Monday, September 17, 2007

PIS niszczy uklady korupcyjne.



PIS niszczy uklady korupcyjne.

Na układy nie ma rady?
Nasz Dziennik, 2007-09-15
Układ, o którym tak często mówią ostatnio politycy, nie tylko z PiS, przestał być terminem mitycznym, bo wszyscy mamy świadomość, że jest to zjawisko realne. Z układami na różnych szczeblach władzy trzeba na pewno walczyć, ale czy ich wyeliminowanie jest możliwe?

Układy były "dziedzictwem", jakie przejęliśmy po upadającej PRL. To wtedy narodziły się silne związki biznesu z władzą. Właściciele nielicznych prywatnych firm, dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw starali się żyć dobrze z władzą, bo dzięki temu mogli zachować swoje stanowiska i majątki. W epoce gospodarki centralnie sterowanej bez akceptacji PZPR nie można było prowadzić żadnej działalności gospodarczej. Państwo co i rusz organizowało także działania wymierzone przeciwko "prywaciarzom", "spekulantom". Z akcji tych cało wychodzili ci, którzy mieli właśnie dobre układy z władzą.
Te układy liczyły się także przy załatwianiu wielu drobnych i większych spraw urzędowych. Asygnaty, zezwolenia, koncesje, przydziały wymagały wielu zabiegów, często dawania łapówek. Liczyła się też osobista znajomość z sekretarzem partii, naczelnikiem gminy, wojewodą. Każdy, kto wtedy próbował np. budować dom, sam doskonale pamięta, jakie napotykał problemy. Trzeba też wiedzieć, iż pod koniec PRL partia i służby specjalne zaczęły "rozprowadzać" swoich ludzi, kierując ich do gospodarki. Pierwsze pieniądze zarabiali właśnie dzięki układom, które umożliwiały im choćby uzyskanie taniego kredytu bankowego, prawa do importowania atrakcyjnych towarów bez cła, na których zarabiali potem krocie.

Łagodne przejście
Te układy siłą grawitacji zostały przeniesione do III RP. Partia komunistyczna niby oddała władzę w ręce ludzi "Solidarności", mając już dawno kontrolę nad gospodarką. Poza tym przecież żaden rząd po 1989 roku nie przeprowadził czystki wśród urzędników ministerstw i niższych szczebli. Tymczasem największe patologie miały miejsce właśnie z ich udziałem. Ministra, wiceministra, szefa jakiegoś urzędu centralnego nie trzeba było przekupywać (choć to się zapewne często zdarzało), żeby osiągnąć swój cel. Wystarczyło w tym celu wykorzystać otaczających go urzędników. To oni przecież przygotowywali swojemu pryncypałowi opinie i dokumenty dotyczące danej sprawy. Oni też sugerowali, jaką decyzję należałoby podjąć. Nawet prawicowe rządy nie mogły rozbić układów, czasami oplatających szczelną pajęczyną także ich ludzi. Dlatego choć zmieniali się ministrowie i premierzy, układ trwał.
Osoba, której zależało na załatwieniu konkretnej sprawy, miała również możliwość uruchomienia całej machiny medialnej. Dzięki zaprzyjaźnionym redaktorom ukazywały się w prasie, radiu i telewizji materiały promujące dany projekt biznesowy czy też ludzi. Urzędnik państwowy lub samorządowy czuł wtedy dodatkową "presję społeczną" i nawet wbrew sobie wspierał układ. Ten schemat funkcjonował zarówno w przypadku działań najbogatszych oligarchów w kraju, jak i lokalnych "baronów" kontrolujących swoją gminę czy powiat.
Układy były chronione dzięki temu, że Polakom przez wiele lat wmawiano, iż one nie istnieją i są wymysłem "politycznych frustratów". Wmawiano, że nasz biznes jest czysty, urzędnicy uczciwi, ideowi, służący państwu, a nie różnym koteriom. I choć zwykły Polak czuł, iż prawda jest inna, to brakowało odważnych, którzy by powiedzieli: "Król jest nagi".
Afera Rywina, sprawa Orlenu, PZU, prywatyzacja największych polskich przedsiębiorstw, lobbowanie przy ogromnych państwowych przetargach - to były najbardziej wymowne przykłady istnienia układu. Pokazywały, że oligarchia miała wpływ na rząd, prezydenta i przy ich pomocy załatwiała swoje i obce interesy. Wiele wiedzy na ten temat dał nam także raport o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych pokazujący, jak służby rozprowadzały swoich ludzi w biznesie i pomagały im w robieniu interesów. Gdy już nikt nie mógł zaprzeczyć układom, politycy zaczęli się licytować, kto będzie skuteczniej z nimi walczył. Co ciekawe, układy chcieli zwalczać nawet ci, którzy je tworzyli i czerpali z nich korzyści.

Czy można to wyeliminować?
Walka z układami jest bardzo trudna. Biznes obraca bowiem ogromnymi pieniędzmi, urzędnicy mają władzę, którą można wykorzystać, płacąc im pieniędzmi za przychylność. Potem przychodzi zresztą taki moment, gdy ma się tak ugruntowaną pozycję wśród decydentów, że nie trzeba płacić, bo na dźwięk nazwiska pana "X" lub pani "Y" drzwi już się same otwierają.
Trzeba mieć też świadomość, że samo prawo, nawet najlepsze, nie wystarczy do wyeliminowania układów. Przykładem niech będzie ustawa o zamówieniach publicznych. Miała zlikwidować nieuczciwości przy przetargach, ustawianie ich przez urzędników, ale taka praktyka wciąż ma miejsce, choć na pewno skala zjawiska jest z roku na rok mniejsza.
Zresztą prawo jest coraz bardziej skomplikowane - ustaw, rozporządzeń, uchwał lokalnych samorządów mamy coraz więcej. Prawo jest w dodatku niespójne i jeśli ktoś ma przychylnego urzędnika, może w takim mętnym stawie złowić wiele ryb.
Niewątpliwie trzeba oddać PiS to, że w trakcie jego rządów spadło społeczne przyzwolenie dla tych mniejszych i większych układów. Ludzie uświadomili sobie, że mogą one negatywnie wpływać także na ich życie. A skoro społeczeństwo jest na te sprawy wyczulone, to łatwiej jest układy rozbijać, lekceważąc nawet to, że w obronie oligarchii stają największe media. Niestety, wątpliwe, aby udało się układy całkowicie wyeliminować. One będą wciąż istniały, bo tworzą je ludzie, którzy często są słabi i ulegają pokusom. Ważne jest jednak to, aby im w miarę możliwości przeciwdziałać, a gdy władza taki układ odkryje, powinien być natychmiast rozbijany.

Krzysztof Losz

Blog Archive