Polska nie moze popelniac bledu Ameryki i Balcerowicza!
Ron Paul vs Ben Bernanke - Monetary Inflation - 11.08.07
Chicago Traders Cheer Ron Paul On As He Tears Into Bernanke
Alan Greenspan we Print Money
Sunday, November 25, 2007
Saturday, November 24, 2007
Nowe rozdanie
Nowe rozdanie
Nasz Dziennik, 2007-11-23
Oddanie przez Prawo i Sprawiedliwość wskutek przegranych wyborów parlamentarnych rządów Platformie Obywatelskiej zrodziło potrzebę przewartościowania stosunku do tej partii, a także nadziei z nią wiązanych. Wśród środowisk wspierających wysiłki premiera Jarosława Kaczyńskiego oraz jego politycznych współpracowników pojawiły się skrajnie rozbieżne opinie dotyczące roli Prawa i Sprawiedliwości, od uzasadniających dalsze trzymanie się tej partii (mimo wielu błędów jej kierownictwa i przegranej), po głosy przekreślające jej wiarygodność jako reprezentacji nurtów prawicowych i patriotycznych, stawiające jej "krzyżyk na drogę". Mimo iż w takich różnicach opinii nie ma niczego szczególnego, wszystkie one łącznie ujawniły silne wątpliwości dotyczące zarówno dorobku, jak i perspektyw tej formacji politycznej. W pewnym sensie też wywołały dezorientację oraz osłabiły społeczny konsensus, jaki powstał wokół idei IV Rzeczypospolitej. Dlatego wydaje się konieczne, aby więcej popracować nad wyklarowaniem oceny zaistniałej sytuacji. Nadmiar polityki Zjawisko, które najwyraźniej przeszkadza w wyklarowaniu oceny zaistniałej sytuacji, określam mianem "nadmiaru polityki". Chodzi zarówno o to, iż od dłuższego czasu większość ważnych i spornych zagadnień jest rozpatrywana niemal wyłącznie w kategoriach rozgrywki politycznej między kilkoma partiami, jak też o to, że następuje stały proces zaniku rzeczowych (a przy tym rzetelnych) analiz dotyczących węzłowych spraw gospodarczych, problemów społecznych i demograficznych, przemian zachodzących w sferze kultury etc. Te dwa aspekty nadmiernego upolitycznienia większości ważnych dla rozwoju kraju zagadnień są ze sobą silnie skorelowane. Oznaczają skłonność do rozpatrywania wszystkiego przez pryzmat interesów politycznych poszczególnych partii (czyli partyjniactwo) oraz widoczne wyjałowienie środowisk opiniotwórczych, których głos w sprawach publicznych powinien być donośny, a także skutecznie oddziałujący na decyzje polityczne. Skłonności tej poddały się w znacznej mierze również środowiska patriotyczne. Stąd bierze się znaczne zaabsorbowanie dalszymi losami Prawa i Sprawiedliwości, chociaż nie zabrakło głosu wskazującego na drugorzędne znaczenie układów partyjnych (ks. prof. Cz. Bartnik). Sądzę, że prędko należy się tej skłonności wyzbyć, niesie ona bowiem ryzyko wpisania się w niepoważne rozgrywki polityczne i niepotrzebne kredytowanie wyróżnionych partii. Nadmierne sugerowanie się grą polityczną zaciemnia i utrudnia spojrzenie na obecną sytuację w Polsce. Wprowadza bowiem emocjonalny czynnik do oceny tej sytuacji, który towarzyszy obecnym sporom politycznym, a także uniemożliwia złapanie odpowiedniego do nich dystansu. Przede wszystkim jednak powoduje, że z pola widzenia umykają tendencje i zjawiska, które w istotny sposób zmieniają obecne realia. Oto niektóre z nich. Po pierwsze, w połowie lat dziewięćdziesiątych pojawiła się erozja najgorszej cechy tzw. transformacji ustrojowej, a mianowicie przekonania o całkowitej bezkarności reżyserów szwindli związanych z prywatyzacją majątku publicznego. Z ekonomicznego punktu widzenia korozja ta oznaczała wzrost ryzyka "prywatyzacyjnego", czyli groźby ujawnienia i poniesienia odpowiedzialności za dokonywane szwindle. Wzrost ryzyka dotknął osoby stojące po obydwu stronach lady: urzędników państwowych oraz "inwestorów" (których w Rosji opatrzono trafnym mianem "nowych ruskich"). Jednocześnie wzrosły koszty związane z przejmowaniem majątku publicznego, co jest związane ze spadkiem atrakcyjności przejmowanych obiektów ("rodzynki" zostały już wcześniej skonsumowane). Jeden z prominentnych do niedawna przywódców partyjnych zauważył, iż problem kontynuacji grabieży majątku publicznego polega na tym, "że nie ma już co kraść". W rzeczywistości spadła tylko opłacalność tego procederu. Sygnalizowana korozja poczucia bezkarności "prywatyzacji" w sposób decydujący zmienia sytuację społeczną i ekonomiczną w Polsce. Zmienia sytuację w pozytywnym kierunku, gdyż czyni praktykę "prywatyzacji" coraz mniej opłacalną, a zarazem spycha naszych "nowych ruskich" do defensywy politycznej i propagandowej. Ktokolwiek więc spodziewa się prostej kontynuacji tejże praktyki, czy to licząc na zwycięstwo wyborcze Platformy Obywatelskiej, czy to obawiając się recydywy, myli się. Nawet jeśli dla niektórych prywatyzacja stała się narkotykiem, to teraz jak narkotyk może szkodzić i niszczyć ich kondycję. Jesteśmy w przededniu testu sprawdzającego tę hipotezę, którym będzie prawdopodobnie nowa próba prywatyzacji sektora energetycznego. Po drugie, w połowie lat dziewięćdziesiątych rozpoczął się także równoległy proces przeobrażeń społecznych. Od początku tzw. transformacji dostrzegamy wysiłki - czasem nachalne, czasem śmieszne - tworzenia nowej hierarchii społecznej. Rdzeniem tego procesu były bezpodstawne ambicje uformowania nowej elity społecznej. Ambicje te stanowiły najbardziej ponętną dla większości uczestników Okrągłego Stołu atrakcję perspektywy przejęcia władzy. Jednak po początkowych