Kręte drogi Julii Pitery
Nasz Dziennik, 2007-12-22
Julia Pitera przez parę lat należała do najzajadlejszych antypisowskich zagończyków, wyjątkowo skorych do angażowania się w kolejne pyskówki przeciw tej partii. Doczekała się za to odpowiedniego uhonorowania poprzez mianowanie jej pełnomocnikiem rządu Tuska ds. walki z korupcją. Dziś stara się szczególnie zasłużyć poprzez wszczynanie kolejnych ataków na Radio Maryja i związane z nim dzieła. Ataki te nie są oparte na żadnych argumentach merytorycznych, nie mają w ogóle logicznego uzasadnienia. Chodzi po prostu o cel polityczny: jak największe zaszkodzenie obrazowi Radia Maryja i Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Nachalne wystąpienia pani Pitery najlepiej zdefiniował poseł PiS Zbigniew Girzyński, mówiąc: "Pani Pitera próbuje w ten sposób zatuszować swoją niekompetencję i brak wiedzy niezbędnej do pełnienia piastowanego stanowiska" (por. "Nasz Dziennik" z 17 grudnia 2007 r.). Trzeba przyznać, że w porywczej naturze pani minister Pitery od wielu lat zakodowana jest skłonność do wszczynania różnych promujących ją awantur. Nieprzypadkowo wśród licznych osób, obserwujących jej emocjonalne działania w samorządzie warszawskim, już dawno zyskała sobie ksywę "straszna Julia". Wiele krytyki wywołało zmienianie partii politycznych przez Piterę - zdążyła zaliczyć ich aż pięć. Takie zachowanie kameleona ujawniło kolejną, dość szczególną cechę jej osobowości: absolutny brak jakiegokolwiek poczucia wdzięczności dla sił politycznych, które kolejno wykorzystała jako trampolinę do pchnięcia naprzód swej kariery. Pitera parokrotnie "odwdzięczała się" za poparcie tym większą później agresją (vide historia związków z UPR, a później Ligą Republikańską, których poparciu zawdzięczała zdobycie kolejnych mandatów w wyborach na radną). Kompleks nieudanej aktorki Pod koniec liceum zamarzyła o dostaniu się do szkoły teatralnej. Przez cały rok pilnie uczęszczała na lekcje tańca i dykcji prowadzone przez Krystynę Królikiewicz, matkę scenarzysty Cezarego Harasimowicza. Lekcje nie na wiele jej się zdały - oblała egzamin do szkoły teatralnej, co najwyraźniej mocno wówczas przeżyła. Na internetowym blogu Andrzeja Krzemińskiego można przeczytać o Piterze, że "cała ta polityczna kariera jest tylko narcystycznym popisem niezrealizowanej aktoreczki" (cyt. za: E. Isakiewicz, Kompleks śledczej. Portret Julii Pitery, "Tygodnik Powszechny" z 16 grudnia 2007 r.). Po oblaniu egzaminu do szkoły teatralnej dostaje się na polonistykę. Dalej pielęgnuje swe ambicje aktorskie, kieruje sekcją teatralną na Wydziale Polonistyki, bywa częstym gościem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, szuka kolejnych kontaktów z aktorami. Podobno doczekała się w czasie spotkania z Janem Łomnickim szczególnie upragnionego komplementu: "Pani byłaby świetną aktorką" (por. tamże). Pogrzebane szanse na własną karierę artystyczną powetowała sobie wejściem w "odpowiedni" związek artystyczny - wyszła za studenta reżyserii w Łódzkiej Szkole Filmowej Pawła Piterę. Jej mężowi udało się rozpocząć artystyczną karierę - został reżyserem filmowym, podczas gdy młoda Julia na długo musiała się zadowolić dużo nudniejszą pracą dokumentalistki w Instytucie Badań Literackich. Nic dziwnego, że mąż - udany reżyser filmowy - na trwałe zaimponował Julii, nieudanej aktorce. Małgorzata Subotić pisała w "Rzeczpospolitej" z 8-9 grudnia 2007 r.: "Paweł jest bardzo ważną osobą z punktu widzenia kariery pani Julii. To on nadaje ton ich małżeństwu, jest w nim osobą dominującą (...). Każde zdanie zaczynała od 'mój mąż uważa', ale ponieważ wszyscy się z niej śmiali, to przestała - twierdzi były radny sejmiku mazowieckiego. - Paweł jest jej mistrzem, chyba jedyną osobą, której słucha". Według artykułu Teresy Bochwic w "Rzeczpospolitej" z 10-11 sierpnia 2002 r., Pitera uskarżała się: "W PRL? Czułam się bez przerwy ograniczona i upokorzona. Nie dawali mi paszportu od 1976 r., bo siostra była za granicą na stypendium. Odmowę uzasadniali 'ważnymi względami społecznymi'". Poczucie "upokorzenia" w PRL nie przeszkadzało Julii Piterze i jej mężowi w ciągłych staraniach u władz partyjnych i państwowych o uzyskanie mieszkania (wraz z małym synkiem mieszkali u rodziców). Wspominała później: "Pisaliśmy podania do spółdzielni, odwołania, skargi do KC PZPR, do sekretarzy partyjnych, do Rady Państwa. Bez skutku" (cyt. za: T. Bochwic, op. cit.). Pod koniec 1981 r. Piterom udało się uzyskać, niezłe jak na ówczesne ograniczenia lokalowe, mieszkanie - 67 m kw. na Ursynowie. Nie zadowoliło ich to, postanowili poszukać odpowiednio dużego strychu do zagospodarowania. I tu jako młoda rodzina reżyserska zwrócili się o pomoc do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. W odpowiedzi na skierowane do tego związku podanie Piterowie uzyskali promesę przyznania odpowiedniego strychu, jeśli szybko zaczną remont. Uzyskali duży strych na Mokotowie i przystąpili do jego adaptacji. Już sam fakt, że zwrócili się o pomoc do ZSMP, dowodzi, że nie byli w latach jaruzelszczyzny skorzy do opozycyjnego angażowania się czy podejrzani o opozycyjność. Działo się tak, pomimo że sama Julia pracowała w dość opozycyjnie nastawionym Instytucie Badań Literackich, m.in. razem z Jadwigą Kaczyńską i z żoną Antoniego Macierewicza. Według "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.: "Macierewicz