Tuesday, December 11, 2007

"Expulsions" of Poles by Germans during WW2


List posła Zbigniewa Girzyńskiego do komisarz Danuty Hubner
Radio Maryja, 2007-12-11
Zbigniew Girzyński Toruń, 11 grudnia 2007 r.
Poseł na Sejm RP
Sz. P.
Danuta Hubner
Członek Komisji Europejskiej
B - 1049 Brussels
Szanowna Pani Komisarz

W liście jaki skierowała Pani na ręce posłów na Sejm RP i posłów do Parlamentu Europejskiego napisała Pani, że "do Komisji docierają wypowiedzi renomowanych instytucji i międzynarodowych autorytetów, które kwestionują przestrzeganie przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w jej działaniach statutowych podstawowych zasad europejskich".

Jest to wypowiedz nieprawdziwa i głęboko niesprawiedliwa. Narusza ona dobre imię Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, a także osób i instytucji ją wspierających.

W związku z powyższym zwracam się do Pani Komisarz z prośba o udzielenie mi odpowiedzi na następujące pytania:

1. Jakie "podstawowe zasady europejskie" nie są przestrzegane w działaniach statutowych przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej?
2. Gdzie te "podstawowe zasady europejskie" są spisane i jakie polskie regulacje prawne je sankcjonują, a Pani zdaniem nie są przestrzegane przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej?
3. Proszę podać jakie konkretnie renomowane instytucje europejskie i międzynarodowe autorytety formułują takie zarzuty wobec Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej?
4. Jeśli takowe instytucje i autorytety potrafi Pani Komisarz wskazać proszę wyjaśnić na jakiej podstawie można je określić mianem "renomowanych" i jakie są zasady, które pozwalają je nazwać "autorytetami"?

Podstawową wartością europejską i uniwersalną jest prawda. Pani list skierowany do posłów na Sejm RP i posłów do Parlamentu Europejskiego zawierał zamiast prawdy szereg poważnych insynuacji i niesprawiedliwych zarzutów. Narusza to nie tylko dobre obyczaje, co samo w sobie jest wysoce naganne, ale przede wszystkim podważa zaufanie do Pani jako osoby sprawującej tak ważne stanowisko w Komisji Europejskiej. Co więcej podważa zaufanie od instytucji europejskich, których powinna Pani jako Komisarz strzec.

Liczę na to, że uzyskam od Pani szybką odpowiedź na zadanie pytania. Mam także nadzieję, że refleksja do jakiej skłoni Panią ten list spowoduje zmianę dotychczasowego sposobu sprawowania przez Panią funkcji Członka Komisji Europejskiej. Bycie ministrem to służenie ludziom. Życzę Pani aby ta oczywista prawda stała się Pani bliższa.

Z wyrazami szacunku

Zbigniew Girzyński
Kto i komu jest coś winien?
Nasz Dziennik, 2007-12-10
Za sprawą rozgłośni "Deutschlandradio" ponownie w niemieckich mediach powróciła sprawa tzw. Berlinki, kolekcji niemieckiej kultury, która znajduje się dziś w Krakowie. Większość niemieckich mediów ogłosiła, że Kazimierz Wójcicki, który jest dyrektorem szczecińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, rozważa możliwość oddania Niemcom "Berlinki". Sprawę ostudził przewodniczący Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kultury Klaus-Dieter Lehmann. Można odnieść wrażenie, że większość Niemców nie pamięta, jakie straty polska kultura poniosła w wyniku rabunkowej działalności niemieckiej podczas II wojny światowej.

Niemieckie media, wykorzystując wyemitowaną w radiu rozmowę z dyrektorem szczecińskiego oddziału IPN, poinformowały, że w jednym z wywiadów dla rozgłośni "Deutschlandradio" historyk Kazimierz Wójcicki nie wykluczył, iż Polska "w zasadzie" mogłaby zwrócić Niemcom dawne zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej.
W rzeczywistości podczas telefonicznej rozmowy z dziennikarzem rozgłośni polski historyk stwierdził jedynie, że do ewentualnego zwrotu "Berlinki" potrzebna jest zauważalna dobra wola niemieckiej strony, a wtedy Polska mogłyby także wykonać gest dobrej woli.
- Niemieccy dziennikarze przychodzą do nas i po prostu mówią: oddajcie nam "Berlinkę", to jest niesamowite - powiedział Wójcicki. Najpierw wydaje mi się, że musimy odnieść się do świadomości niemieckiej i ustalić, co wydarzyło się w tej materii podczas II wojny światowej w Polsce. Wójciki przypomniał, że Polska oddała już Niemcom Biblię Lutra, która jest w Berlinie.
- Teraz pytamy: Jakie gesty w kierunku Warszawy zrobili po tym Niemcy? Polska oddała w 2000 roku na ręce kanclerza Gerharda Schroedera najstarsze wydanie Biblii w tłumaczeniu Lutra, lecz nigdy nie doczekała się rewanżu - powiedział historyk IPN.