sukcesach nastąpiła ogromna kompromitacja części formowanej "elity". W świetle kamer telewizyjnych towarzyszących przesłuchaniom przed komisjami sejmowymi owa "elita" pokazała się z najgorszej strony. Potem było jeszcze gorzej: stała się wulgarna. Traktuję to zjawisko jako istotny czynnik przemian społecznych i politycznych, pozytywny w ogólnym bilansie efekt następujących w ostatnim dziesięcioleciu przeobrażeń. Chociaż nie da się ukryć, że kompromitacja "elity" spowodowała znaczne nadszarpnięcie autorytetu rządu i większości instytucji publicznych (w których się ona ulokowała). Po trzecie, i to jest najważniejsze, po kilku latach bierności społecznej w żywotnych sprawach publicznych (której przyczyny wreszcie trzeba porządnie wytłumaczyć), następują zauważalne, acz niedostateczne jeszcze zmiany. Z wolna powraca wyszydzane wcześniej pojęcie interesu publicznego. A trzeba zaznaczyć, że pojęcie to stanowi jedyne kryterium uzasadniające istnienie i ocenę funkcjonowania rządu, parlamentu i wszystkich pozostałych instytucji państwowych. Innymi słowy, przeciwstawia się ono samowoli władzy. Stopniowo wzmaga się nacisk na respektowanie interesu publicznego przez ośrodki władzy politycznej i administracyjnej. To właśnie na tej fali Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło sukces w poprzednich wyborach i zjednało sobie szeroką popularność. Trzy sygnalizowane tutaj tendencje nie charakteryzują bynajmniej całokształtu zachodzących w Polsce przemian. Jednak przewidywania czy kalkulacje polityczne ignorujące te tendencje są obciążone dużym błędem. Bez ich uwzględnienia zamysły i projekty polityczne - z każdej strony - okażą się wykoślawione. Warto więc przed sformułowaniem wniosków przyjrzeć się dokładniej tym tendencjom. Mit bezkarności Można zarzucić rządom Prawa i Sprawiedliwości niedostatecznie energiczne działania w zakresie rozliczenia szwindli prywatyzacyjnych. Rząd Jarosława Kaczyńskiego wolał się zaangażować w walkę z bieżącą korupcją, stopniowo przechodząc od zapowiedzi rozbicia towarzyszących prywatyzacji układów mafijnych do działań dyscyplinujących służby publiczne i aparat urzędniczy. Jest jednak rzeczą bezsporną, że jako pierwszy podważył pewność siebie naszych "nowych ruskich", wcześniej graniczącą często z bezczelnością. Głównym rezultatem omawianej zmiany jest powszechne uznanie wysokiej szkodliwości dotychczasowych procesów prywatyzacyjnych. Symptomatyczne jest określenie ich mianem "złodziejskiej prywatyzacji". W ten sposób podważona została rzekoma mądrość ekonomiczna i polityczna "elit". Forsowały one bowiem tezę o potrzebie "szybkiej prywatyzacji", bez oglądania się na jej konsekwencje społeczne i ekonomiczne, bez skutecznego mechanizmu kontroli, poza wszelkimi kryteriami opłacalności ekonomicznej. Formacja Prawa i Sprawiedliwości stanęła po stronie krytyków tej tezy, łamiąc w ten sposób obowiązujące reguły gry politycznej (wedle których podobna krytyka zarezerwowana była wyłącznie dla rzekomych malkontentów i frustratów). PiS przyczyniło się w ten sposób do swoistego zalegalizowania dotąd podważanej i spychanej do podziemia krytyki szwindli prywatyzacyjnych. Zarazem ograniczyło prawo obywatelstwa poglądom upiększającym koncepcję, przebieg i skutki prywatyzacji. Chęć zbagatelizowania tej porażki "elit" okazała się jedynym wyjściem dla niej z kłopotliwej sytuacji. Nie jest to dobre wyjście, skoro negatywna ocena praktyki prywatyzacyjnej z konieczności niesie ze sobą szukanie winnych (jeśli nie w sensie prawnym, to co najmniej w sensie etycznym). Tak czy inaczej kontynuowanie tej praktyki jest w gruncie rzeczy wpisywaniem się na czarną listę. Perswazyjny efekt takiego ustawienia przeze mnie sprawy jest zamierzony. Przed nowym rządem staje dylemat: kontynuowanie tej praktyki z nadzieją, że bierne (?) społeczeństwo gładko to przełknie, albo radykalne zerwanie z tą praktyką, aby nie pogrążyć obecnej władzy w tym samym bagnie, w którym utonęły: Unia Wolności, AWS, a praktycznie również Sojusz Lewicy Demokratycznej. Bolesny upadek Dlaczego twierdzę, że ambicje uformowania nowej elity społecznej są bezpodstawne? Dla wielu Czytelników odpowiedź na to pytanie nie nastręcza trudności, lecz dla "zainteresowanych", nie jest ono łatwe. W największym skrócie odpowiedź brzmi następująco: ludzie aspirujący do elity, idąc bezwiednie za wzorcem powojennego "awansu społecznego", nie baczyli na to, iż nie mają Polakom nic do zaoferowania: ani kultury, ani bezpieczeństwa, żadnej obrony interesów ekonomicznych i politycznych, żadnych perspektyw rozwoju czy dalekowzrocznego przywództwa. W Polsce warunkiem koniecznym znalezienia się w kręgu elity społecznej jest poszanowanie, obrona i wzbogacanie kultury, ściślej - kultury narodowej i chrześcijańskiej zarazem. Środowiska chcące być "elitą" popełniły trzy kardynalne błędy: wykazały brak poszanowania kultury, atakowały kulturę narodową i chrześcijańską oraz zubożały ją, zamiast wzbogacać. Naiwnie sądziły, że wysoką kulturę polską można wykorzenić oraz zastąpić tandetną odmianą kultury popularnej. Sprzyjające im środki masowego przekazu przyjęły to za dobrą monetę, wystawiając mimo woli przedstawicieli "elity" na publiczne pośmiewisko. Upadek zapoczątkowały transmisje z sejmowych komisji śledczych (zajmujących się aferą Rywina i Orlenu), odzierające brutalnie przedstawicieli "elity" z pozorów ogłady, a niekiedy zdolności intelektualnych. Otrzymując minimalną dawkę informacji, opinia publiczna zaczęła odstawiać fałszywe elity na właściwe miejsce. Jeśli odczuwamy pewien brak stanowczości czy konsekwencji w tym zakresie ze strony społeczeństwa, to jest to raczej skutek gloryfikowania społeczeństwa (po którym nieuchronnie przychodzi rozczarowanie). Społeczeństwo jest środowiskiem, w którym żyjemy. Posiada zalety i wady, których nawet nie potrafimy dobrze rozpoznać. Dzisiaj widzimy już generalny odwrót od zamysłu formowania nowej elity. Toteż miejsce "Gazety Wyborczej" zajmuje nowy dziennik "Polska". Ci, którzy niedawno bezwiednie lub świadomie odcinali się od polskiej historii i kultury, dzisiaj deklarują przywiązanie. Pojawia się zrozumienie, że na wejście do elity trzeba zasłużyć. Nacisk społeczny We wszystkich państwach demokratycznych interes publiczny jest chroniony, i to nie tylko przez odpowiednie rozwiązania konstytucyjne i prawne, ale również przez pluralizm instytucji publicznych oraz mechanizm nacisku społecznego. Pluralizm przeciwdziała dominacji albo koncentracji siły w jednym ośrodku władzy, dzięki czemu sprzyja równoważeniu przeciwstawnych sił, a więc ochronie i klarowaniu interesu publicznego. Należy pamiętać, że to wcale nie rządy są zainteresowane promowaniem interesu publicznego, lecz mądre społeczności i instytucje, działające w interesie publicznym, potrafiące dostrzec długofalową zbieżność interesu publicznego z interesem własnym. Dlatego nacisk społeczny ma istotne znaczenie. W Polsce ma szczególnie istotne znaczenie, gdyż dotychczas praktyka respektowania przez rządy interesu publicznego jest ciągle w powijakach. Wspomaganie interesu publicznego przez nacisk społeczny zarówno ze strony tradycyjnych instytucji (religijnych, lokalnych, społeczno-zawodowych), a także nowych organizacji pozarządowych (edukacyjnych, ekologicznych itp.) ma fundamentalne znaczenie dla perspektyw społecznych i gospodarczych Polski. Stanowi bowiem podstawę sprzężenia zwrotnego między systemem rządzenia z jednej strony oraz społeczeństwem i gospodarką - z drugiej, bez którego niemożliwe jest przystosowanie rządów do zmieniających się wymagań społecznych i gospodarczych. Możliwe są jedynie rządy despotyczne. *** Patrzmy więc na rządy, partie, ciała ustawodawcze, nasze otoczenie krajowe i międzynarodowe przez pryzmat interesu publicznego. Brońmy tego interesu przed przekłamaniami i nadużyciami. Wymagajmy jego respektowania (niezależnie od tego, kto sprawuje rządy). Darzmy sympatią tych, którzy naciskają na jego realizację. Karczujmy dżunglę.
Prof. Artur Śliwiński
Thursday, November 22, 2007
Nowy układ polityczny szansą dla Polski?
Nowy układ polityczny szansą dla Polski?
Nasz Dziennik, 2007-11-22
Oficjalne programy partii koalicyjnych PO i PSL różnią się między sobą na tyle, że można odnieść wrażenie, iż dotychczasowe negocjacje polityczne toczące się między kierownictwem obu partii przebiegały nazbyt gładko. Czyżby chodziło tu o kolejną sztuczkę socjotechniczną mającą na celu wytworzenie przekonania, że oto nowa rzeczywistość polityczna będzie antytezą poprzedniej? Program PSL jest bowiem bardziej przekonujący, konkretny i prospołeczny od liberalnego programu PO, mimo że przemówienia czołowych liderów Platformy sugerują metamorfozę w kierunku prospołecznej gospodarki, chadeckiego i konserwatywnego charakteru tej partii. Czy w tym kontekście PSL ma szansę przekształcić się z tzw. partii branżowej w ogólnonarodową formację ludowo-chrześcijańską? Wybory parlamentarne już za nami, możemy odetchnąć, ale niekoniecznie z ulgą, gdyż do władzy doszło ugrupowanie, które raczej nie rokuje dobrze dla Polski na najbliższą przyszłość, a to przede wszystkim z powodu swej kosmopolitycznej orientacji. Oznacza to w konsekwencji prymat interesu międzynarodowego nad interesem krajowym. Nie powinniśmy jednak popadać w pesymizm, który podobnie jak towarzyszący mu zwykle katastrofizm należy odrzucić, gdyż jest on niezgodny z polską tradycją i kulturą, czego wyrazem są chociażby słowa naszego hymnu państwowego: "jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy". "My", czyli Naród, stanowimy istotną podstawę państwa, i to w gruncie rzeczy od nas i od naszej oddolnej i organicznej pracy, a nie od rozgrywek politycznych czy polityczno-socjotechnicznych zależy teraźniejszość oraz przyszłość Polski. Dlatego też większe znaczenie dla życia społecznego mają wybory samorządowe niż parlamentarne pod warunkiem, że są wolne od "wielkiej polityki". Tylko wówczas przyczyniają się do rozwiązywania problemów lokalnych społeczności w sposób kompetentny i uczciwy. Oczywiście wybory parlamentarne też mają swoją wagę, ale ich znaczenia nie należy przeceniać. Warto podkreślić, że nowa sytuacja polityczna nie musi już na samym początku prowokować do wprowadzania podziału na "my" i "oni", czyli będący aktualnie u władzy. Idzie raczej o to, by z jednej strony pilnie przyglądać się działaniom i decyzjom nowej koalicji rządzącej PO - PSL, z drugiej zaś wyczekiwać na uaktywnienie się sił patriotyczno-konserwatywnych oraz prospołecznych obecnych w obu formacjach politycznych. Do tej pory siły te pozostawały w cieniu kierownictwa swych partii, które zresztą mają wodzowski charakter, a to na pewno nie jest zgodne z duchem demokracji, który wyraża się