Monday, November 5, 2007

USA są bankiem świata

USA są bankiem świata
Nasz Dziennik, 2007-11-05
O tym, jak Stany Zjednoczone korzystają z międzynarodowych rezerw walutowych, oskarżeniach Ameryki o gospodarczy imperializm, groźbie kryzysu światowego i rywalizacji z walutą Unii Europejskiej, z ekonomistą prof. Andrzejem Kaźmierczakiem, profesorem nauki o finansach w Katedrze Bankowości Szkoły Głównej Handlowej, członkiem Komitetu Nauk o Finansach PAN, rozmawia Mariusz Bober

Czy dolar to narzędzie współczesnej dominacji USA nad światem? Takie zarzuty padają coraz częściej ze strony antyglobalistów oraz krytyków polityki Waszyngtonu.
- Antyglobaliści mają skrajne poglądy. Nie są one obiektywne i raczej nie mają żadnego potwierdzenia w nauce. Dolar rzeczywiście dominuje w rozliczeniach międzynarodowych i niewątpliwie pomaga to w umacnianiu politycznej i gospodarczej potęgi USA oraz ułatwia finansowanie olbrzymich wydatków zbrojeniowych, które także są elementem amerykańskiej hegemonii. Dzieje się tak jednak nie z tego powodu, że Stany Zjednoczone zmuszają do tego kogoś siłą lub szantażem, ale dlatego, że ich waluta jest bezpieczna i stabilna, a jednocześnie oferująca dużą różnorodność krótkoterminowych inwestycji finansowych. Wszystkie odpowiedzialne kraje muszą mieć rezerwy walutowe na wypadek np. kryzysu czy po prostu dla zapewnienia stabilności finansów państwa. To od ich decyzji zależy, gdzie i w jakiej formie je ulokują. To jest decyzja indywidualna. Każdy wybiera, w jakiej walucie ulokuje swoje rezerwy i w jakie aktywa. Okazało się jednak, że nie było lepszej oferty niż dolar amerykański. Dlatego banki centralne niemal całego świata oraz prywatni inwestorzy utrzymują krótkoterminowe wkłady w bankowym systemie amerykańskim. Pamiętajmy, że szerokie zastosowanie dolara jako międzynarodowej waluty transakcyjnej również zmusza do utrzymywania rezerw dolarowych przez banki komercyjne i w ogóle sektor prywatny. Rezerwy dolarowe prywatne są niezbędne dla zachowania ciągłości płatności w handlu międzynarodowym.

Czyli jest to transakcja wiązana - opłaca się to zarówno Ameryce, jak i poszczególnym krajom czy podmiotom międzynarodowym?
- Nie wiem, czy można powiedzieć, że się opłaca, przynajmniej w sensie ekonomicznym. Po prostu każdy szanujący się kraj musi mieć rezerwy walutowe. Tego wymaga bezpieczeństwo państwa. Można oczywiście kupić złoto, zakopać je w ziemi i postawić tam uzbrojonych żołnierzy, aby pilnowali żółtego kruszcu. Ale przecież pilnujących też trzeba wynagrodzić, a więc ponieść kolejny koszt. Poza tym złoto nie przynosi dochodu. Natomiast w przypadku lokat w systemie amerykańskim takich kosztów się nie ponosi. Ponadto uzyskuje się pewne przychody z oprocentowania kapitału krótkoterminowego. Trudno może nazwać to zyskiem, ale są to jakieś odsetki z utrzymywania ulokowanych funduszy. Podobny zysk uzyskują w bankach zwykli ludzie, deponując w nich pieniądze na 2-3 procent.