Lehmann zmienia zdanie?
Przewodniczący Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kultury (FPDK) Klaus-Dieter Lehmann na wstępie rozmowy wyraźnie zaznaczył, że nigdy nie stawiał Polakom żadnych żądań zwrotu historycznych niemieckich rękopisów (w tym "Berlinki").
- Mój wywiad dla dziennika "Frankfurter Algemeine Zeitung" na ten temat to była jedynie zachęta do rozmowy - stwierdził Lehmann. (W sierpniu to właśnie przewodniczący FPDK powiedział między innymi, że wywiezione z Niemiec dzieła sztuki są materialną i duchową własnością Niemców i związane są z ich kulturową tożsamością).
Podczas ostatniego wywiadu Lehmann przyznał, że w zasadzie Berlinki nie można nazwać zdobyczą wojenną, gdyż nie została ona zrabowana, a tylko zdeponowana na ziemiach wschodnich w ochronie przed alianckimi nalotami. Teraz ma nadzieję, że również w Polsce zrozumiano, iż jego zamiarem jest doprowadzenie jedynie do rozmów na ten temat.
- Należy się zastanowić nad możliwością pokazania wzajemnych gestów z obydwu stron - stwierdził Klaus-Dieter Lehmann i dodał, że sprawa ta nie powinna być omawiana przy pomocy mediów, lecz w gronie fachowców. Jeszcze raz podkreślił, że rozmawiając o zwrocie dóbr kultury, nie powinno się zapomnieć o wielu zbrodniach na Polakach i Żydach w Europie. Polska została bardzo zniszczona i teraz do głosu dochodzą także wielkie emocje, dlatego trzeba znaleźć rozsądne rozwiązanie tego problemu, to nie może być załatwione jedynie mechanicznymi decyzjami.
Lehmann nie ma nic przeciwko temu, aby Niemcy zwróciły Polsce zbiory składające się z 73 starych dokumentów zakonu krzyżackiego, które znajdują się w Niemczech - jego zdaniem - niesłusznie i mogą być oddane.
Zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej zostały wywiezione przez Niemców pod koniec II wojny światowej, w obawie przed nalotami, z Berlina do opactwa cystersów w Krzeszowie na Dolnym Śląsku. Po tym, jak ziemie te znalazły się w granicach Polski, zbiory zostały zabezpieczone przez polskie władze. Obecnie "Berlinka" znajduje się w Krakowie.


Waldemar Maszewski, Hamburg
Niemcy wyciągają ręce po nasze muzealia
Nasz Dziennik, 2007-10-11
Powiernictwo Pruskie złożyło pozew o zwrot dzieł sztuki znajdujących się w polskich muzeach. Czy sprawa będzie tematem jutrzejszych rozmów prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Angelą Merkel?

- Dzisiaj te sprawy są podnoszone, bo polska polityka ostatnich kilkunastu lat na to pozwoliła. Bo głupcy, a być może nie tylko głupcy, na to pozwolili - stwierdził premier Jarosław Kaczyński, komentując złożenie przez Powiernictwo Pruskie pozwu do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka o zwrot kilkunastu obrazów z polskich zbiorów, które wcześniej należały do bogatej śląskiej rodziny von Ingenheimów. Najcenniejszym dziełem sztuki, którego żądają Niemcy, jest obraz Sandro Botticellego "Madonna z Dzieciątkiem" ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie.

Większość dzieł sztuki, których zwrotu żąda Powiernictwo, znajduje się w zbiorach polskich muzeów. Pozew w imieniu rodziny Thomasa Heuera w sierpniu został złożony w ETPC. Zadziwiająca jest argumentacja spadkobiercy, który stwierdził, że zabranie mu jego własności było "zbrodnią przeciwko ludzkości". To pierwsza tego typu sprawa.
Premier Jarosław Kaczyński, komentując sprawę, stwierdził, że choć to przecież Polska była w II wojnie światowej ofiarą, to "bieg wydarzeń był taki, że myśmy w gruncie rzeczy nie uzyskali żadnego odszkodowania". - Jeżeli nawet mamy coś, co kiedyś należało do Niemiec, to jest tylko maleńka część tego, co powinniśmy otrzymać jako odszkodowanie za to, co Niemcy nam tutaj uczynili - zaznaczył.
- Szanse pozwu Powiernictwa Pruskiego są w świetle prawa żadne, ponieważ nie tylko dzieła sztuki, ale wszystkie dobra materialne, niezależnie czy prywatne, czy państwowe, których zwrotu żąda Powiernictwo, znajdowały się na terenach, które zostały przyznane państwu polskiemu - ocenia w rozmowie z nami rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Robert Szaniawski. - Polskim postulatem wysyłanym do rządu niemieckiego jest to, aby doszło do wspólnego oświadczenia, w którym obie strony stwierdzają, że nie ma podstaw prawnych, tak w prawie niemieckim, jak i polskim, do tego typu roszczeń - dodał.
Swoje trzy grosze do burzy wokół pozwu Powiernictwa Pruskiego dołożyła także Platforma Obywatelska. Bronisław Komorowski skrytykował prezydenta Lecha Kaczyńskiego za "wpraszanie się" do Merkel - według rzecznika niemieckiego rządu wizyta prezydenta w Berlinie to inicjatywa Warszawy. Kancelaria Prezydenta podtrzymuje, że to Kaczyński został zaproszony do Niemiec. - Oczekujemy od władz polskich i niemieckich podjęcia stanowczych działań, tak aby wszelkie tego typu roszczenia nie mogły być kierowane pod adresem państwa polskiego i jego obywateli, a były ewentualnie przejmowane przez państwo niemieckie - podsumował Komorowski.