przede wszystkim w tym, aby nic nie było czynione i forsowane wbrew społeczeństwu czy szeregowym członkom tychże partii. Kiedy jednak taka okoliczność zachodzi, to mamy do czynienia ze strukturą autorytarną, gdzie społeczeństwo traktowane jest tak, jakby było "ciemną masą", a posłowie pełnią rolę bezmyślnych maszynek do głosowania. Nie próbuję tu podważać w całej rozciągłości tzw. dyscypliny partyjnej, ale jeśli ma być zachowana podmiotowość posłów, którzy przecież reprezentują Naród i mają dbać o interes całego kraju, a w razie czego nawet o niego walczyć, to nie godzi się traktować ich w sposób czysto przedmiotowy. Oni zaś sami nie powinni ulegać ślepemu posłuszeństwu czy bezwzględnej dyscyplinie, lecz winni się kierować zasadą roztropnego odczytywania oraz realizowania dobra wspólnego w konkretnych sytuacjach politycznych oraz w projektach i aktach legislacyjnych. Obecna rzeczywistość polityczna w naszym kraju tworzona jest przez formacje, w których sytuacja wewnętrzna daleka jest od jednomyślności. Różnice w poglądach na sprawy drugorzędne są czymś całkiem normalnym, gorzej, gdy różnice w zapatrywaniach występują w odniesieniu do spraw i zagadnień pryncypialnych, np. takich jak stosunek do interesu narodowego, dziedzictwa kulturowego czy sposobu pojmowania państwa oraz polityki itp. Jeśli np. jedni będą chcieli budować RP jedynie na piasku umów koalicyjnych czy samych tylko umów międzynarodowych, a nie na zdrowych zasadach poznania oraz moralności w jej pełnym, a więc także społecznym wymiarze, to wtedy możemy już mówić o istnieniu frakcji w obrębie tychże partii. Nie chodzi tu bynajmniej o podsycanie istniejących sporów, ale o to, by zwyciężyła siła argumentów nad partykularyzmem oraz czystym pragmatyzmem. Idzie on często w parze z tzw. neutralnością światopoglądową, czyli nihilizmem. Ów nihilizm nie jest jednak totalny, bo istnieją przecież konkretne interesy osobiste, partyjne czy interesy wpływowych grup. Natomiast cała sfera ideowa, a więc prawdy i dobra, jeśli jest już podnoszona, to traktowana jest w sposób instrumentalny. Wydaje się, że właśnie Platforma Obywatelska celuje w takim podejściu do określonych treści i prawd dla pozyskania większego poparcia społecznego czy na potrzeby bieżącej walki politycznej. Ostatnio jednak, pod wpływem przemówień czołowych polityków tej partii, można odnieść wrażenie, że przechodzi ona metamorfozę. Na przyklad lider PO dużo ostatnio mówi o prospołecznej gospodarce, o tym, iż jego partia ma charakter chadecki i konserwatywny. Jeżeli doda się do tego pojednawczy ton, otwartość na wszystkich, nawet na tych, którzy się z nim nie zgadzają, to aż nie chce się wierzyć, że człowiek, który niedawno jeszcze kierował nagonką polityczną na poprzednią koalicję, który był przywódcą wyjątkowo agresywnej i destrukcyjnej opozycji, nagle po wyborach stał się łagodny jak owieczka. Kiedy jednak skonfrontujemy ów pozytywny wizerunek PO z pewnymi faktami politycznymi kreowanymi przez jej czołowych działaczy, np. takimi jak próba marginalizacji PiS w parlamencie czy wybór Stefana Niesiołowskiego na wicemarszałka Sejmu, to widać, że politycy Platformy hołdują podwójnej prawdzie i podwójnej moralności. A to znaczy, iż co innego myślą, co innego mówią i co innego robią, a więc nie zasługują na to, aby obdarzyć ich zaufaniem. Te uwagi odnoszą się przede wszystkim do kierownictwa tejże formacji, które nierzadko nie liczy się z opinią swych zwykłych członków, nawet wtedy, gdy stanowią oni większość. Jednak nie może być tak, żeby mniejszość zdominowała większość. Stosuje się to oczywiście nie tylko do relacji wewnątrzpartyjnych. Geneza Platformy Obywatelskiej Wzmiankowane wyżej zjawisko polegające na zdominowaniu większości przez mniejszość wydaje się znajdować wytłumaczenie w genezie tejże partii, która owiana jest pewną tajemnicą. Oficjalnie się przyjmuje, że Platforma Obywatelska powstała w 2001 r. z inicjatywy Andrzeja Olechowskiego, który, biorąc udział w wyborach prezydenckich w 2000 r. i uzyskując 17-procentowe poparcie, postanowił ów "kapitał polityczny" zainwestować w nowo utworzoną partię, o której słusznie mówiono, iż jest "partią kanapową" i wirtualną, wykreowaną przez media, głównie przez te środowiska dziennikarskie, które chciały utrwalić politykę tzw. grubej kreski zapoczątkowanej przez Tadeusza Mazowieckiego. Można powiedzieć, że PO, nie posiadając żadnych struktur w terenie, powstała nie w sposób naturalny, czyli oddolny, lecz odgórny. Oznacza to, iż partia ta nie ma charakteru społecznego. Dlatego też niedorzecznością jest przydawanie tej organizacji rodowodu solidarnościowego. Dawna działalność opozycyjna Donalda Tuska u schyłku PRL to za mało, tym bardziej że w pierwszych latach transformacji polityczno-gospodarczej działał on i firmował swoją osobą KLD (Kongres Liberalno-Demokratyczny), który bynajmniej nie zapisał się złotymi zgłoskami w najnowszej historii Polski, a to głównie z powodu uwikłania się w "grubokreskową logikę". Czołowi politycy Unii Wolności, którzy zainicjowali ową "logikę" i zawzięcie jej bronili, a w obliczu politycznej zapaści utworzyli wraz z SLD nową partię polityczną - LiD, ustąpili miejsca Platformie Obywatelskiej jako nowej prawicy. Na niej teraz spoczywa obowiązek konserwowania III RP z jej układami występującymi na styku polityki i gospodarki. Spełniania tego "obowiązku" przez PO nie da się pogodzić z autentycznym urzeczywistnianiem interesu narodowego, chyba że Platforma doświadczy prawdziwej przemiany pod wpływem tkwiących w niej "zdrowych żywiołów" i stanie się partią rzeczywiście prawicową. Geneza i rodowód PSL Natomiast jeśli idzie o rokowania dla PSL w oparciu o rodowód i okoliczności, w jakich partia ta została niejako na nowo powołana do życia, to sytuacja jest analogiczna do tego, co już zostało powiedziane o PO. Tutaj również trudno wypowiadać jednoznacznie negatywne oceny, jako że PSL nie jest monolitem. Z jednej bowiem strony część członków tego ugrupowania wywodzi swój rodowód z ZSL, który w dobie PRL był partią sojuszniczą względem PZPR. Zmiana nastąpiła po 1989 r., kiedy ZSL przestało istnieć, a jego członkowie na Kongresie Jedności Ruchu Ludowego weszli w skład nowo powstałej organizacji, czyli Polskiego Stronnictwa Ludowego, które odtąd zaczęło skupiać różne środowiska ludowe. Oficjalnie formacja ta nawiązuje do szczytnych przedwojennych tradycji, do dorobku ruchu ludowo-chrześcijańskiego będącego udziałem polityków tej miary, co m.in. Wincenty Witos czy Stanisław Mikołajczyk. Faktycznie jednak partia ta od samego początku wspierała politykę "grubej kreski", czyli sprzyjała utrwalaniu sojuszu czerwono-różowego. Miało to miejsce m.in. z powodu inercji znacznej części ugrupowania. Pozostaje żywić nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że prawdziwa elita intelektualna i moralna nie da się już zepchnąć na margines, że nie pozwoli na zawłaszczenie jej przez czynniki agenturalne czy zewnętrzne względem etosu, jaki historycznie zwykliśmy wiązać z tą partią ludową. Jeśli ta batalia wewnątrzpartyjna zostanie wygrana przez wyżej wzmiankowaną elitę, wtedy też szansa, jaką ma dziś PSL, może zostać wykorzystana. Wówczas przekształcenie się jej z tzw. partii branżowej w autentyczną formację ludowo-chrześcijańską o zasięgu ogólnonarodowym stanie się faktem. Jest to możliwość realna, mająca podstawę w rzeczywistości. Obszary wiejskie stanowią bowiem zdecydowaną większość terytorium naszego kraju (90 proc.). Warto też dodać, że oficjalny program PSL jest bardziej przekonujący, konkretny i prospołeczny niż liberalny program PO. Biorąc pod uwagę te i inne różnice programowe, można odnieść wrażenie, iż dotychczasowe negocjacje polityczne toczące się między kierownictwem obu partii przebiegały nazbyt gładko. Czyżby chodziło tu o kolejną sztuczkę socjotechniczną mającą na celu wytworzenie przekonania, że oto ta nowa rzeczywistość polityczna będzie antytezą poprzedniej, że teraz już nie będzie ciągłej i zażartej walki politycznej, a w jej miejsce pojawią się zgoda i "miłość"? Obyśmy nie dali się zwieść tej grze pozorów, zwłaszcza żeby ci tzw. uczciwi i porządni, którzy są obecni nie tylko w PSL czy w PO, ale także w innych ugrupowaniach politycznych, nie dali się wprowadzić w błąd, uśpić czy przekonać, że oto nie można inaczej, bo jest jedynie słuszna opcja, bo są takie a takie uwarunkowania, konieczności, które należy rozpoznać, a następnie im się podporządkować, że tak naprawdę nie ma w polityce miejsca na prawdziwą wolność. Najwyższy już czas odrzucić ustalenia i uwarunkowania "okrągłostołowe", tym bardziej że Okrągły Stół miał być tylko pierwszym etapem na drodze do pełnej suwerenności i niepodległości. Tymczasem były i nadal istnieją środowiska, którym bardzo zależy, aby tamte ustalenia konserwować. Oby PO i PSL nie okazały się partiami konserwatywnymi w negatywnym znaczeniu tego słowa i oby nie próbowały niczego budować na tzw. grubej kresce, gdyż jest ona zbyt cienka, aby mogła stanowić prawdziwą podstawę życia społeczno-gospodarczego oraz politycznego. Wcześniej czy później taka "budowla" się zawali, a wtedy w niebyt polityczny popadną zarówno ci, którzy ją wznosili, jak i ci, którzy ją podtrzymywali.
dr Witold Landowski Autor jest pracownikiem naukowym WSKSiM w Toruniu.
Nasz Dziennik, 2007-11-22
Oficjalne programy partii koalicyjnych PO i PSL różnią się między sobą na tyle, że można odnieść wrażenie, iż dotychczasowe negocjacje polityczne toczące się między kierownictwem obu partii przebiegały nazbyt gładko. Czyżby chodziło tu o kolejną sztuczkę socjotechniczną mającą na celu wytworzenie przekonania, że oto nowa rzeczywistość polityczna będzie antytezą poprzedniej? Program PSL jest bowiem bardziej przekonujący, konkretny i prospołeczny od liberalnego programu PO, mimo że przemówienia czołowych liderów Platformy sugerują metamorfozę w kierunku prospołecznej gospodarki, chadeckiego i konserwatywnego charakteru tej partii. Czy w tym kontekście PSL ma szansę przekształcić się z tzw. partii branżowej w ogólnonarodową formację ludowo-chrześcijańską? Wybory parlamentarne już za nami, możemy odetchnąć, ale niekoniecznie z ulgą, gdyż do władzy doszło ugrupowanie, które raczej nie rokuje dobrze dla Polski na najbliższą przyszłość, a to przede wszystkim z powodu swej kosmopolitycznej orientacji. Oznacza to w konsekwencji prymat interesu międzynarodowego nad interesem krajowym. Nie powinniśmy jednak popadać w pesymizm, który podobnie jak towarzyszący mu zwykle katastrofizm należy odrzucić, gdyż jest on niezgodny z polską tradycją i kulturą, czego wyrazem są chociażby słowa naszego hymnu państwowego: "jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy". "My", czyli