ogóle były początki europejskich uniwersytetów?
Czy można oddzielić naukę religii od dziejów oświaty, kultury i wychowania w Polsce? Czy można budować przyszłość młodego pokolenia Polaków na sceptycyzmie i lekceważeniu najważniejszego działu wiedzy, jakim jest nauka religii katolickiej?
Dwuznaczna wypowiedź ministra na ten temat wyzwoliła inne głosy niechętne religii i Kościołowi katolickiemu (jest to niestety smutny spadek po komunizmie i "światopoglądzie naukowym" głoszonym w imię Marksa i Lenina). Najbardziej charakterystycznym głosem stanowiącym swoiste echo opinii pana ministra była wypowiedź sławnej już pani Magdaleny Środy, która wykpiła myśl o stawianiu ocen z nauki religii, ponieważ - jak to z powagą stwierdziła - "religia nie ma nic wspólnego z rozumem". Bardzo to smutne, że pani Środa wypowiada się na temat, na który nic nie ma do powiedzenia, poza słowami, które obrażają Polaków i cały Kościół katolicki, a także obrażają rozum i człowieczeństwo. Pani Środa pewnie przejęzyczyła się i niechcący dała dowód, że to właśnie brak religii nie ma nic wspólnego z rozumem. Wystarczy bowiem przestać myśleć, aby wpaść w sidła jakiejś pseudoreligii, których ostatnio mnóstwo się pokazało na świecie. Wystarczy przestać myśleć, aby zacząć wierzyć we wszelakie gusła, zabobony i czary, magie i okultyzmy czy ezoteryzmy wyrosłe na gruncie neognozy i New Age.
Rozum i religia
Nie brakowało przecież w naszych czasach fałszywych proroków, którzy ośmielili się zaproponować ludzkości wymyśloną przez siebie religię: taką religią był komunizm, kryjący się obecnie za różnymi postaciami neosocjalizmu, taką religią był hitleryzm, pewnego rodzaju religią jest także laicyzm i sekularyzm, taką religią jest kapitalizm i konsumpcjonizm współpracujący z hedonizmem i utylitaryzmem, żeby już nie wspomnieć o różnych formach satanizmu. Świat bowiem nie jest pusty: albo człowiek służy Bogu, albo wpada w niewolę szatana i ciemnych sił pozostających pod jego władzą. Jak w starych religiach pogańskich fałszywy kult wymagał składania ofiar z ludzi, tak teraz nowoczesne "religie" zażyczyły sobie mnóstwa takich ofiar. Wciąż nie doliczono się, ile dziesiątków (setek?) milionów ofiar pochłonął kult Marksa, Lenina, Mao-tse-tunga i innych czerwonych tyranów, w masowych rzeziach rozpętanych na wszystkich kontynentach w imię rewolucji, która miała przynieść "wyzwolenie" narodom uciemiężonym przez "klasy posiadające". Wciąż nie wiadomo, ile ofiar złożono na ołtarzu w ramach kultu "rasy" i panowania "nadczłowieka" na rozkaz Hitlera w imię "niemieckiego boga". Wciąż nie policzono, ile ofiar złożono na ołtarzu "postępu i nauki" w imię absolutnej wolności człowieka, który eksploatuje energię płodności dla swojej korzyści lub przyjemności: nie dowiemy się bowiem do końca świata, ile zgładzono istnień ludzkich, którym nie pozwolono się urodzić, ile istnień ludzkich wydartych z łona matek rzucono w otchłanie śmietników całego świata. Kto policzy, ile w imię tak zwanej wolnej miłości, a w gruncie rzeczy w imię bożka, któremu na imię wolny seks i "tolerancja", zniszczono ognisk rodzinnych, poszarpano świętych więzów małżeństwa, podeptano godność ludzkich osób przeznaczonych na "sanktuarium życia", czyniąc je warsztatami śmierci? To wszystko działo się i dzieje w imię religii, której rozum jest niepotrzebny.
Jest to bowiem paradoks nękający ludzkość w ciągu całych dziejów; człowiek nie może żyć bez religii. Już dawno filozofowie stwierdzili, że człowiek jest "istotą religijną". To któryś z pogańskich pisarzy starożytności powiedział, że "jeszcze tylko religia różni człowieka od zwierząt". Chodziło mu o to, że zwierzęta nie brały udziału w obrzędach i misteriach, w których upatrywano istotę religii; do tego był zdolny tylko człowiek, który potrafi utworzyć sobie jakąś ideę bóstwa. Istota problemu nie polega jednak na zdolności do czynności kultycznych: istotne jest to, by człowiek poznał prawdę o Bogu i o sobie. To jest coś więcej niż "religia": to jest coś nieskończenie więcej niż jakaś religia.