Grzegorz Jarosiński
Polska widziana przez pryzmat Steinbach i roszczeń
Nasz Dziennik, 2007-10-11
ANALIZA

"Analiza prasy niemieckiej pozwala też obalić jeden z usilnie propagowanych mitów na temat stosunków polsko-niemieckich. Dowodzi ona, że teza o marginalnym znaczeniu Eriki Steinbach w niemieckiej polityce zagranicznej jest fałszywa. Dla Niemców Steinbach stanowi ważny punkt odniesienia w percepcji stosunków polsko-niemieckich. Polskę postrzega się przez pryzmat Steinbach i podnoszonych przez nią kwestii historycznych".

Czytamy w raporcie "Niemcy o Polsce i Polakach w mediach niemieckich w latach 2006-2007" przygotowanym pod redakcją Mariusza Muszyńskiego, Przemysława Sypniewskiego i Krzysztofa Raka na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Fundacji "Polsko-Niemieckie Pojednanie". Wydany w tym roku raport dowodzi, że 49 proc. artykułów odnoszących się do stosunków polsko-niemieckich dotyczy tematów historycznych, związanych ze skutkami drugiej wojny światowej (tzw. otwarte sprawy niemieckie). W tym - jak twierdzą autorzy raportu - w prasie najczęściej i najbardziej intensywnie komentowana była niewątpliwie sprawa powojennych wysiedleń Niemców z Polski oraz nawiązujących do nich inicjatyw: wystawy Eriki Steinbach i skarg Powiernictwa Pruskiego. O stosunku niemieckiej prasy do tych kwestii w Polsce mówi się wiele, ale jednocześnie unika się wartościujących ocen roli rządu niemieckiego w tej antypolskiej propagandzie. Przedstawiciele MSZ odpowiedzialni za współpracę polsko-niemiecką odmówili nam komentarza do raportu i oceny dotychczasowej niemieckiej polityki wobec Polski, tłumacząc się chęcią zachowania szeroko rozumianej politycznej poprawności przed piątkową wizytą prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Berlinie.

Antypolskie ataki niemieckich polityków
O tym, że rząd niemiecki nie traktuje Polski jako równorzędnego partnera, wiadomo od dawna. Wystarczy przyjrzeć się wypowiedziom wpływowych niemieckich polityków, niewiele odbiegającym od atmosfery prasowych komentarzy. - Trzeba jasno powiedzieć, że Niemcy i ich władze nie będą tolerować tego, w jaki sposób w Polsce, w dodatku z poparciem kręgów zbliżonych do rządu, traktuje się taką osobę jak Erika Steinbach - mówił Roland Koch na Dniu Stron Ojczystych w Berlinie w sierpniu br. - Polska, której przywódcy otwarcie popierają karę śmierci (sic!), powinna być izolowana w UE za wystąpienie przeciwko podstawowym europejskim wartościom - wzywał w czasie wrześniowej debaty w Parlamencie Europejskim w Strasburgu na temat Dnia przeciwko Karze Śmierci związany z SPD Martin Schulz. Wśród zajadłych antypolonistów znajdują się także Gunter Kirchbaum (CDU) oraz Ruprecht Polenz (CDU), przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu. Z kolei zupełnie dwuznaczne stanowisko reprezentuje najważniejsza osoba w państwie niemieckim, kanclerz Angela Merkel. Z jednej strony bowiem odżegnuje się ona od roszczeń wypędzonych i działalności prowadzonej przez Erikę Steinbach, z drugiej zaś udziela tej ostatniej poparcia - 22 października kanclerz Merkel nie tylko, że weźmie udział w rocznicowym zjeździe Związku Wypędzonych, ale na dodatek wygłosi na nim przemówienie. Wszystko wskazuje zatem na to, że działania Steinbach nie tylko mają przychylność rządu w Berlinie, ale także stają się powoli ważnym elementem jego polityki wobec Polski.