Naród, stanowimy istotną podstawę państwa, i to w gruncie rzeczy od nas i od naszej oddolnej i organicznej pracy, a nie od rozgrywek politycznych czy polityczno-socjotechnicznych zależy teraźniejszość oraz przyszłość Polski. Dlatego też większe znaczenie dla życia społecznego mają wybory samorządowe niż parlamentarne pod warunkiem, że są wolne od "wielkiej polityki". Tylko wówczas przyczyniają się do rozwiązywania problemów lokalnych społeczności w sposób kompetentny i uczciwy. Oczywiście wybory parlamentarne też mają swoją wagę, ale ich znaczenia nie należy przeceniać. Warto podkreślić, że nowa sytuacja polityczna nie musi już na samym początku prowokować do wprowadzania podziału na "my" i "oni", czyli będący aktualnie u władzy. Idzie raczej o to, by z jednej strony pilnie przyglądać się działaniom i decyzjom nowej koalicji rządzącej PO - PSL, z drugiej zaś wyczekiwać na uaktywnienie się sił patriotyczno-konserwatywnych oraz prospołecznych obecnych w obu formacjach politycznych. Do tej pory siły te pozostawały w cieniu kierownictwa swych partii, które zresztą mają wodzowski charakter, a to na pewno nie jest zgodne z duchem demokracji, który wyraża się przede wszystkim w tym, aby nic nie było czynione i forsowane wbrew społeczeństwu czy szeregowym członkom tychże partii. Kiedy jednak taka okoliczność zachodzi, to mamy do czynienia ze strukturą autorytarną, gdzie społeczeństwo traktowane jest tak, jakby było "ciemną masą", a posłowie pełnią rolę bezmyślnych maszynek do głosowania. Nie próbuję tu podważać w całej rozciągłości tzw. dyscypliny partyjnej, ale jeśli ma być zachowana podmiotowość posłów, którzy przecież reprezentują Naród i mają dbać o interes całego kraju, a w razie czego nawet o niego walczyć, to nie godzi się traktować ich w sposób czysto przedmiotowy. Oni zaś sami nie powinni ulegać ślepemu posłuszeństwu czy bezwzględnej dyscyplinie, lecz winni się kierować zasadą roztropnego odczytywania oraz realizowania dobra wspólnego w konkretnych sytuacjach politycznych oraz w projektach i aktach legislacyjnych. Obecna rzeczywistość polityczna w naszym kraju tworzona jest przez formacje, w których sytuacja wewnętrzna daleka jest od jednomyślności. Różnice w poglądach na sprawy drugorzędne są czymś całkiem normalnym, gorzej, gdy różnice w zapatrywaniach występują w odniesieniu do spraw i zagadnień pryncypialnych, np. takich jak stosunek do interesu narodowego, dziedzictwa kulturowego czy sposobu pojmowania państwa oraz polityki itp. Jeśli np. jedni będą chcieli budować RP jedynie na piasku umów koalicyjnych czy samych tylko umów międzynarodowych, a nie na zdrowych zasadach poznania oraz moralności w jej pełnym, a więc także społecznym wymiarze, to wtedy możemy już mówić o istnieniu frakcji w obrębie tychże partii. Nie chodzi tu bynajmniej o podsycanie istniejących sporów, ale o to, by zwyciężyła siła argumentów nad partykularyzmem oraz czystym pragmatyzmem. Idzie on często w parze z tzw. neutralnością światopoglądową, czyli nihilizmem. Ów nihilizm nie jest jednak totalny, bo istnieją przecież konkretne interesy osobiste, partyjne czy interesy wpływowych grup. Natomiast cała sfera ideowa, a więc prawdy i dobra, jeśli jest już podnoszona, to traktowana jest w sposób instrumentalny. Wydaje się, że właśnie Platforma Obywatelska celuje w takim podejściu do określonych treści i prawd dla pozyskania większego poparcia społecznego czy na potrzeby bieżącej walki politycznej. Ostatnio jednak, pod wpływem przemówień czołowych polityków tej partii, można odnieść wrażenie, że przechodzi ona metamorfozę. Na przyklad lider PO dużo ostatnio mówi o prospołecznej gospodarce, o tym, iż jego partia ma charakter chadecki i konserwatywny. Jeżeli doda się do tego pojednawczy ton, otwartość na wszystkich, nawet na tych, którzy się z nim nie zgadzają, to aż nie chce się wierzyć, że człowiek, który niedawno jeszcze kierował nagonką polityczną na poprzednią koalicję, który był przywódcą wyjątkowo agresywnej i destrukcyjnej opozycji, nagle po wyborach stał się łagodny jak owieczka. Kiedy jednak skonfrontujemy ów pozytywny wizerunek PO z pewnymi faktami politycznymi kreowanymi przez jej czołowych działaczy, np. takimi jak próba marginalizacji PiS w parlamencie czy wybór Stefana Niesiołowskiego na wicemarszałka Sejmu, to widać, że politycy Platformy hołdują podwójnej prawdzie i podwójnej moralności. A to znaczy, iż co innego myślą, co innego mówią i co innego robią, a więc nie zasługują na to, aby obdarzyć ich zaufaniem. Te uwagi odnoszą się przede wszystkim do kierownictwa tejże formacji, które nierzadko nie liczy się z opinią swych zwykłych członków, nawet wtedy, gdy stanowią oni większość. Jednak nie może być tak, żeby mniejszość zdominowała większość. Stosuje się to oczywiście nie tylko do relacji wewnątrzpartyjnych. Geneza Platformy Obywatelskiej Wzmiankowane wyżej zjawisko polegające na zdominowaniu większości przez mniejszość wydaje się znajdować wytłumaczenie w genezie tejże partii, która owiana jest pewną tajemnicą. Oficjalnie się przyjmuje, że Platforma Obywatelska powstała w 2001 r. z inicjatywy Andrzeja Olechowskiego, który, biorąc udział w wyborach prezydenckich w 2000 r. i uzyskując 17-procentowe poparcie, postanowił ów "kapitał polityczny" zainwestować w nowo utworzoną partię, o której słusznie mówiono, iż jest "partią kanapową" i wirtualną, wykreowaną