korzystał z pomocy męża Pitery, a następnie oskarżył go, że jest agentem". O całej sprawie najszerzej pisze Małgorzata Subotić w "Rzeczpospolitej" z 8-9 grudnia 2007 r.: "Julia Pitera ze wzburzeniem opowiada mi o tym, co znajomi dziennikarze usłyszeli od Lecha Kaczyńskiego, gdy był prezydentem Warszawy. - Niech się państwo dowiedzą, kim jest mąż pani Pitery - miał wtedy powiedzieć prezydent Kaczyński. Co sugerował? Paweł Pitera znalazł się na liście Wildsteina. - To było chyba w roku osiemdziesiątym, gdy mąż kończył szkołę filmową w Łodzi - mówi Pitera. SB zmusiło męża do podpisania oświadczenia, że zobowiązuje się zachować ich rozmowę w dyskrecji - wyjaśnia. Tę wersję potwierdza też sam Paweł Pitera, ale zaznacza, że nie wie, co jest w jego teczce. - Sam sobie nie mogę wybaczyć, że nie poszedłem do IPN, przy nadarzającej się okazji tam pójdę - mówi, bagatelizując całą sprawę. Jednak papiery, znajdujące się w Instytucie, jak twierdzi część znajomych Piterów, mogą być powodem do tego, że w tym małżeństwie to Julia zajęła się aktywnie polityką". Oskarżana o ciągłe awanturowanie się Dzięki pracy w IBL poznała Jarosława Kaczyńskiego. Ta znajomość mocno procentowała po 1989 r., otwierając Piterze drogę do Kancelarii Prezydenta. W 1991 r. zaczęła tam pracę, w biurze współpracującym z partiami i organizacjami społecznymi. Wstąpiła wówczas do kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego partii Porozumienie Centrum, pisała analizy dla prezesa partii. Według tekstu "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r. na temat J. Pitery: "Przykleiła się też do Porozumienia Centrum, partii Kaczyńskich. Kiedy między Kaczyńskimi a Wałęsą zaczęło trzeszczeć, Pitera stała z boku. Lech Kaczyński nigdy jej nie zapomina, że została w kancelarii Wałęsy, kiedy wszystkich ludzi z PC wyrzucono na bruk - opowiada jeden ze współpracowników obecnego prezydenta". W 1992 r. rozpoczęła pracę w Urzędzie Rady Ministrów, gdzie przez dwa lata pracowała w zespole przygotowującym reformę samorządu. Później zaczepiła się przy produkcji programu "Pytania o Polskę" dla TVP 2. W międzyczasie odeszła z PC i zapragnęła spróbować kariery politycznej w kolejnej partii - tym razem UPR. Przed wyborami samorządowymi Pitera nawiązała kontakt z jednym z liderów UPR, znanym publicystą Stanisławem Michalkiewiczem, i udało się jej uzyskać miejsce na liście koalicji Prawica Razem w wyborach do stołecznej rady miejskiej. Dzięki temu zdobyła mandat radnej. Szybko na swój sposób odpłaciła red. Michalkiewiczowi za przyjęcie do UPR i wejście dzięki temu na listę wyborczą. Rozpoczęła falę intryg w partii, zmierzając dość obcesowo na sam szczyt UPR. Redaktor Michalkiewicz wspominał: "Pani Julia podjęła próbę przejęcia władzy w partii, kierując do statutowego organu, tzw. Straży, wniosek o usunięcie z partii Korwin-Mikkego i mnie. Nic z tego nie wyszło i pani Julia opuściła UPR" (wg "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.). Po wybraniu na radną Pitera rozpoczęła, zakrojoną na bardzo szeroką skalę, akcję ciągłych oskarżeń o afery korupcyjne, oskarżeń rzucanych na ogół na wiatr i bez żadnego udokumentowania. Jeden z bardziej znanych warszawskich radnych, Maciej Białecki, wspominając to wszystko z perspektywy lat, powiedział: "Nigdy jednak żadnej afery nie wykryła". Według "Rzeczpospolitej", wiele osób ma podobną do Białeckiego ocenę w tej sprawie ("Rzeczpospolita" z 8-9 grudnia 2007 r.). Ciągle ponawiane donośne oskarżenia o korupcję przyniosły jednak Piterze popularność w szerszych kręgach mieszkańców i torowały jej drogę do dalszej kariery. Rzucane głośne oskarżenia, ciągłe pieniactwo, nie sprzyjały umacnianiu autorytetu Pitery wśród miejskich radnych. Było raczej wręcz przeciwnie. Według autorów "Newsweeka" (nr z 16 grudnia 2007 r.): "W ciągu czterech lat pracy w Radzie Miasta Pitera dorobiła się opinii awanturnicy, która wszędzie wietrzy spiski". Z kolei M. Subotić pisała w "Rzeczpospolitej": "Była utrapieniem dla kolejnych prezydentów miasta. - Prezydent Wyganowski mnie przed nią ostrzegał - ujawnia jego następca Marcin Święcicki. - Podburzała ludzi, którzy mieszkali na terenach przeznaczonych pod Trasę Siekierkowską, choć ja proponowałem im korzystne warunki. Na szczęście się z nimi porozumiałem. Gdyby posłuchali pani Pitery, budowa trasy przewlekłaby się o kilka kolejnych lat - twierdzi Święcicki. Zdaniem kolegów Pitery ze stołecznego samorządu, na sesjach Rady Warszawy była nieznośna. - Cały czas coś dogadywała, nie zawsze z sensem, komentowała wszystko, co tylko mogła, i ciągle obsesyjnie posługiwała się słowem 'afera', używała też często określenia 'czerwone pająki' - opowiadają radni" ("Rzeczpospolita", 8-9 grudnia 2007 r.). Wsparcie Pitery przez Ligę Republikańską Po skonfliktowaniu z UPR i po opuszczeniu tej partii Pitera nie miała skąd kandydować. W tej sytuacji zaczęła szukać gorączkowo nowej siły politycznej, z której poparciem mogłaby znów wejść do rady miasta. Udało się jej zbliżyć do lidera Ligi Republikańskiej Mariusza Kamińskiego (dzisiejszego szefa CBA), który stał się orędownikiem jej wejścia na listę wyborczą AWS mimo sprzeciwu wielu polityków tej partii. Według autorów "Newsweeka", Mariusz Kamiński jednak "postawił sprawę na ostrzu noża: albo Pitera znajdzie się na liście, albo Liga odejdzie z AWS". Udało mu się przeforsować wejście Pitery na listę wyborczą, co