Źli Kaczyńscy
Z raportu jednoznacznie wynika, że polski rząd jest oceniany w niemieckiej prasie jako "skrajny", "nacjonalistyczny" i "autorytarny", a czasem wręcz balansujący na skraju demokracji. Ze szczególnie ostrą krytyką spotkały się LPR i Samoobrona, PiS zaś zarzucano doprowadzenie do koalicji z tymi ugrupowaniami. Nie bez znaczenia wydają się tu zamieszczane w niemieckiej prasie wypowiedzi polskich polityków i publicystów, krytykujące obecną ekipę rządzącą. O ile ataki niemieckich publicystów mogą być zrozumiałe, biorąc pod uwagę stanowisko rządu niemieckiego wobec naszego kraju, o tyle taka krytyka z ust polskich polityków, a niestety miała ona miejsce wielokrotnie, jest czymś niedopuszczalnym, niespotykanym w światowej polityce. Wypowiedzi takich "autorytetów", jak Aleksander Kwaśniewski, Władysław Bartoszewski czy Bronisław Geremek wielokrotnie podkopywały pozycję Polski na arenie międzynarodowej, szkodząc jej interesom.
Jednakże przyczyn negatywnego stosunku niemieckiej prasy do polskiego rządu, a zarazem samej Polski należy szukać przede wszystkim w postawie rządu niemieckiego. Należy podkreślić, że żaden przedstawiciel świata niemieckiej polityki nie pokusił się o temperowanie antypolskich zapędów niemieckich dziennikarzy. W tej sytuacji uzasadniony wydaje się wniosek, że głosy niemieckich komentatorów są odzwierciedleniem postaw polityków, na takich zaś fundamentach nie można prowadzić żadnego konstruktywnego dialogu, a jedynie politykę roszczeń, dyktatów i insynuacji. Jeżeli zatem strona niemiecka nie zmieni swojego stosunku względem Polski i polskiego rządu, nie sposób liczyć na rozwiązanie problemów dzielących oba kraje.


Anna Wiejak
Przypomnieć o stratach
Nasz Dziennik, 2007-09-30
Fundacja "Polsko-Niemieckie Pojednanie" opublikowała wznowienie "Sprawozdania w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski w latach 1939-1945", sporządzonego od 21 IX 1944 do 1 I 1947 i wydanego w 1947 r. przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej. Wydanie zawiera polski tekst oryginalny oraz tłumaczenie angielskie i niemieckie.

Opracowany bezpośrednio po wojnie raport jest jedynym tak kompleksowym oszacowaniem. Dokument ten z przyczyn politycznych pomijał nie tylko szkody spowodowane przez okupację sowiecką, ale też część szkód wyrządzonych przez Niemców na terenach przejętych ostatecznie przez Związek Sowiecki (z wyłączeniem strat biologicznych ludności narodowości polskiej i żydowskiej zamieszkałej na tych terenach, której to ludności przysługiwało - lub przysługiwałoby - prawo do tzw. repatriacji). Nie obejmował też Ziem Odzyskanych.
Materiał ten spoczywał od ponad pół wieku w archiwach. W tym czasie nawet w Polsce pewnemu zapomnieniu uległa prawda o faktycznym wymiarze niemieckiego ludobójstwa i zniszczeń dokonanych przez okupanta. Tym bardziej stało się tak za granicą, gdzie to zapomnienie przez lata zimnej wojny wspomagane było przez atmosferę swoistej rehabilitacji Niemiec jako elementu wzmacniającego blok zachodni przeciw Układowi Warszawskiemu, w tym PRL-owi.
Również po upadku komunizmu sytuacja się nie zmieniła. W pierwszych latach III RP, gdy za granicą panował przychylny Polsce klimat, w kraju monopol w wymiarze opinii publicznej i znaczny wpływ na politykę kraju uzyskały środowiska, które za główne zagrożenie dla nowej Polski uznały odrodzenie się "demonów endecji" i "ciemnogrodzkiego nacjonalizmu". Endecja to, jak wiadomo, "germanofobia", dla której, jak się obawiano, rzetelna pamięć o okupacji byłaby świetną pożywką.