Czy rzeczywiście dolar nie miał poważnej konkurencji? Tuż po II wojnie światowej, gdy zaczął podbijać świat, silną walutą był także np. funt brytyjski czy frank francuski...
- Dolar był i jest walutą mocną, która - przynajmniej do niedawna - nie traciła na wartości. A Stany Zjednoczone od II wojny światowej są największą potęgą gospodarczą świata. Można inwestować oczywiście np. w chińskiego juana czy walutę Korei Północnej, ale nikt tego nie robi. Bowiem w razie kryzysu pieniądze są potrzebne natychmiast. A system amerykański gwarantuje ich natychmiastową wypłatę, i to bez utraty wartości. Wartość obrotów handlowych tego kraju była największa w świecie, zarówno jeżeli chodzi o import, jak i eksport. W walucie USA rozlicza się transakcje międzynarodowe, w tym handel żywnością, ropą naftową i innymi surowcami. Dlatego też dolar stał się walutą międzynarodową. Ten mechanizm wykształcił się jednak w sposób naturalny, długofalowy. Hegemonia dolara nie jest skutkiem jakiegoś ekspansjonizmu czy militarnej agresji Stanów Zjednoczonych. Jest długookresowym procesem zdobywania zaufania do amerykańskiej waluty. Trzeba też pamiętać, że USA mają dobrze rozwinięte rynki finansowe, które oferują szeroki wachlarz krótkoterminowych lokat, a do 1971 r. amerykańska waluta była w pełni wymienialna na złoto. Dlatego wiele krajów dobrowolnie lokowało swoje rezerwy w dolarze, choć jeszcze długo po wojnie funkcje waluty międzynarodowej pełniły - w mniejszym stopniu - funt szterling i frank francuski. Jednak stopniowo dolar je wypierał.

Dlaczego?
- Był silniejszą walutą. Tu trzeba wrócić do czasów II wojny światowej, gdy do USA zaczęły napływać fundusze i złoto m.in. banków centralnych z wielu krajów świata, zwłaszcza z Europy ogarniętej wojenną zawieruchą. To zdecydowało o tym, że po wojnie dolar stał się jedyną walutą w pełni wymienialną na złoto. Dotąd ma niepodważalny status pieniądza międzynarodowego. Dziś wymienialność na złoto nie jest już potrzebna, zresztą dolar nie jest już w pełni wymienialny, ale to, że tak było, pomogło w zdobyciu zaufania do tej waluty.

Wobec USA formułowany jest też inny zarzut, mianowicie, że zmonopolizowały swoją walutą handel międzynarodowy, a nawet, że bronią tego monopolu z użyciem siły.
- To zbyt daleko idące oskarżenia. To, że ceny ropy i innych surowców będących przedmiotem handlu międzynarodowego są określane w dolarach, jest zjawiskiem naturalnym. Ponieważ dolar był najczęściej stosowaną i stabilną walutą transakcyjną, więc wygodnie było ekonomicznie określać ceny właśnie w dolarach. Ale USA nikogo do tego nie zmuszały. Zresztą już są pomysły, by określać ceny towarów, m.in. ropy, w euro. Czy Stany Zjednoczone będą siłą temu przeciwdziałać? Bzdura.

Czy Amerykanie mają jakieś korzyści z tego tytułu, że handel m.in. paliwami odbywa się w dolarach?
- Na pewno tak. Chodzi o to, że jeśli USA za wszystko mogą płacić swoją walutą, to nie ma konieczności wymiany waluty własnej na walutę płatności. Handlowcy z USA nie ponoszą też ryzyka kursowego. Nie muszą również utrzymywać swoich rezerw w walutach zagranicznych na tak wysokim poziomie, na jakim muszą je utrzymywać inne kraje. A to jest już dużą korzyścią. Pamiętajmy, że utrzymywanie rezerw walutowych jest kosztem. Oznacza de facto rezygnację z możliwości powiększenia krajowych inwestycji bądź konsumpcji obywateli.

Ale System Rezerwy Federalnej (FED) Stanów Zjednoczonych, pełniący rolę banku centralnego tego kraju, ma również swoje rezerwy?
- Ma, ale ich wielkość stanowi tajemnicę, podobnie jak polityka kursowa USA. Kiedy zdarzyło mi się raz w życiu być w Banku Rezerwy Federalnej w Chicago, jeden z urzędników od razu powiedział, że nie odpowie na pytania o wielkość rezerw oraz w kwestii polityki kursowej. Oni ze wszystkiego robią tajemnicę.

Jakie znaczenie i rolę dla danego kraju odgrywa fakt, że jego waluta jest pieniądzem międzynarodowym?
- Oznacza to, że - podkreślam jeszcze raz - dobrowolnie do USA napływa duża ilość kapitału portfelowego z innych państw, którym Stany Zjednoczone mogą swobodnie obracać. Jest to wprawdzie kapitał krótkoterminowy, płynny, ale skoro rezerwy są lokowane stale, więc można cudzym kapitałem dysponować swobodnie, bez ryzyka nagłego jego odpływu.