umożliwiło jej kolejny wybór do rady miasta. Działanie Kamińskiego w tej sprawie można z perspektywy czasu ocenić jako jeden z największych jego błędów - ułatwił dalszą karierę polityczną osobie, która dziś jest jednym z najzajadlejszych jego wrogów. To Pitera robi dziś wszystko, co możliwe w ramach PO, by doprowadzić do usunięcia Kamińskiego z kierownictwa CBA. Robi to, mimo że sama przyznała: "To Kamiński wtedy mi bardzo pomógł" (cyt. za: "Newsweek" z 16 grudnia 2007 r.). Kolejny raz powtórzył się schemat, jak w przypadku S. Michalkiewicza: Pitera bez skrupułów wystąpiła przeciw osobie, której najwięcej zawdzięczała na kolejnym etapie swej kariery politycznej. Bez Kamińskiego nie miałaby bowiem żadnej szansy znalezienia się na liście wyborczej w 1998 roku. Były prezydent Warszawy z ramienia PO Paweł Piskorski, który nieraz zderzał się z Piterą, komentował: "Ona zdradzała wszystkich, z którymi wiązała się politycznie". Przez parę lat właśnie z Piskorskim i piskorszczykami z PO Pitera toczyła najostrzejsze boje w ramach rady miasta, korzystając wtedy ze wsparcia PiS. Był jednak moment, kiedy mówiła o Piskorskim z nieukrywanym podziwem, nie wykluczając nawet, że kiedyś mógłby z powodzeniem ubiegać się o prezydenturę Polski. Przeważającą część udziału w radzie miasta spędziła jednak na walce z Piskorskim i jego współpracownikami z PO. Warto tu przypomnieć słowa redaktorów "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.: "Przez lata stołeczna Platforma była dla Pitery synonimem patologii na styku polityki i biznesu. Pozycję zbudowała przecież na walce z Piskorskim". Głównym orężem w tej walce stały się rzucane przez Piterę pod adresem piskorszczyków, nie bez uzasadnienia, oskarżenia o korupcję. Sam Piskorski wspominając tamte boje, komentował w "Życiu Warszawy" z 7 grudnia 2007 r. na temat Pitery: "Walka z korupcją stała się modna, więc postanowiła płynąć na fali, to postać nadmuchana". Z kolei "Newsweek" z 16 grudnia 2007 r. przytoczył inną opinię Piskorskiego o Piterze: "Wzięła na sztandary walkę z korupcją, bo uznała to za najbardziej korzystne, a na niczym tak naprawdę się nie zna". Spory wokół strychu Piterów W toku bojów między Piterą a piskorszczykami coraz silniej zaczęły padać oskarżenia przeciwko niej o bezprawne działania. Przez całe lata atakowano ją o sprawę użytkowania niewykupionego przez nią strychu. Zarzucano, że remontując strych i przekształcając go w mieszkanie, nie oddała swojego dużego skądinąd mieszkania. Piterów oskarżano o to, że mieszkanie na strychu, powstałe po odpowiednim zaadaptowaniu, jest większe, niż wykazywali w dokumentach. Wytoczono im proces. Trwał on szereg lat, ale wyszli z niego obronną ręką. Według tekstu Teresy Bochwic ("Rzeczpospolita" z 10-11 sierpnia 2002 r.), "Strych Piterów stał się dziś przytulnym, dwupoziomowym mieszkaniem. Dużo przestrzeni, drewniane belki, parę odnowionych pięknych mebli po dziadkach". Według autorów "Newsweeka" (nr z 16 grudnia 2007 r.), sprawa sławetnego strychu Piterów nie jest jeszcze do końca wygaszona. Według nich, "PiS kompletowało dossier na temat Pitery. Tuż przed finałem tegorocznej kampanii wyborczej partia braci Kaczyńskich zdobyła dokumenty, dotyczące okoliczności wykupu jej mieszkania. - Nie zdecydowaliśmy się ich użyć, bo było za mało czasu na weryfikację i przygotowanie uderzenia - opowiada nam jeden z polityków PiS. I sugeruje, że kwity czekają na odpowiedni moment. (...) Według dokumentów, jakimi dysponuje PiS, była radna miała najpierw domagać się wykupienia mieszkania za złotówkę, a potem utrudniała obliczenie rzeczywistej powierzchni lokalu. Wygrała co prawda przed sądem sprawę z władzami miasta, ale zdaniem PiS wyrok mógł być oparty na niewłaściwej ekspertyzie". Ciekawy przyczynek do ilustrowania metod działania Julii Pitery stanowi zamieszczony w "Rzeczpospolitej" z 8-9 grudnia 2007 r. opis jej skutecznej, zakulisowej walki o prezesurę polskiego oddziału antykorupcyjnej organizacji Transparency International. (Pitera oszukała w całej sprawie poprzedniego prezesa prof. Antoniego Kamińskiego, pozornie godząc się z wyznaczeniem przez niego na następcę prof. Jacka Kurczewskiego.) Według M. Subotić z "Rzeczpospolitej", "W zaistnieniu na krajowym forum Piterze bardzo pomogła prezesura polskiego oddziału Transparency International. Zdobyła tę funkcję w specyficznych okolicznościach. Gdy odchodził poprzedni prezes - Antoni Kamiński - do ubiegania się o schedę po sobie namówił prof. Jacka Kurczewskiego, socjologa zajmującego się m.in. korupcją. - Wśród osób, które najgoręcej mnie namawiały, abym kandydował, była pani Pitera - mówi Kurczewski. - Kandydatura Kurczewskiego była uzgodniona w zarządzie - zaznacza Kamiński. - Zacząłem jednak w pewnym momencie mieć wątpliwości, czy wszystko jest tak, jak uzgodniliśmy. Spytałem więc Julię i usłyszałem w odpowiedzi: Antoni, czy ja ciebie kiedykolwiek zawiodłam? - opowiada Kamiński. Jednak w trakcie rozstrzygającego głosowania okazało się, że Pitera kandyduje i w głosowaniu poparła ją większość zarządu. - Kurczewski został zrobiony w bambuko - ocenia Kamiński. - Julia miała rzeczywiście bardzo duże zasługi, ale wiedziałem, że prezesurę pozarządowej organizacji wykorzysta dla swojej politycznej kariery - dodaje. I na znak protestu w ogóle wystąpił z Transparency. Jacek Kurczewski uważa, że Pitera zachowała się wobec