Temat wraca z inicjatywy Niemiec
Całkowite ignorowanie bolesnych przeżyć Narodu Polskiego w czasie wojny nie miałoby szans powodzenia nawet w czasach totalnej ideologicznej dyktatury "Gazety Wyborczej". Jednak stopniowo wyciszano i ograniczano tę pamięć, zwracając jednocześnie uwagę na tzw. pojednanie. Błędność tej strategii wykazali sami Niemcy, gdzie już w 1998 r. Bundestag poparł tzw. prawo do ojczyzny, zaś po roku 2000 aktywność środowisk rewizjonistycznych, otwarcie już domagających się odszkodowań od Polski, znacznie wzrosła. W tej sytuacji Polacy nie mogli nie upomnieć się o elementarną sprawiedliwość. 10 września 2004 r. Sejm RP podjął uchwałę "w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich wysuwanych w Niemczech". Polski parlament przypomniał wówczas, że Polska nie otrzymała dotychczas stosownej kompensaty finansowej i reparacji wojennych za olbrzymie zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane przez niemiecką agresję, okupację, ludobójstwo i utratę niepodległości. Oświadczył też, że Polska nie ponosi w związku z II wojną światową i jej następstwami żadnych zobowiązań finansowych wobec obywateli RFN.
Posłowie wezwali wówczas rząd do wszczęcia w ramach stosunków z Niemcami stosownych działań w kwestii reparacji - co, jak dotychczas, nie zostało zrealizowane - ale także do jak najszybszego przedstawienia opinii publicznej szacunku strat materialnych i niematerialnych poniesionych przez Polskę i Polaków w wyniku II wojny światowej.
Próby ponownego oszacowania strat Polski dotąd nie podjęto, jednak publikacja Fundacji "Polsko-Niemieckie Pojednanie" wychodzi naprzeciw wskazanej we wspomnianej uchwale potrzebie przedstawienia opinii publicznej szacunku strat. Zarówno opinii polskiej, która jest coraz bardziej świadoma konsekwencji niemieckich zbrodni, jak i opinii zagranicznej, która zupełnie o tym tragicznym fragmencie europejskiej historii zapomniała. We wprowadzeniu do obecnego wydania powojennego "Sprawozdania" prezes Fundacji "Polsko-Niemieckie Pojednanie" prof. Mariusz Muszyński wskazuje, że "Polska coraz mniej kojarzy się społeczności Europy Zachodniej czy mieszkańcom Ameryki z szeregiem doznanych zbrodni, jak np. Rosja czy naród żydowski. Jak wielkiego uszczerbku (...) doznała w Europie i na świecie pamięć tamtych tragicznych dni, wyraźnie pokazują irracjonalne reakcje świata medialno-politycznego na wypowiedź premiera J. Kaczyńskiego o wojennych stratach ludnościowych Polski, jaka miała miejsce przed Radą Europejską w czerwcu 2007 roku (...).
Niektórym Niemcom [Polska] zaczyna się wręcz utożsamiać ze źródłem niemieckich nieszczęść wojennych" - czytamy dalej. Dzieje się tak na skutek znanej działalności rewizjonistów, ale również stosowanego w ogóle w Niemczech wybiórczego podejścia do okresu II wojny światowej, przemilczania istotnych wydarzeń z tego okresu. Dlatego niemiecki adresat sprawozdania jest tu szczególnie istotny, gdyż, jak dodaje prezes Muszyński, fundacji nie chodzi o "rozdrapywanie ran z przeszłości", ale o "prawdziwe pojednanie pomiędzy ofiarami i sprawcami krzywd, czyli między narodem polskim a niemieckim, (które) nie może toczyć się w oderwaniu od prawdy historycznej, która stanowi jego najtwardszy i praktycznie jedyny fundament. Tylko ona skutecznie zamknie tragiczne karty wspólnej historii obu narodów".
Prawdzie historycznej, jak wyżej wspomniano, groziło w poprzednich dziesięcioleciach powolne zapomnienie. Powolne, ale niezauważalne, ponieważ wszyscy byli przekonani, że wstrząs, który nastąpił tak niedawno, był tak potężny, jest poświadczony tyloma relacjami, i którego skutki są do dziś widoczne gołym okiem, nie może tak po prostu zniknąć ze społecznej świadomości. Okazuje się, że może nie tyle zniknąć, co zostać zastąpiony "zmiękczoną" projekcją zacierającą rzeczywiste jego wymiary.
Samo opracowanie, sporządzone tuż po wojnie, ze względów czysto technicznych nie było w stanie objąć wszystkich zniszczeń, jednak da się zauważyć dążenie autorów do objęcia wszystkich rodzajów strat, w tym m.in. kosztów utraconych przyszłych korzyści w wyniku dekapitalizacji, a także w wyniku strat biologicznych. Próbowano m.in. wycenić od strony ekonomicznej straty ludnościowe, jednak ze względu na przyjętą metodę - redukowanie strat do równowartości ewentualnych zasiłków - najprawdopodobniej są one znacznie niedoszacowane.
W części opisowej autorzy "Sprawozdania" już na wstępie wskazują, że ogrom zniszczeń i strat tylko w niewielkiej części wynika z prowadzenia działań wojennych, które same w sobie zostały również wszczęte przez Niemcy. Przypominają, że niemiecki aparat państwowy celowo dążył do całkowitego wyniszczenia Narodu Polskiego i pozostawienia jedynie "jego resztek pozbawionych samowiedzy narodowej i wszelkiej własności oraz sterroryzowanych politycznie jako ludu służebnego dla narodu niemieckiego i otwarcie w ten sposób Niemcom na wschodzie przestrzeni życiowej, która byłaby im potrzebna na to, aby stać się narodem panów i władcami kontynentu europejskiego. Walka ta była rozłożona na etapy, jak np. rozbicie świadomości narodowej, wyniszczenie warstw kierowniczych, wyniszczenie gospodarcze i wreszcie wyniszczenie biologiczne". Dodają, że w realizacji tego zbrodniczego planu brał udział ogół narodu niemieckiego. Jedynie w nielicznych wypadkach "ostrość" owej realizacji była ograniczana indywidualnie przez bezpośrednich wykonawców. Wskazano również, że pewne ograniczenia w realizacji tego celu wynikały z różnych doraźnych konieczności, m.in. polityki wojennej Niemiec. Jednak dzieło całkowitego zniszczenia Narodu Polskiego zostało od początku zaplanowane na dłuższy czas.