Jednak dziś zwykle dywersyfikuje się ryzyko, lokując fundusze w różnych instrumentach. Tak samo robią np. banki centralne.
- Tak. Częściowo ich fundusze lokowane są w złoto i różne waluty, częściowo są to lokaty. W dolarze wciąż utrzymuje się 50 proc. światowych rezerw walutowych. Jednak rola USA w ostatnich latach spada, ponieważ dolar staje się coraz mniej stabilny. Dlatego wiele krajów lokuje coraz więcej funduszy w innych walutach, w tym w euro. Zawsze dzieje się tak, że gdy jedna waluta słabnie, siła innych rośnie. Stąd już obserwuje się wzrost roli unijnego pieniądza jako waluty międzynarodowej. Utrzymując bowiem środki w euro, inwestorzy zarabiają podwójnie - na oprocentowaniu i wzroście kursu waluty, ponieważ euro ostatnio umacnia się wobec dolara. Dlatego - jeśli ten proces będzie trwał - czarno widzę rolę dolara jako waluty międzynarodowej.

Stąd pomysły zmiany formuły lokowania także polskich rezerw walutowych?
- Tak, choć już teraz utrzymujemy je w różnych walutach, dominującą część - w dolarach w systemie bankowym USA i na rynku eurodolarowym poza granicami Stanów Zjednoczonych. Ale stopniowo zwiększamy udział euro i jena jako waluty lokacyjne. Polskie rezerwy wynoszą obecnie ok. 40 mld euro. Wcale nie są duże w porównaniu z innymi krajami, licząc ich relację do produktu krajowego brutto.

Ile wynosi zysk z tych rezerw?
- Cały roczny zysk NBP wynosi około 4 mld zł, zaś dominująca część z tej sumy, ok. 3 mld zł, pochodzi z oprocentowania rezerw oficjalnych za granicą. Pamiętajmy, że rezerwy oficjalne są to zagraniczne lokaty krótkoterminowe, z natury nisko oprocentowane. W przypadku rezerw walutowych nie tylko istotny jest dochód, ale cecha płynności aktywów zagranicznych, czyli możliwość natychmiastowego nimi dysponowania.

Niektórzy uważają, że można więcej zyskać na rezerwach NBP, gdyby były lepiej lokowane.
- Pewnie, że można, ale wiąże się to z większym ryzykiem utraty rezerw. Można je wycofać z USA, jak proponują niektórzy politycy, i zainwestować w jakąś dochodową działalność produkcyjną w kraju. Można by nawet uzyskać 20 proc. zysków. Ale wtedy narazimy kraj na ryzyko utraty płynności finansowej w razie ataku spekulacyjnego. Dlatego tego rodzaju propozycje są bałamuceniem społeczeństwa. Te rezerwy po prostu są konieczne. Można dyskutować, jak duże powinny być. Jednak te, które utrzymuje Polska, nie są wcale wysokie. W relacji do polskiego produktu krajowego brutto jest to jakieś 0,14 proc., co stanowi przeciętny wskaźnik w skali światowej. Niższy poziom rezerw może być ryzykowny dla stabilności finansowej państwa. Z kolei poziom wyższy może być nieopłacalny dla gospodarki. Na przykład, Chiny mają rezerwy w wysokości 1 bln 200 mld euro (w przeliczeniu). Jednak jest to ulokowanie ogromnej części funduszy w instrumenty, które przynoszą niski dochód. To po prostu zamrożenie części dochodu narodowego do podziału.

Co dzieje się z tymi mniej więcej 3 mld zł, które Polska uzyskuje z lokat naszych rezerw?
- W 90 proc. NBP odprowadza je do budżetu państwa.

W jakie instrumenty lokują swoje rezerwy walutowe banki centralne z poszczególnych krajów?
- To przede wszystkim weksle skarbowe USA i lokaty w prywatnych bankach amerykańskich lub w FED.

Jak duże rezerwy są ulokowane w Stanach Zjednoczonych?
- W szczytowym okresie świetności dolara w latach 80. ok. 86 proc. rezerw dewizowych innych krajów było ulokowanych właśnie w walucie USA i amerykańskim systemie bankowym. Od lat 90. wielkość tych rezerw spada. Mimo to w 2000 r. było 1 bln 700 mld dolarów ulokowanych tylko przez banki centralne innych państw, i to wyłącznie w dewizach, nie licząc np. rezerw w złocie...