niego zupełnie nie fair. I podobnie jak Kamiński ocenia, że z TI uczyniła trampolinę do kariery: - Tam nie było działalności społecznej, tylko jednoosobowe wygłaszanie poglądów w mediach. Julia Pitera komentuje tę historię krótko: - Jacek Kurczewski nie był wcześniej członkiem Transparency, więc może nie powinien od razu kandydować na prezesa". Według "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r., "Prof. Kamiński do dziś ma pretensję: 'Pani Pitera traktowała TI jako etap w karierze politycznej. Wygrała tylko dzięki gierkom proceduralnym'". Czy Pitera zdradzi Platformę? Po paru latach walki z Platformą przy wsparciu PiS Pitera zdecydowała się nagle zmienić front. Zauważyła, że Tusk i jego otoczenie po marnym wyniku PO w Warszawie uznało, że Piskorski i jego ludzie zaczynają być balastem dla Platformy. Przyjęła to za dogodny moment przystąpienia do PO - gdzie szybko wykorzystano ją dla przeciwwagi wobec ludzi Piskorskiego. Platforma okazała się kolejną dźwignią w politycznej karierze Pitery - jesienią 2005 r. dostała się do Sejmu, osiągając w Warszawie trzeci wynik po Jarosławie Kaczyńskim i Hannie Gronkiewicz-Waltz. W nowym Sejmie szybko stała się jedną z najzajadlejszych przeciwniczek PiS, nie przebierając w epitetach pod adresem tej partii. By przypomnieć choćby styl jej wypowiedzi o ministrze Ziobrze: "Łowczy Ziobro i jego sfora". Ziobrę atakowała ze szczególną predylekcją, widząc w nim swego głównego rywala politycznego od czasu uczynienia jej ministrem sprawiedliwości w dobranym przez PO gabinecie cieni. W jednym z jadowitych ataków wypominała Ziobrze brak żony. W odpowiedzi na zarzut, że sięga po chwyty poniżej pasa, Pitera powiedziała: "Polityk nie powinien być starym kawalerem, żeby nie uprawiać polityki i nie zmieniać państwa dla partii albo dla idei. On powinien to czynić dla konkretnych ludzi". Przy różnych okazjach wysuwała nonsensowne wręcz zarzuty wobec PiS. Głosiła na przykład, że CBA nakłaniało jakoby posłankę Beatę Sawicką, aby i ją - Piterę - wciągnęła w aferę korupcyjną. Stołeczny poseł PiS Karol Karski skomentował ten absurdalny wymysł Pitery słowami: "Chciałbym, żeby pani Julia poświęciła tyle czasu na solidną pracę, ile poświęca na szukanie spisków". Warto przywołać niektóre opinie na temat Pitery zacytowane w "Newsweeku" z 16 grudnia 2007 r.: "To jest wampir, który nie może żyć bez krwi" - mówi były radny. Zdaniem niektórych, Pitera ma naturę prokuratora: potrzebuje ofiary, na którą będzie polować. Woli też niszczyć, niż cokolwiek budować". Nawet tak przychylna Piterze Elżbieta Isakiewicz przyznawała w "Tygodniku Powszechnym" z 16 grudnia 2007 r.: "(...) ciągnie się też za nią inna opinia: skonfliktowanej ze wszystkimi, kłótliwej baby bez zaplecza politycznego". Ku swemu ogromnemu rozczarowaniu i rozgoryczeniu Pitera nie została ministrem sprawiedliwości w gabinecie Tuska, musząc się zadowolić dużo mniej znaczącym urzędem pełnomocnika ds. walki z korupcją. Przypuszczalnie uznano, że Pitera, polonistka z zawodu, na skutek braku gruntownej znajomości prawa, mogłaby wepchnąć rząd Platformy na jakąś minę. Zdaniem autorów "Newsweeka", o odrzuceniu kandydatury Pitery na ministra sprawiedliwości zadecydowało jednak coś więcej niż tylko brak wykształcenia prawniczego. Wpłynął na to również fakt, że "w PO wciąż jest ciałem obcym. Jako antykorupcyjny sekretarz stanu jest anty-Kamińskim i anty-Ziobrą. Nikim więcej". Swoje zepchnięcie do drugiego szeregu Platformy Pitera usilnie próbuje nadrabiać nadgorliwością w atakach na PiS, a zwłaszcza na CBA oraz Radio Maryja. Towarzyszy temu ciągłe przepychanie się, by jak najczęściej występować w mediach, bez względu na to, czy ma jakąkolwiek wiedzę o temacie, w którym się wypowiada. (Groteskowe wręcz pod tym względem było jej niedawne wystąpienie w sporze z byłą minister Elżbietą Jakubiak na temat budowy stadionu i przygotowań do mistrzostw Europy.) E. Isakiewicz przyznawała: "Są dni, kiedy występuje w mediach na okrągło: otworzysz lodówkę, a wystąpi stamtąd ona". Jeszcze wymowniejszy był komentarz Eryka Mistewicza, specjalisty od marketingu politycznego, w dzienniku "Polska" z 14 grudnia 2007 r.: "Julia Pitera potrafi jednego dnia wystąpić nawet w ośmiu programach. Zmienia tylko studia telewizyjne, niezbyt dbając o meritum wypowiedzi - i nikomu to nie przeszkadza. Ba, przestano na jej słowa zwracać uwagę. Polubiła też sesje fotograficzne. Ostatnio wyspecjalizowała się w modzie kowbojskiej. Robi to wszystko mimo braku rezultatów w pracy, do której została wynajęta przez wyborców". Popełniona przez Piterę seria zdrad politycznych w przeszłości, jaskrawe przykłady nielojalności wobec osób, którym najwięcej zawdzięczała (vide np. S. Michalkiewicz i M. Kamiński), wpływają bardzo osłabiająco także na jej pozycję w PO. Trudno w tej sytuacji nie zgodzić się z opinią autorów "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.: "(...) Na czele CBA stanie ktoś zaufany Tuska i Schetyny. Tusk wie, że nielojalna Pitera może mu prędzej czy później wbić nóż w plecy. Dlatego nie da jej dużej władzy (...)". Myślę, że warto byłoby osobno zrobić dokładny przegląd różnego typu bzdurnych pomysłów pani Pitery z ostatnich tygodni, i to zarówno jej absurdalnych oskarżeń wobec Radia Maryja, jak i dość żałosnych pomysłów pseudoreform w dziedzinie instytucjonalnej, np. w sprawie ograniczenia kompetencji NIK.