Straty w ludziach
W odniesieniu do strat ludzkich raport wymienia znaną powszechnie liczbę 6 mln 28 tys. zabitych (poległych i pomordowanych) - są to ofiary pochodzące, jak wspomnieliśmy, z terenów Polski powojennej z wyłączeniem Ziem Odzyskanych oraz ofiary narodowości polskiej lub żydowskiej z terenów włączonych do ZSRS. Z przyczyn politycznych tekst nie informuje, czy część ofiar okupacji sowieckiej, zgodnie z narzuconą przez Moskwę np. w odniesieniu do Katynia interpretacją, jakoby zbrodni dokonali Niemcy, włączono do wspomnianego ogólnego rachunku, czy też nie. Oczywiście nie wykazano w nim nie tylko strat wśród ludności niepolskiej Kresów, ale także strat utraconych korzyści w postaci utraty milionów obywateli również polskiej narodowości, którzy pozostali na ziemiach włączonych w wyniku wojny do Związku Sowieckiego, a którzy do 1939 r. współtworzyli bogactwo narodowe Polski. Chodzi tu o ok. 8 mln ludności uznanej "odgórnie" za obywateli sowieckich, a także cały majątek pozostawiony na Kresach. Udział tego majątku w całym majątku narodowym Polski w 1939 r. był niższy niż proporcjonalny do udziału powierzchni - ok. 50 proc., czy ludności - ok. 37 procent. Między innymi blisko 90 proc. polskiego przemysłu zlokalizowane było w zachodniej części kraju. Jednak nadal było to olbrzymie bogactwo, w żaden sposób nie ujęte w opracowaniu.
O ile, jak wynika z powyższego, liczbę 6 mln obywateli, a więc 22 proc. ludności objętej założeniami oszacowania (27 mln), można uznać za znacznie zaniżoną w stosunku do rzeczywistych strat Polski, o tyle autorzy słusznie wskazują, że chodzi o osoby przeważnie młode i w średnim wieku, co powoduje, że faktyczny rozmiar nawet tych ujętych strat ludzkich jest większy niż 22 procent. Straty ekonomiczne wynikające ze śmierci, a także inwalidztwa (590 tys. osób) wyceniono, zgodnie ze znanymi wówczas metodami, na zaledwie 116 mld zł z 1939 roku. Zakłada się, że wartość dolara amerykańskiego spadła w tym czasie trzynastokrotnie, z kolei kurs złotego do dolara, który pod koniec sierpnia 1939 r. wynosił 5,31, obecnie (wrzesień 2007) wynosi 2,78. 1 złoty z 1939 r. odpowiadałby więc 7 zł obecnym. A więc strata ta wyrażona w cenach z 2007 r. wynosiłaby ok. 800 mld zł, tj. ok. 130 tys. zł/os. (pomijając inwalidów). Według dzisiejszych metod używanych np. do obliczania strat społecznych powodowanych przez transport, szacuje się koszt społeczny śmierci jednej osoby (tutaj - wypadku drogowego) na sumę od 700 tys. do ponad 1 mln złotych. Ta dysproporcja sugeruje, że koszty strat biologicznych, wycenione na blisko połowę wszystkich strat, są z dzisiejszego punktu widzenia co najmniej kilkakrotnie niedoszacowane. Trzeba jednak podkreślić, że jeśli weźmiemy pod uwagę, iż "Sprawozdanie" powstało ponad 60 lat temu, zakres ujęcia poszczególnych niekorzystnych zjawisk społecznych jako mających wymierny wpływ na gospodarkę był, jak to zobaczymy poniżej, mimo wszystko imponujący.
Istotną wartością informacyjną jest porównanie liczby ofiar w Polsce i w innych krajach, z którego wynika, że ponieśliśmy kilkakrotnie większe straty niż inne, nawet bardzo boleśnie dotknięte wojną i niemiecką okupacją narody (por. Tabela 1).
Warto zauważyć, że przy okazji opracowania "Sprawozdania" wykazano również ubytek urodzeń, który obliczono na 1 mln 215 tys. Informacja ta nie została jednak ujęta w tabelach dotyczących strat biologicznych i zapewne niewykorzystana przy obliczaniu strat ekonomicznych.