...ani lokat osób prywatnych i firm czy funduszy emerytalnych?
- Ani tych aktywów, a także pieniędzy zdeponowanych przez budżety niektórych państw. Fundusze te są znacznie wyższe od tych, które ulokowały banki centralne. Można więc wyobrazić sobie, jakim ogromnym kapitałem obracają USA. Stany Zjednoczone rzeczywiście z tego korzystają w tym sensie, że dzięki temu mogą wydawać więcej, niż wytwarzają.

Dlatego wielu krytyków USA oskarża je, że płacą za realne towary wirtualnym pieniądzem?
- To nie jest wirtualny pieniądz, tylko rzeczywisty, który został zarobiony przez inne kraje i powierzony amerykańskiemu systemowi finansowemu. Rozumując w ten sposób, można byłoby powiedzieć, że oprocentowanie od lokat, które otrzymuje m.in. Polska, też jest wirtualnym pieniądzem. USA po prostu korzystają z przekazanych do tego kraju rezerw w tym sensie, że kupują więcej, niż same wytwarzają, ponieważ niejako zasilają je inne kraje. Można więc powiedzieć, że Amerykanie płacą nie swoim pieniądzem. Jednak nikt nie zmusza do tego poszczególnych państw. Tak jak nikt nas nie zmusza, abyśmy własne pieniądze zanosili do banku. Poszczególne kraje ulokowały tam po prostu swoje rezerwy w taki sposób, w jaki sobie życzyły. Dlatego mówienie o imperializmie monetarnym jest przesadą.

Ale te rezerwy mają charakter depozytu, a nie są to po prostu fundusze amerykańskie.
- Dokładnie. Jednak obserwując ten proces, w dłuższej perspektywie widać, że te lokaty, choć formalnie krótkoterminowe, tak naprawdę mają charakter trwały. Przecież rezerwy walutowe trzeba utrzymywać ciągle. Dlatego choć te fundusze nie należą do USA, jednak jest nikłe prawdopodobieństwo, że naraz zostaną nagle wycofane. Ameryka więc korzysta z nich w takim sensie, że może sobie pozwolić na wyższy import niż eksport, czyli ujemny bilans obrotów bieżących, bez poważnych konsekwencji dla gospodarki. To zaś oznacza, że Amerykanie mogą więcej konsumować, niż wytwarzają. Ponadto za pomocą tych środków mogą dokonywać ekspansji zagranicznej w różnej formie, m.in. powiększając wydatki militarne, utrzymując bazy zagraniczne czy dokonując nowych inwestycji zagranicznych.

Czyli za pieniądze np. europejskich państw czy inwestorów utrzymują bazy wojskowe w wielu krajach świata czy budują przedsiębiorstwa?
- Rzeczywiście dzięki tym funduszom można bez szkody dla amerykańskich finansów realizować takie przedsięwzięcia.

W takim razie np. obecna wojna w Iraku jest finansowana głównie z pieniędzy pochodzących z rezerw z całego świata?
- USA dzięki nim nie ponoszą konsekwencji finansowych tej polityki, którą natychmiast odczułyby inne kraje.

Można więc powiedzieć, że Ameryka jest bankiem świata?
- Rzeczywiście, to bardzo trafne określenie.

Widać też, że to bardzo dochodowe zajęcie?
- Można tak to określić.

Inne kraje też chciałyby zapewne odnosić takie korzyści. To dlatego z taką konsekwencją Unia Europejska buduje pozycję swojej waluty euro?
- Tak. Trzeba jednak pamiętać, że proces zdobywania zaufania do jakiejś waluty jako pieniądza międzynarodowego trwa dziesiątki lat. Euro ma szansę rywalizować z dolarem, jeśli rozwinie swój system finansowy, tzn. stworzy większe możliwości lokowania rezerw walutowych całego świata. System produktów inwestycji krótkookresowych musi być jeszcze bardziej rozwinięty, aby zadowolić szerszą grupę inwestorów. Fachowo mówi się, że musi być rozwinięta infrastruktura bankowa. Ponadto udział eurolandu w handlu międzynarodowym musiałby być jeszcze większy. Wówczas euro ma szansę stać się pieniądzem światowym. Na razie ma status tylko międzynarodowej waluty regionalnej.

Są granice wykorzystywania przez USA funduszy, które im świat powierzył?
- Oczywiście. Jeśli prowadzą politykę ekspansji, której efektem jest bardzo wysoki ujemny bilans obrotów bieżących (nadwyżka importu nad eksportem) i bardzo wysoki deficyt budżetowy, to musi doprowadzić do spadku zaufania inwestorów finansowych i osłabienia kursu dolara, co też właśnie obserwujemy.