Prof. Jerzy Robert Nowak
Nasz Dziennik, 2007-12-22
Julia Pitera przez parę lat należała do najzajadlejszych antypisowskich zagończyków, wyjątkowo skorych do angażowania się w kolejne pyskówki przeciw tej partii. Doczekała się za to odpowiedniego uhonorowania poprzez mianowanie jej pełnomocnikiem rządu Tuska ds. walki z korupcją. Dziś stara się szczególnie zasłużyć poprzez wszczynanie kolejnych ataków na Radio Maryja i związane z nim dzieła. Ataki te nie są oparte na żadnych argumentach merytorycznych, nie mają w ogóle logicznego uzasadnienia. Chodzi po prostu o cel polityczny: jak największe zaszkodzenie obrazowi Radia Maryja i Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Nachalne wystąpienia pani Pitery najlepiej zdefiniował poseł PiS Zbigniew Girzyński, mówiąc: "Pani Pitera próbuje w ten sposób zatuszować swoją niekompetencję i brak wiedzy niezbędnej do pełnienia piastowanego stanowiska" (por. "Nasz Dziennik" z 17 grudnia 2007 r.). Trzeba przyznać, że w porywczej naturze pani minister Pitery od wielu lat zakodowana jest skłonność do wszczynania różnych promujących ją awantur. Nieprzypadkowo wśród licznych osób, obserwujących jej emocjonalne działania w samorządzie warszawskim, już dawno zyskała sobie ksywę "straszna Julia". Wiele krytyki wywołało zmienianie partii politycznych przez Piterę - zdążyła zaliczyć ich aż pięć. Takie zachowanie kameleona ujawniło kolejną, dość szczególną cechę jej osobowości: absolutny brak jakiegokolwiek poczucia wdzięczności dla sił politycznych, które kolejno wykorzystała jako trampolinę do pchnięcia naprzód swej kariery. Pitera parokrotnie "odwdzięczała się" za poparcie tym większą później agresją (vide historia związków z UPR, a później Ligą Republikańską, których poparciu zawdzięczała zdobycie kolejnych mandatów w wyborach na radną). Kompleks nieudanej aktorki Pod koniec liceum zamarzyła o dostaniu się do szkoły teatralnej. Przez cały rok pilnie uczęszczała na lekcje tańca i dykcji prowadzone przez Krystynę Królikiewicz, matkę scenarzysty Cezarego Harasimowicza. Lekcje nie na wiele jej się zdały - oblała egzamin do szkoły teatralnej, co najwyraźniej mocno wówczas przeżyła. Na internetowym blogu Andrzeja Krzemińskiego można przeczytać o Piterze, że "cała ta polityczna kariera jest tylko narcystycznym popisem niezrealizowanej aktoreczki" (cyt. za: E. Isakiewicz, Kompleks śledczej. Portret Julii Pitery, "Tygodnik Powszechny" z 16 grudnia 2007 r.). Po oblaniu egzaminu do szkoły teatralnej dostaje się na polonistykę. Dalej pielęgnuje swe ambicje aktorskie, kieruje sekcją teatralną na Wydziale Polonistyki, bywa częstym gościem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, szuka kolejnych kontaktów z aktorami. Podobno doczekała się w czasie spotkania z Janem Łomnickim szczególnie upragnionego komplementu: "Pani byłaby świetną aktorką" (por. tamże). Pogrzebane szanse na własną karierę artystyczną powetowała sobie wejściem w "odpowiedni" związek artystyczny - wyszła za studenta reżyserii w Łódzkiej Szkole Filmowej Pawła Piterę. Jej mężowi udało się rozpocząć artystyczną karierę - został reżyserem filmowym, podczas gdy młoda Julia na długo musiała się zadowolić dużo nudniejszą pracą dokumentalistki w Instytucie Badań Literackich. Nic dziwnego, że mąż - udany reżyser filmowy - na trwałe zaimponował Julii, nieudanej aktorce. Małgorzata Subotić pisała w "Rzeczpospolitej" z 8-9 grudnia 2007 r.: "Paweł jest bardzo ważną osobą z punktu widzenia kariery pani Julii. To on nadaje ton ich małżeństwu, jest w nim osobą dominującą (...). Każde zdanie zaczynała od 'mój mąż uważa', ale ponieważ wszyscy się z niej śmiali, to przestała - twierdzi były radny sejmiku mazowieckiego. - Paweł jest jej mistrzem, chyba jedyną osobą, której słucha". Według artykułu Teresy Bochwic w "Rzeczpospolitej" z 10-11 sierpnia 2002 r., Pitera uskarżała się: "W PRL? Czułam się bez przerwy ograniczona i upokorzona. Nie dawali mi paszportu od 1976 r., bo siostra była za granicą na stypendium. Odmowę uzasadniali 'ważnymi względami społecznymi'". Poczucie "upokorzenia" w PRL nie przeszkadzało Julii Piterze i jej mężowi w ciągłych staraniach u władz partyjnych i państwowych o uzyskanie mieszkania (wraz z małym synkiem mieszkali u rodziców). Wspominała później: "Pisaliśmy podania do spółdzielni, odwołania, skargi do KC PZPR, do sekretarzy partyjnych, do Rady Państwa. Bez skutku" (cyt. za: T. Bochwic, op. cit.). Pod koniec 1981 r. Piterom udało się uzyskać, niezłe jak na ówczesne ograniczenia lokalowe, mieszkanie - 67 m kw. na Ursynowie. Nie zadowoliło ich to, postanowili poszukać odpowiednio dużego strychu do zagospodarowania. I tu jako młoda rodzina reżyserska zwrócili się o pomoc do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. W odpowiedzi na skierowane do tego związku podanie Piterowie uzyskali promesę przyznania odpowiedniego strychu, jeśli szybko zaczną remont. Uzyskali duży strych na Mokotowie i przystąpili do jego adaptacji. Już sam fakt, że zwrócili się o pomoc do ZSMP, dowodzi, że nie byli w latach jaruzelszczyzny skorzy do opozycyjnego angażowania się czy podejrzani o opozycyjność. Działo się tak, pomimo że sama Julia pracowała w dość opozycyjnie nastawionym Instytucie Badań Literackich, m.in. razem z Jadwigą Kaczyńską i z żoną Antoniego Macierewicza. Według "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.: "Macierewicz korzystał