Rozum i Prawda
Filozofowie od początku zgadzali się co do tego, że człowiek całą swoją istotą zwrócony jest ku poznaniu prawdy: nie wiedzieli tylko, co to jest prawda. Chrystus, Bóg-Człowiek dopowiedział to, co filozofowie napoczęli: powiedział, że chodzi o to, "aby poznali Boga i tego, którego posłał, Jezusa Chrystusa" (por. J 17, 3). Tą Prawdą jest Chrystus. Jest to Prawda Żywa, Prawda, która jest Drogą i Życiem (por. J 14, 6). Tylko przez uczestnictwo w tej Prawdzie człowiek odnajduje Boga i siebie samego, jako od początku powołanego do zjednoczenia z Bogiem Żywym przez Jezusa Chrystusa.
Do tego właśnie bardzo potrzebny jest rozum, bo Bóg objawia się w swoim Słowie, które człowiek powinien przyjąć ze zrozumieniem, bo tylko wtedy Prawda w nim (w Słowie) obecna stanie się treścią jego życia. Należy szanować rozum, nie zamykać go i nie ograniczać do treści nieistotnych i nieważnych, lecz zwrócić go ku temu, co najważniejsze: kim jestem? - skąd przychodzę? - dokąd zmierzam? Jeżeli pani Środa uważa, że religia nie ma nic wspólnego z rozumem, to jest to bardzo smutne, bo pani Środa nie może rozumieć takich rzeczy, jak istota człowieka, jego początek i jego przeznaczenie. Pod pewnym warunkiem moglibyśmy się z jej twierdzeniem zgodzić, mianowicie, o ile mielibyśmy na myśli pseudoreligię, której wiele postaci obserwujemy w świecie. Ale jeśli pani Środa ma na myśli religię katolicką, która jest uczestnictwem w życiu samego Boga przez Jezusa Chrystusa w tajemnicy Jego Kościoła, to obraża nie tylko wszystkich katolików, ale także obraża Boga i wszystkich ludzi, ponieważ obraża rozum, który jest cudownym darem Bożym.
Właśnie rozum jest przede wszystkim dany po to, aby człowiek odróżnił prawdę od fałszu, a więc i prawdziwą religię (katolicką) od wszelakich postaci fałszywej religii. Rozum pełni więc rolę podstawowego kryterium w sprawach religii. Dlatego Ojciec Święty Benedykt XVI w swoim wspaniałym wykładzie w Ratyzbonie (Regensburgu) bronił godności rozumu, także w odniesieniu do Boga, twierdząc, że "nie działać zgodnie z rozumem, nie działać z logosem, jest sprzeczne z naturą Boga". Jeżeli więc ktoś nam proponuje jakąś postać "religii", w której zauważamy jawną sprzeczność z rozumem, to znaczy, że to nie jest religia. Takim elementem sprzecznym z religią - i tym samym z godnością Boga - byłoby stosowanie przemocy dla narzucania wiary (o co obrazili się pewni wyznawcy pewnej religii). Ale takim elementem sprzecznym z rozumem jest także używanie przemocy (w najogólniejszym znaczeniu, na przykład nacisku administracyjnego, ekonomicznego) w celu narzucania niewiary, siania niemoralności lub nienawiści dla Kościoła, co było naszym stałym doświadczeniem w czasie rządów czerwonej okupacji i wciąż trwa w programach antykatolickich mediów. Takim elementem przemocy jest właśnie terror medialny stosowany w celu niszczenia i ośmieszania wszelkich szlachetnych inicjatyw zmierzających do moralnego odrodzenia rodziny, oświaty, patriotyzmu, moralności i kultury społecznej; kampanie lansujące wrogość wobec etyki małżeńskiej i rodzinnej, propagandę homoseksualizmu, grożące karami za "homofobię" i nazywające wierność prawu moralnemu "nietolerancją". Widać, że w naszym życiu publicznym bardzo trzeba ochraniać rozum i jego właściwe używanie.
Na koniec pytanie: kiedy u nas w Polsce, w polityce, w kulturze, w życiu społecznym, zacznie panować rozum, ten ocalony i oświecony przez wiarę, jak o tym pięknie pisał Jan Paweł II w encyklice "Fides et Ratio"? Kiedy Chrystus, "Światłość Narodów", przestanie się czuć w Polsce jak ktoś "wypędzony"? Od tego będzie zależało, czy nasz hymn państwowy będzie aktualny...