Koszty wojny w Iraku są główną przyczyną tego zjawiska?
- Są rzeczywiście jedną z najważniejszych przyczyn. Żeby wzmocnić kurs dolara, trzeba bardzo ciąć wydatki budżetowe i poprawić bilans obrotów bieżących; aby to osiągnąć, trzeba zmniejszyć wydatki na wojnę.

Jakie będą skutki osłabienia amerykańskiej waluty?
- Jeżeli spada kurs dolara, to tracą państwa, które utrzymują w tej walucie swoje rezerwy, a więc traci na tym właściwie cały świat. W takim razie poszczególne kraje będą lokować większą część swych rezerw w innych walutach, np. w euro. I tak się właśnie dzieje. Powstaje w ten sposób błędne koło, które osłabia dolara, a umacnia euro. W latach 80. 86 proc. rezerw światowych było utrzymywane w dolarach, teraz jest to ok. 50 procent. Proces osłabiania waluty międzynarodowej trwa jednak wiele lat, nie odbywa się w ciągu, powiedzmy, miesięcy. Podobnie było np. z funtem szterlingiem po drugiej wojnie światowej.

Jeśli więc USA nie obetną wydatków, może dojść do kryzysu światowego z powodu słabości dolara i za wojny rozpętane przez ten kraj zapłacą wszyscy?
- Oczywiście. Jeżeli nastąpi tąpnięcie w zaufaniu do dolara, to nagły odpływ tych bilionów USD, ulokowanych w Ameryce, grozi kryzysem ogólnoświatowym.

Wówczas jakaś waluta będzie musiała zastąpić dolara. Tylko euro może obecnie z nim konkurować? Gospodarka Wielkiej Brytanii, Japonii czy Rosji też jest duża i kraje te również mają spory udział w handlu międzynarodowym...
- W walucie brytyjskiej ulokowanych jest zaledwie 4 proc. światowych rezerw. Wielka Brytania czy inne państwa, których waluty częściowo pełnią rolę międzynarodowych walut regionalnych, po prostu wciąż mają mniejsze gospodarki i udział w handlu międzynarodowym niż USA. To samo dotyczy Rosji, gdzie - i to jest najpoważniejszy problem - jest za słaby i niestabilny system finansowy i polityczny. Jaki odpowiedzialny bank centralny chciałby lokować swoje rezerwy w walucie tego państwa?

Czyli w takim razie w przypadku kryzysu światowego euro może automatycznie przejąć rolę dolara jako waluty międzynarodowej?
- Dokładnie. Taki był zresztą zamysł od początku planów wprowadzenia euro - aby uniezależnić się od dolara z powodów, o których mówiliśmy. Twórcy tej waluty uznali mianowicie, że po co lokować rezerwy walutowe w USA i umacniać ten kraj, skoro można je ulokować u siebie, tworząc własną walutę międzynarodową. To, czy się to uda zrobić, zależy już od pozycji, jaką Unia zapewni euro w trzech aspektach: stabilności cen i kursu, rozwoju systemu bankowego i udziału UE w handlu światowym oraz transakcjach międzynarodowych. Wówczas siła euro wzrośnie kosztem dolara, co oznacza, że coraz więcej państw będzie lokowało swoje rezerwy w walucie unijnej. Przynosiłoby to Unii takie korzyści, jakie jeszcze teraz mają Stany Zjednoczone z utrzymywania swojej waluty jako pieniądza międzynarodowego.

By ją wzmocnić, euro potrzebuje wsparcia przez państwa o silnej, stabilnej gospodarce. Stąd presja na Wielką Brytanię i Szwecję, a w przypadku rozwoju gospodarczego nowych krajów UE także na nie, w tym na Polskę, aby przyjęły euro?
- Minęło niespełna 6 lat, odkąd euro zaczęło swoją karierę. Więc jest chyba jeszcze za wcześnie na ocenę jego funkcjonowania. Jednak trzeba sobie jasno uświadomić, że jeżeli jakiś kraj przyjmie tę walutę, nie będzie już właściwie od tego odwrotu. Dlatego należy się dobrze zastanowić, czy opłaca się przyjmować euro, tym bardziej że mamy wzrost gospodarczy i spadek bezrobocia, a przyjęcie euro m.in. ogranicza politykę finansową państwa.


Dziękuję za rozmowę

Blog Archive