z pomocy męża Pitery, a następnie oskarżył go, że jest agentem". O całej sprawie najszerzej pisze Małgorzata Subotić w "Rzeczpospolitej" z 8-9 grudnia 2007 r.: "Julia Pitera ze wzburzeniem opowiada mi o tym, co znajomi dziennikarze usłyszeli od Lecha Kaczyńskiego, gdy był prezydentem Warszawy. - Niech się państwo dowiedzą, kim jest mąż pani Pitery - miał wtedy powiedzieć prezydent Kaczyński. Co sugerował? Paweł Pitera znalazł się na liście Wildsteina. - To było chyba w roku osiemdziesiątym, gdy mąż kończył szkołę filmową w Łodzi - mówi Pitera. SB zmusiło męża do podpisania oświadczenia, że zobowiązuje się zachować ich rozmowę w dyskrecji - wyjaśnia. Tę wersję potwierdza też sam Paweł Pitera, ale zaznacza, że nie wie, co jest w jego teczce. - Sam sobie nie mogę wybaczyć, że nie poszedłem do IPN, przy nadarzającej się okazji tam pójdę - mówi, bagatelizując całą sprawę. Jednak papiery, znajdujące się w Instytucie, jak twierdzi część znajomych Piterów, mogą być powodem do tego, że w tym małżeństwie to Julia zajęła się aktywnie polityką". Oskarżana o ciągłe awanturowanie się Dzięki pracy w IBL poznała Jarosława Kaczyńskiego. Ta znajomość mocno procentowała po 1989 r., otwierając Piterze drogę do Kancelarii Prezydenta. W 1991 r. zaczęła tam pracę, w biurze współpracującym z partiami i organizacjami społecznymi. Wstąpiła wówczas do kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego partii Porozumienie Centrum, pisała analizy dla prezesa partii. Według tekstu "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r. na temat J. Pitery: "Przykleiła się też do Porozumienia Centrum, partii Kaczyńskich. Kiedy między Kaczyńskimi a Wałęsą zaczęło trzeszczeć, Pitera stała z boku. Lech Kaczyński nigdy jej nie zapomina, że została w kancelarii Wałęsy, kiedy wszystkich ludzi z PC wyrzucono na bruk - opowiada jeden ze współpracowników obecnego prezydenta". W 1992 r. rozpoczęła pracę w Urzędzie Rady Ministrów, gdzie przez dwa lata pracowała w zespole przygotowującym reformę samorządu. Później zaczepiła się przy produkcji programu "Pytania o Polskę" dla TVP 2. W międzyczasie odeszła z PC i zapragnęła spróbować kariery politycznej w kolejnej partii - tym razem UPR. Przed wyborami samorządowymi Pitera nawiązała kontakt z jednym z liderów UPR, znanym publicystą Stanisławem Michalkiewiczem, i udało się jej uzyskać miejsce na liście koalicji Prawica Razem w wyborach do stołecznej rady miejskiej. Dzięki temu zdobyła mandat radnej. Szybko na swój sposób odpłaciła red. Michalkiewiczowi za przyjęcie do UPR i wejście dzięki temu na listę wyborczą. Rozpoczęła falę intryg w partii, zmierzając dość obcesowo na sam szczyt UPR. Redaktor Michalkiewicz wspominał: "Pani Julia podjęła próbę przejęcia władzy w partii, kierując do statutowego organu, tzw. Straży, wniosek o usunięcie z partii Korwin-Mikkego i mnie. Nic z tego nie wyszło i pani Julia opuściła UPR" (wg "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.). Po wybraniu na radną Pitera rozpoczęła, zakrojoną na bardzo szeroką skalę, akcję ciągłych oskarżeń o afery korupcyjne, oskarżeń rzucanych na ogół na wiatr i bez żadnego udokumentowania. Jeden z bardziej znanych warszawskich radnych, Maciej Białecki, wspominając to wszystko z perspektywy lat, powiedział: "Nigdy jednak żadnej afery nie wykryła". Według "Rzeczpospolitej", wiele osób ma podobną do Białeckiego ocenę w tej sprawie ("Rzeczpospolita" z 8-9 grudnia 2007 r.). Ciągle ponawiane donośne oskarżenia o korupcję przyniosły jednak Piterze popularność w szerszych kręgach mieszkańców i torowały jej drogę do dalszej kariery. Rzucane głośne oskarżenia, ciągłe pieniactwo, nie sprzyjały umacnianiu autorytetu Pitery wśród miejskich radnych. Było raczej wręcz przeciwnie. Według autorów "Newsweeka" (nr z 16 grudnia 2007 r.): "W ciągu czterech lat pracy w Radzie Miasta Pitera dorobiła się opinii awanturnicy, która wszędzie wietrzy spiski". Z kolei M. Subotić pisała w "Rzeczpospolitej": "Była utrapieniem dla kolejnych prezydentów miasta. - Prezydent Wyganowski mnie przed nią ostrzegał - ujawnia jego następca Marcin Święcicki. - Podburzała ludzi, którzy mieszkali na terenach przeznaczonych pod Trasę Siekierkowską, choć ja proponowałem im korzystne warunki. Na szczęście się z nimi porozumiałem. Gdyby posłuchali pani Pitery, budowa trasy przewlekłaby się o kilka kolejnych lat - twierdzi Święcicki. Zdaniem kolegów Pitery ze stołecznego samorządu, na sesjach Rady Warszawy była nieznośna. - Cały czas coś dogadywała, nie zawsze z sensem, komentowała wszystko, co tylko mogła, i ciągle obsesyjnie posługiwała się słowem 'afera', używała też często określenia 'czerwone pająki' - opowiadają radni" ("Rzeczpospolita", 8-9 grudnia 2007 r.). Wsparcie Pitery przez Ligę Republikańską Po skonfliktowaniu z UPR i po opuszczeniu tej partii Pitera nie miała skąd kandydować. W tej sytuacji zaczęła szukać gorączkowo nowej siły politycznej, z której poparciem mogłaby znów wejść do rady miasta. Udało się jej zbliżyć do lidera Ligi Republikańskiej Mariusza Kamińskiego (dzisiejszego szefa CBA), który stał się orędownikiem jej wejścia na listę wyborczą AWS mimo sprzeciwu wielu polityków tej partii. Według autorów "Newsweeka", Mariusz Kamiński jednak "postawił sprawę na ostrzu noża: albo Pitera znajdzie się na liście, albo Liga odejdzie z AWS". Udało mu się przeforsować wejście Pitery na listę wyborczą, co