Zdziesiątkowanie elit, zniszczenie kultury
Raport wskazuje także na rozmiar strat, jakie dotknęły polską kulturę. Z jednej strony już od pierwszych dni wojny obronnej dokonywano celowego (o czym, jak wskazuje "Sprawozdanie", świadczą zachowane niemieckie instrukcje) niszczenia wszelkich "wartości kulturalnych", ale także zupełny paraliż życia kulturalnego, we wszelkich jego dziedzinach - od edukacji, po możliwość obcowania ze sztuką. Niemożność np. odwiedzania w latach okupacji wystaw czy muzeów wydaje się tak oczywista, że wręcz niezauważalna w rzeczywistości wyznaczanej przez łapanki, wywózki do obozów i na roboty czy publiczne egzekucje. A przecież nawet takie "szczegóły" mają znaczenie jako element przerwania ciągłości polskiego życia narodowego i świadczą o totalnie destrukcyjnych celach okupanta.
Elementem ich realizacji było oczywiście stosowanie szczególnie zaostrzonego terroru przeciw wszystkim przedstawicielom inteligencji. Zestawiono w formie tabeli wielkość strat w liczbach bezwzględnych, niestety jednak bez wskazania stosunku tych wielkości do ogólnej liczby przedstawicieli danego zawodu (por. Tabela 2). Ograniczono się jedynie do stwierdzenia, że był on "szczególnie duży".
Widocznym celem terroru okupanta było m. in., jak wskazują autorzy, zniszczenie możliwości "krzewienia zamiłowania" do kultury wysokiej. "Aby przynajmniej w części skutkom tym zaradzić, pokolenie, które wychodzi zdziesiątkowane z okresu wojennego będzie musiało zdobywać się na ogromne wysiłki, spalając się w nich przedwcześnie. I niewątpliwie, co najmniej dwa pokolenia będą jeszcze skazane na wysiłki nadmierne" - konkludują autorzy. Niestety, również ta prognoza okazała się być zbyt optymistyczna, gdyż miejsce elit zajęła w dużej mierze "inteligencja zastępcza", doszło też do niewiarygodnej promocji zwykłego prostactwa.
Za szczególnie poważną stratę, wymagającą szczególnego omówienia w odrębnym rozdziale, autorzy "Sprawozdania" uznali zniszczenie Warszawy. Przeciwnie do późniejszej interpretacji, dziś uznawanej za jedną z wielu możliwych, ale przez lata komunizmu jedynej, zauważono, że "ostateczne zniszczenie jej zbiegło sie z wybuchem powstania ludności warszawskiej w roku 1944 i nastąpiło w najbliższych miesiącach po powstaniu, po całkowitym usunięciu ludności. Zniszczenie to nie było jednak odruchem represji, ale przeciwnie - przejawem i finałem planowo realizowanej akcji", którą rozpoczęto w 1939 r., a w trakcie której planowano uczynić ze stolicy Polski prowincjonalne stutysięczne miasto. Między innymi na początku okupacji Niemcy rozpoczęli niszczenie Zamku Królewskiego. Wskazano, że obok zniszczeń biologicznych, gospodarczych i kulturalnych "zniszczenie i prawie unicestwienie ośrodka dyspozycji kraju, siedziby władz naczelnych i centralnych władz gospodarczych oraz wielkiego ośrodka życia kulturalnego, wywołało i wywoływać będzie wielkie trudności organizacyjne przy odbudowie życia całego kraju, co zresztą było niewątpliwie jednym z zamiarów okupanta".

Straty materialne
Istotną część raportu stanowi opis bezpośrednich strat ekonomicznych, w tym również wynikającej z nich ograniczonej możliwości kapitalizacji dochodu narodowego. Już wówczas trafnie przewidziano, że ograniczy to możliwości odbudowy w okresie powojennym, ale też "szereg tych zjawisk będzie miało wpływ w ciągu długich lat".
"Sam fakt zubożenia społeczeństwa nie jest jedynym, ani też najdotkliwszym przejawem tych skutków. Odbijają się one przede wszystkim na rozwoju powojennych procesów produkcyjnych, gdyż zniszczeniu uległ w dużej mierze aparat produkcyjny. Zniszczenie lub poważne uszkodzenie zabudowań w 350 000 gospodarstw rolnych (przeszło 1/5 stanu posiadania), obniżenie stanu inwentarza pociągowego i rzeźnego w tych gospodarstwach o 60 %, zdewastowanie około 14 tys. wytwórczych zakładów przemysłowych na ogólną liczbę około 23 tysięcy, utrata przez te zakłady całości zapasów i materiałów do produkcji, zniszczenie aparatu komunikacyjnego przeszło w 80 % - oto garść cyfr, które dają miarę trudności, przed jakimi Polska stanęła przy budowie powojennego życia gospodarczego i przy rozwoju wymiany i produkcji, będącej podstawą i warunkiem dobrobytu".
Obok lakonicznego, ale dającego wyobrażenie o skali zniszczeń, opisu bezpośrednich strat materialnych, autorzy wskazali na szereg innych niemieckich zbrodni, które celowo miały doprowadzić do zniszczenia Polski jako narodu, a w momencie gdy stało się jasne, że Niemcy wojnę przegrają - sparaliżować możliwość odbudowy.
Skrajnie ciężkie warunki życia codziennego, głodowe racje aprowizacyjne (400-700 kalorii dziennie) i ogólna nędza wywołane przez okupanta spowodowały załamanie stanu zdrowia szerokich rzesz ludności - wskazano na "ogromny rozrost inwalidztwa i wielki rozwój chorób, wśród których na pierwszy plan wybiła się gruźlica oraz choroby nerwowe. Śmiertelność ogólna wzrosła z 13 na 18 promille, śmiertelność niemowląt aż do 26 promille. Gruźlica trawi dziś około półtora miliona ludzi, zdrowotność dzieci jest niższa znacznie niż poprzednio". Już wówczas zauważono także niebezpieczną skalę narastających patologii społecznych: "Spotykamy szereg psychonerwic, wzrost alkoholizmu i narkomanii [sic! - KJ]. Okoliczności te oraz - będące skutkiem stosowanych przez okupanta w życiu gospodarczym i innych dziedzinach specjalnych metod - obniżenie moralności społecznej i indywidualnej wpływa na obniżenie zdolności do pracy i jej wydajności, które dopiero po pewnym czasie mogą dojść do normy". Tę ostatnią konkluzję historia zweryfikowała niestety negatywnie.