przez media, głównie przez te środowiska dziennikarskie, które chciały utrwalić politykę tzw. grubej kreski zapoczątkowanej przez Tadeusza Mazowieckiego. Można powiedzieć, że PO, nie posiadając żadnych struktur w terenie, powstała nie w sposób naturalny, czyli oddolny, lecz odgórny. Oznacza to, iż partia ta nie ma charakteru społecznego. Dlatego też niedorzecznością jest przydawanie tej organizacji rodowodu solidarnościowego. Dawna działalność opozycyjna Donalda Tuska u schyłku PRL to za mało, tym bardziej że w pierwszych latach transformacji polityczno-gospodarczej działał on i firmował swoją osobą KLD (Kongres Liberalno-Demokratyczny), który bynajmniej nie zapisał się złotymi zgłoskami w najnowszej historii Polski, a to głównie z powodu uwikłania się w "grubokreskową logikę". Czołowi politycy Unii Wolności, którzy zainicjowali ową "logikę" i zawzięcie jej bronili, a w obliczu politycznej zapaści utworzyli wraz z SLD nową partię polityczną - LiD, ustąpili miejsca Platformie Obywatelskiej jako nowej prawicy. Na niej teraz spoczywa obowiązek konserwowania III RP z jej układami występującymi na styku polityki i gospodarki. Spełniania tego "obowiązku" przez PO nie da się pogodzić z autentycznym urzeczywistnianiem interesu narodowego, chyba że Platforma doświadczy prawdziwej przemiany pod wpływem tkwiących w niej "zdrowych żywiołów" i stanie się partią rzeczywiście prawicową. Geneza i rodowód PSL Natomiast jeśli idzie o rokowania dla PSL w oparciu o rodowód i okoliczności, w jakich partia ta została niejako na nowo powołana do życia, to sytuacja jest analogiczna do tego, co już zostało powiedziane o PO. Tutaj również trudno wypowiadać jednoznacznie negatywne oceny, jako że PSL nie jest monolitem. Z jednej bowiem strony część członków tego ugrupowania wywodzi swój rodowód z ZSL, który w dobie PRL był partią sojuszniczą względem PZPR. Zmiana nastąpiła po 1989 r., kiedy ZSL przestało istnieć, a jego członkowie na Kongresie Jedności Ruchu Ludowego weszli w skład nowo powstałej organizacji, czyli Polskiego Stronnictwa Ludowego, które odtąd zaczęło skupiać różne środowiska ludowe. Oficjalnie formacja ta nawiązuje do szczytnych przedwojennych tradycji, do dorobku ruchu ludowo-chrześcijańskiego będącego udziałem polityków tej miary, co m.in. Wincenty Witos czy Stanisław Mikołajczyk. Faktycznie jednak partia ta od samego początku wspierała politykę "grubej kreski", czyli sprzyjała utrwalaniu sojuszu czerwono-różowego. Miało to miejsce m.in. z powodu inercji znacznej części ugrupowania. Pozostaje żywić nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że prawdziwa elita intelektualna i moralna nie da się już zepchnąć na margines, że nie pozwoli na zawłaszczenie jej przez czynniki agenturalne czy zewnętrzne względem etosu, jaki historycznie zwykliśmy wiązać z tą partią ludową. Jeśli ta batalia wewnątrzpartyjna zostanie wygrana przez wyżej wzmiankowaną elitę, wtedy też szansa, jaką ma dziś PSL, może zostać wykorzystana. Wówczas przekształcenie się jej z tzw. partii branżowej w autentyczną formację ludowo-chrześcijańską o zasięgu ogólnonarodowym stanie się faktem. Jest to możliwość realna, mająca podstawę w rzeczywistości. Obszary wiejskie stanowią bowiem zdecydowaną większość terytorium naszego kraju (90 proc.). Warto też dodać, że oficjalny program PSL jest bardziej przekonujący, konkretny i prospołeczny niż liberalny program PO. Biorąc pod uwagę te i inne różnice programowe, można odnieść wrażenie, iż dotychczasowe negocjacje polityczne toczące się między kierownictwem obu partii przebiegały nazbyt gładko. Czyżby chodziło tu o kolejną sztuczkę socjotechniczną mającą na celu wytworzenie przekonania, że oto ta nowa rzeczywistość polityczna będzie antytezą poprzedniej, że teraz już nie będzie ciągłej i zażartej walki politycznej, a w jej miejsce pojawią się zgoda i "miłość"? Obyśmy nie dali się zwieść tej grze pozorów, zwłaszcza żeby ci tzw. uczciwi i porządni, którzy są obecni nie tylko w PSL czy w PO, ale także w innych ugrupowaniach politycznych, nie dali się wprowadzić w błąd, uśpić czy przekonać, że oto nie można inaczej, bo jest jedynie słuszna opcja, bo są takie a takie uwarunkowania, konieczności, które należy rozpoznać, a następnie im się podporządkować, że tak naprawdę nie ma w polityce miejsca na prawdziwą wolność. Najwyższy już czas odrzucić ustalenia i uwarunkowania "okrągłostołowe", tym bardziej że Okrągły Stół miał być tylko pierwszym etapem na drodze do pełnej suwerenności i niepodległości. Tymczasem były i nadal istnieją środowiska, którym bardzo zależy, aby tamte ustalenia konserwować. Oby PO i PSL nie okazały się partiami konserwatywnymi w negatywnym znaczeniu tego słowa i oby nie próbowały niczego budować na tzw. grubej kresce, gdyż jest ona zbyt cienka, aby mogła stanowić prawdziwą podstawę życia społeczno-gospodarczego oraz politycznego. Wcześniej czy później taka "budowla" się zawali, a wtedy w niebyt polityczny popadną zarówno ci, którzy ją wznosili, jak i ci, którzy ją podtrzymywali.
dr Witold Landowski Autor jest pracownikiem naukowym WSKSiM w Toruniu.
Wednesday, November 21, 2007
Rozmowa z pulkownikiem Ryszardem Kuklinskim - 03/14/1998, 03/16/1998
Rozmowa z pulkownikiem Ryszardem Kuklinskim - 03/14/1998, 03/16/1998 (uzupelnienie)
Minister Sprawiedliwosci Zbigniew Ziobro rozmowa na antenie 08/31/2007.