umożliwiło jej kolejny wybór do rady miasta. Działanie Kamińskiego w tej sprawie można z perspektywy czasu ocenić jako jeden z największych jego błędów - ułatwił dalszą karierę polityczną osobie, która dziś jest jednym z najzajadlejszych jego wrogów. To Pitera robi dziś wszystko, co możliwe w ramach PO, by doprowadzić do usunięcia Kamińskiego z kierownictwa CBA. Robi to, mimo że sama przyznała: "To Kamiński wtedy mi bardzo pomógł" (cyt. za: "Newsweek" z 16 grudnia 2007 r.). Kolejny raz powtórzył się schemat, jak w przypadku S. Michalkiewicza: Pitera bez skrupułów wystąpiła przeciw osobie, której najwięcej zawdzięczała na kolejnym etapie swej kariery politycznej. Bez Kamińskiego nie miałaby bowiem żadnej szansy znalezienia się na liście wyborczej w 1998 roku. Były prezydent Warszawy z ramienia PO Paweł Piskorski, który nieraz zderzał się z Piterą, komentował: "Ona zdradzała wszystkich, z którymi wiązała się politycznie". Przez parę lat właśnie z Piskorskim i piskorszczykami z PO Pitera toczyła najostrzejsze boje w ramach rady miasta, korzystając wtedy ze wsparcia PiS. Był jednak moment, kiedy mówiła o Piskorskim z nieukrywanym podziwem, nie wykluczając nawet, że kiedyś mógłby z powodzeniem ubiegać się o prezydenturę Polski. Przeważającą część udziału w radzie miasta spędziła jednak na walce z Piskorskim i jego współpracownikami z PO. Warto tu przypomnieć słowa redaktorów "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.: "Przez lata stołeczna Platforma była dla Pitery synonimem patologii na styku polityki i biznesu. Pozycję zbudowała przecież na walce z Piskorskim". Głównym orężem w tej walce stały się rzucane przez Piterę pod adresem piskorszczyków, nie bez uzasadnienia, oskarżenia o korupcję. Sam Piskorski wspominając tamte boje, komentował w "Życiu Warszawy" z 7 grudnia 2007 r. na temat Pitery: "Walka z korupcją stała się modna, więc postanowiła płynąć na fali, to postać nadmuchana". Z kolei "Newsweek" z 16 grudnia 2007 r. przytoczył inną opinię Piskorskiego o Piterze: "Wzięła na sztandary walkę z korupcją, bo uznała to za najbardziej korzystne, a na niczym tak naprawdę się nie zna". Spory wokół strychu Piterów W toku bojów między Piterą a piskorszczykami coraz silniej zaczęły padać oskarżenia przeciwko niej o bezprawne działania. Przez całe lata atakowano ją o sprawę użytkowania niewykupionego przez nią strychu. Zarzucano, że remontując strych i przekształcając go w mieszkanie, nie oddała swojego dużego skądinąd mieszkania. Piterów oskarżano o to, że mieszkanie na strychu, powstałe po odpowiednim zaadaptowaniu, jest większe, niż wykazywali w dokumentach. Wytoczono im proces. Trwał on szereg lat, ale wyszli z niego obronną ręką. Według tekstu Teresy Bochwic ("Rzeczpospolita" z 10-11 sierpnia 2002 r.), "Strych Piterów stał się dziś przytulnym, dwupoziomowym mieszkaniem. Dużo przestrzeni, drewniane belki, parę odnowionych pięknych mebli po dziadkach". Według autorów "Newsweeka" (nr z 16 grudnia 2007 r.), sprawa sławetnego strychu Piterów nie jest jeszcze do końca wygaszona. Według nich, "PiS kompletowało dossier na temat Pitery. Tuż przed finałem tegorocznej kampanii wyborczej partia braci Kaczyńskich zdobyła dokumenty, dotyczące okoliczności wykupu jej mieszkania. - Nie zdecydowaliśmy się ich użyć, bo było za mało czasu na weryfikację i przygotowanie uderzenia - opowiada nam jeden z polityków PiS. I sugeruje, że kwity czekają na odpowiedni moment. (...) Według dokumentów, jakimi dysponuje PiS, była radna miała najpierw domagać się wykupienia mieszkania za złotówkę, a potem utrudniała obliczenie rzeczywistej powierzchni lokalu. Wygrała co prawda przed sądem sprawę z władzami miasta, ale zdaniem PiS wyrok mógł być oparty na niewłaściwej ekspertyzie". Ciekawy przyczynek do ilustrowania metod działania Julii Pitery stanowi zamieszczony w "Rzeczpospolitej" z 8-9 grudnia 2007 r. opis jej skutecznej, zakulisowej walki o prezesurę polskiego oddziału antykorupcyjnej organizacji Transparency International. (Pitera oszukała w całej sprawie poprzedniego prezesa prof. Antoniego Kamińskiego, pozornie godząc się z wyznaczeniem przez niego na następcę prof. Jacka Kurczewskiego.) Według M. Subotić z "Rzeczpospolitej", "W zaistnieniu na krajowym forum Piterze bardzo pomogła prezesura polskiego oddziału Transparency International. Zdobyła tę funkcję w specyficznych okolicznościach. Gdy odchodził poprzedni prezes - Antoni Kamiński - do ubiegania się o schedę po sobie namówił prof. Jacka Kurczewskiego, socjologa zajmującego się m.in. korupcją. - Wśród osób, które najgoręcej mnie namawiały, abym kandydował, była pani Pitera - mówi Kurczewski. - Kandydatura Kurczewskiego była uzgodniona w zarządzie - zaznacza Kamiński. - Zacząłem jednak w pewnym momencie mieć wątpliwości, czy wszystko jest tak, jak uzgodniliśmy. Spytałem więc Julię i usłyszałem w odpowiedzi: Antoni, czy ja ciebie kiedykolwiek zawiodłam? - opowiada Kamiński. Jednak w trakcie rozstrzygającego głosowania okazało się, że Pitera kandyduje i w głosowaniu poparła ją większość zarządu. - Kurczewski został zrobiony w bambuko - ocenia Kamiński. - Julia miała rzeczywiście bardzo duże zasługi, ale wiedziałem, że prezesurę pozarządowej organizacji wykorzysta dla swojej politycznej kariery - dodaje. I na znak protestu w ogóle wystąpił z Transparency. Jacek Kurczewski uważa, że Pitera zachowała się wobec