Skutki okupacji dziś
Autorzy zauważyli, że choć zdecydowany opór ludności polskiej wobec terroru okupanta okupiony był olbrzymimi stratami, które jednak i tak byłyby prawdopodobnie nieuniknione, a które pozwoliły Polakom przetrwać okupację w kondycji duchowej być może znacznie lepszej niż w warunkach biernej zgody na terror. Wskazano też, co zresztą zauważalne jest i dziś, że wykazane w opracowaniu straty "nie były i nie mogły być dziełem zbrodniczej mentalności jednego człowieka czy nawet tak karnego zespołu ludzi, jakim była partia hitlerowska. Hitleryzm wypracował idee i plan zniszczenia - naród niemiecki z całkowitą jednomyślnością plan ten wykonywał (...), ujawnił tylko i spotęgował do najwyższego stopnia tendencję, która od czasów Fryderyka Wielkiego tkwiła i była starannie hodowana w narodzie niemieckim - tendencję zbudowania imperium i dobrobytu narodu niemieckiego na ziemiach polskich. (...) sześcioletnie niczym niehamowane znęcanie się (...) spowodowało tak wielkie szczerby w każdej dziedzinie, że żaden rachunek nie jest w stanie odzwierciedlić w całej pełni skutków, jakie stąd wynikają".
Jednak nawet tak ograniczony - również, jak wspomnieliśmy, z przyczyn politycznych czy braku dzisiejszej wiedzy naukowej, zakres opracowania pozwolił oszacować straty na 260 mld zł w cenach z 1939 r., tj. ok. 1,8 bln zł w cenach dzisiejszych, a więc ok. 175 proc. rocznego PKB Polski (w 2006 r.). W "Sprawozdaniu" wyliczono jednak, jak się okazuje, jedynie część utraconych w przyszłych korzyści, nie ujęto zaś wszystkich strat, wynikających m.in. z przesunięcia granic będącego również skutkiem wywołanej przez Niemcy wojny. Samo niedoszacowanie strat ludzkich może nawet kilkukrotnie przekraczać przytoczoną ogólną sumę i z nawiązką przekroczyć ujęte utracone przyszłe korzyści. Z kolei przy założeniu umiarkowanego tempa wzrostu PKB na poziomie średnio 4 proc. rocznie strata 1 zł w 1939 r. oznacza po kapitalizacji stratę 14,40 zł w cenach z 1939 r., czyli 100 zł w cenach z 2007 roku.
Tak urealniona wielkość oznacza, że straty spowodowane przez Niemcy obniżają w istotny sposób wielkość polskiej gospodarki przez całe pokolenia. O ile wypłacenie Polsce reparacji niemieckich bezpośrednio po wojnie byłoby stosunkowo proste, o tyle dziś RFN chcąc wyrównać tylko ekonomiczne straty, musiałaby przez kilkanaście lat, może dłużej, przekazywać Polsce połowę swego PKB. Nawet po tym wyrównaniu nadal ponosilibyśmy koszty w postaci nieracjonalnego wykorzystania odzyskanych zasobów z powodu trwającego wciąż braku prawdziwie polskich elit i strat demograficznych, które słynna liczba 66 milionów, podana przez premiera Jarosława Kaczyńskiego, wyraża realistycznie.
Na marginesie warto zauważyć, że
"Sprawozdanie" wykazuje również wielkość strat spowodowanych przez zagładę Żydów. Była ona równoznaczna z pozbawieniem Polski fachowców w tych dziedzinach, w których ludność żydowska się specjalizowała, jak handel czy prawo. Straty z tego tytułu również obciążyły przede wszystkim Polskę, stąd też rażąco niesprawiedliwe jest żądanie od Polski odszkodowań przez różne organizacje nieposiadające po temu legitymizacji.
Skala zniszczeń mówi jednak również o wielkości Polski - Polski przedwojennej zniszczonej przez Niemców, jak i Polski, która mogłaby istnieć dziś, gdyby nie doszło do niemieckich zbrodni.

Krzysztof Jasiński


Opracowanie FPNP o stratach Polski w czasie II wojny światowej jest dostępne w formie elektronicznej pod adresem: http://www.fpnp.pl/images/pdf/straty.pdf

Blog Archive