niego zupełnie nie fair. I podobnie jak Kamiński ocenia, że z TI uczyniła trampolinę do kariery: - Tam nie było działalności społecznej, tylko jednoosobowe wygłaszanie poglądów w mediach. Julia Pitera komentuje tę historię krótko: - Jacek Kurczewski nie był wcześniej członkiem Transparency, więc może nie powinien od razu kandydować na prezesa". Według "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r., "Prof. Kamiński do dziś ma pretensję: 'Pani Pitera traktowała TI jako etap w karierze politycznej. Wygrała tylko dzięki gierkom proceduralnym'". Czy Pitera zdradzi Platformę? Po paru latach walki z Platformą przy wsparciu PiS Pitera zdecydowała się nagle zmienić front. Zauważyła, że Tusk i jego otoczenie po marnym wyniku PO w Warszawie uznało, że Piskorski i jego ludzie zaczynają być balastem dla Platformy. Przyjęła to za dogodny moment przystąpienia do PO - gdzie szybko wykorzystano ją dla przeciwwagi wobec ludzi Piskorskiego. Platforma okazała się kolejną dźwignią w politycznej karierze Pitery - jesienią 2005 r. dostała się do Sejmu, osiągając w Warszawie trzeci wynik po Jarosławie Kaczyńskim i Hannie Gronkiewicz-Waltz. W nowym Sejmie szybko stała się jedną z najzajadlejszych przeciwniczek PiS, nie przebierając w epitetach pod adresem tej partii. By przypomnieć choćby styl jej wypowiedzi o ministrze Ziobrze: "Łowczy Ziobro i jego sfora". Ziobrę atakowała ze szczególną predylekcją, widząc w nim swego głównego rywala politycznego od czasu uczynienia jej ministrem sprawiedliwości w dobranym przez PO gabinecie cieni. W jednym z jadowitych ataków wypominała Ziobrze brak żony. W odpowiedzi na zarzut, że sięga po chwyty poniżej pasa, Pitera powiedziała: "Polityk nie powinien być starym kawalerem, żeby nie uprawiać polityki i nie zmieniać państwa dla partii albo dla idei. On powinien to czynić dla konkretnych ludzi". Przy różnych okazjach wysuwała nonsensowne wręcz zarzuty wobec PiS. Głosiła na przykład, że CBA nakłaniało jakoby posłankę Beatę Sawicką, aby i ją - Piterę - wciągnęła w aferę korupcyjną. Stołeczny poseł PiS Karol Karski skomentował ten absurdalny wymysł Pitery słowami: "Chciałbym, żeby pani Julia poświęciła tyle czasu na solidną pracę, ile poświęca na szukanie spisków". Warto przywołać niektóre opinie na temat Pitery zacytowane w "Newsweeku" z 16 grudnia 2007 r.: "To jest wampir, który nie może żyć bez krwi" - mówi były radny. Zdaniem niektórych, Pitera ma naturę prokuratora: potrzebuje ofiary, na którą będzie polować. Woli też niszczyć, niż cokolwiek budować". Nawet tak przychylna Piterze Elżbieta Isakiewicz przyznawała w "Tygodniku Powszechnym" z 16 grudnia 2007 r.: "(...) ciągnie się też za nią inna opinia: skonfliktowanej ze wszystkimi, kłótliwej baby bez zaplecza politycznego". Ku swemu ogromnemu rozczarowaniu i rozgoryczeniu Pitera nie została ministrem sprawiedliwości w gabinecie Tuska, musząc się zadowolić dużo mniej znaczącym urzędem pełnomocnika ds. walki z korupcją. Przypuszczalnie uznano, że Pitera, polonistka z zawodu, na skutek braku gruntownej znajomości prawa, mogłaby wepchnąć rząd Platformy na jakąś minę. Zdaniem autorów "Newsweeka", o odrzuceniu kandydatury Pitery na ministra sprawiedliwości zadecydowało jednak coś więcej niż tylko brak wykształcenia prawniczego. Wpłynął na to również fakt, że "w PO wciąż jest ciałem obcym. Jako antykorupcyjny sekretarz stanu jest anty-Kamińskim i anty-Ziobrą. Nikim więcej". Swoje zepchnięcie do drugiego szeregu Platformy Pitera usilnie próbuje nadrabiać nadgorliwością w atakach na PiS, a zwłaszcza na CBA oraz Radio Maryja. Towarzyszy temu ciągłe przepychanie się, by jak najczęściej występować w mediach, bez względu na to, czy ma jakąkolwiek wiedzę o temacie, w którym się wypowiada. (Groteskowe wręcz pod tym względem było jej niedawne wystąpienie w sporze z byłą minister Elżbietą Jakubiak na temat budowy stadionu i przygotowań do mistrzostw Europy.) E. Isakiewicz przyznawała: "Są dni, kiedy występuje w mediach na okrągło: otworzysz lodówkę, a wystąpi stamtąd ona". Jeszcze wymowniejszy był komentarz Eryka Mistewicza, specjalisty od marketingu politycznego, w dzienniku "Polska" z 14 grudnia 2007 r.: "Julia Pitera potrafi jednego dnia wystąpić nawet w ośmiu programach. Zmienia tylko studia telewizyjne, niezbyt dbając o meritum wypowiedzi - i nikomu to nie przeszkadza. Ba, przestano na jej słowa zwracać uwagę. Polubiła też sesje fotograficzne. Ostatnio wyspecjalizowała się w modzie kowbojskiej. Robi to wszystko mimo braku rezultatów w pracy, do której została wynajęta przez wyborców". Popełniona przez Piterę seria zdrad politycznych w przeszłości, jaskrawe przykłady nielojalności wobec osób, którym najwięcej zawdzięczała (vide np. S. Michalkiewicz i M. Kamiński), wpływają bardzo osłabiająco także na jej pozycję w PO. Trudno w tej sytuacji nie zgodzić się z opinią autorów "Newsweeka" z 16 grudnia 2007 r.: "(...) Na czele CBA stanie ktoś zaufany Tuska i Schetyny. Tusk wie, że nielojalna Pitera może mu prędzej czy później wbić nóż w plecy. Dlatego nie da jej dużej władzy (...)". Myślę, że warto byłoby osobno zrobić dokładny przegląd różnego typu bzdurnych pomysłów pani Pitery z ostatnich tygodni, i to zarówno jej absurdalnych oskarżeń wobec Radia Maryja, jak i dość żałosnych pomysłów pseudoreform w dziedzinie instytucjonalnej, np. w sprawie ograniczenia kompetencji NIK.
Prof. Jerzy Robert Nowak