Minister Sprawiedliwosci Zbigniew Ziobro rozmowa na antenie 08/31/2007.
prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
"Minął miesiąc" cz.1 (2007-11-17)Rodzaj audycji: [Rozmowy niedokończone]
Autor: prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6331
"Minął miesiąc" cz.2 (2007-11-17)Rodzaj audycji: [Rozmowy niedokończone]
Autor: prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6332
Autor: prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6331
"Minął miesiąc" cz.2 (2007-11-17)Rodzaj audycji: [Rozmowy niedokończone]
Autor: prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6332
"Myśląc Ojczyzna"prof. dr hab. Piotr Jaroszyński (2007-11-20)
Biogram
Publikacje
Konferencje
Wykłady zagraniczne
Promowane prace doktorskie
Hasła do Powszechnej Encyklopedii Filozofii
Kontakt
Curriculum Vitae
Publications
Conferences
Invited Guest Lectures Abroad
dr hab. Piotr Jaroszyński, prof. KUL - biogram
Jaroszyński Piotr
28. XI. 1955 Łódź
Studia: Katolicki Uniwersytet Lubelski, Wydział Filozofii Chrześcijańskiej 1974-1979
magisterium 1979 (Spór o przedmiot Metafizyki Arystotelesa w ujęciu Josepha Owensa, promotor - O. Prof. dr hab. Mieczysław A. Krąpiec
doktorat 1983 (Metafizyka piękna. Próba rekonstrukcji teorii piękna w filozofii klasycznej, promotor - O. Prof. dr hab. Mieczysław A. Krąpiec
studia podoktoranckie: Pontifical Institute of Medieval Studies, University of Toronto, 11.1983-08.1984
habilitacja 1990 (Estetyka czy filozofia piękna?)
Kierownik Katedry Filozofii Kultury KUL (od 1991)
Prof. nadzw. KUL (od 1993)Prof. Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (od 2003), członek Senatu Akademickiego (od 2007)
Przynależność do towarzystw naukowych i kulturalnych
Towarzystwo Naukowe KUL
Polskie Towarzystwo Filozoficzne
Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu
American Catholic Philosophical Association (USA)
Societa Internazionale Tommaso d'Aquino (Włochy) 3.10.91
Societé Paderewski (Morges, Szwajcaria)
Yves Simone Institute (USA)
Phi Sigma Tau. International Honor Society in Philosophy (USA)
Member of the Organizing Committee of the International Congress Catolicos y la vida publica (Madrid)
Pozostałe funkcje
Redaktor naczelny filozoficznego periodyku „Człowiek w kulturze", ukazuje się od 1992. Ost. wydanie 2008, nr 18
Członek komitetu naukowego „Powszechnej Encyklopedii Filozofii" wydawanej staraniem polskiego oddziału SITA (Societa Internazionale Tomaso d'Aquino)
Organizator corocznych międzynarodowych kongresów z cyklu „Przyszłość cywilizacji Zachodu" na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (od 2002 r.)
Prezes Fundacji Lubelska Szkoła Filozofii Chrześcijańskiej
Zniszczono pomnik bohatera pomorskiego ruchu oporu
Zniszczenie pomnika założyciela "Gryfa Pomorskiego"
pos. Zbigniew Kozak - PiS (2007-11-21)
Aktualności dnia
słuchajzapisz
Pomnik Gryfa Pomorskiego
Kaszubi od lat dążyli do upamiętnienia bohaterów Tajnej Organizacji Wojskowej Gryf Pomorski. Nie przypadkiem wybrali do tego celu głaz. Głazy są bogactwem Kaszub, mówią o nich kaszubskie legendy.
Wytoczyliśmy największy, jaki udało się przetransportować i poddać obróbce przy pomocy maszyn. Maszyny odmawiały posłuszeństwa, bo wszystko tu było wielkie, na miarę bohaterów przyszłego pomnika. Nie zniechęciło to jednak Zakładu Kruszywa z Delowa, który musiał ten głaz wytoczyć, ani Wincentego Bronka ze Stężycy – syna jednego z założycieli Gryfa, ani firmy Leona Czerwińskiego Murkam z Kawli w gminie Przodkowo – największej w Polsce w zakresie obróbki kamienia – która rozpołowiła głaz w sposób zgodny z ideą artystyczną obelisku.Leon Czerwiński wraz z Danielem Czapiewskim, inicjatorem powstania pomnika i animatorem promocji kultury regionalnej Kaszub w tym miejscu, wspólnie zaprojektowali pomnik. Ma on kształt serca. Serca wyrytego w głazie Zimny głaz i serce… Wielu powie, że to przeciwności nie do pogodzenia. Czasem jednak serce musi być twarde jak głaz, by przetrwać, by pozwolić żyć innym… Pocisk wbity w serce to symbol męki fizycznej i duchowej, bo jeśli nie zabiła gryfowca kula z niemieckiego karabinu, później z pistoletu enkawudzisty, to dopadła go często rąk rodzimego oprawcy z UB. Dlaczego krzyż jest pęknięty?
Niektórzy myślą, że to błąd w sztuce lub naturalna szczerba w materiale. Inni doszukują się symbolu utraconej pod wpływem nieszczęść wiary. To nie jest symbol utraty wiary. To coś wręcz przeciwnego. Choć wszystko sprzysięgło się przeciwko obrońcom Wiary i Ojczyzny, choć publicznie znieważano znak krzyża i godność człowieka daną mu przez Boga, to jednak żołnierze Gryfa pozostali wierni Bogu, Honorowi i Ojczyźnie. Belki z lat wojny, otaczające obelisk, to niemy świadek historii. Zgromadziły je rodziny gryfowów, przechowując w kruchym drewnie coś, co nie pozwoli nam zapomnieć. Kamień i drewno, które króluje niepodzielnie w Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku.
Zniszczono pomnik bohatera pomorskiego ruchu oporu
Skandal w Gołubiu Kaszubskim Miejsce pamięci
Miejsce pamięciW Gołubiu Kaszubskim, w powiecie kartuskim, został zniszczony pomnik legendarnego przywódcy Tajnej Organizacji Wojskowej Gryf Pomorski – por. Józefa Dambka „Lecha”. Pomnik, poświęcony w roku 1994 przez sufragana diecezji pelplińskiej ks. biskupa Piotra Krupę, był miejscem corocznych, patriotycznych spotkań, w rocznicę śmierci por. Dambka, zamordowanego przez agenta Gestapo Hansa Kassnera vel Kaszubowskiego 4 marca 1944 r.Pomnik wystawiono w roku 1972. Starania środowiska dawnych żołnierzy Gryfa oraz rodziny Józefa Dambka trwały całe lata, począwszy od roku 1956, gdy powstało Zrzeszenie Kaszubskie (dziś Zrzeszenie Kaszubsko - Pomorskie), ale dopiero upadek Gomułki i osłabienie pozycji twardogłowych nadzorców najnowszej historii z UB umożliwiły dokonanie tego symbolicznego aktu – dokładnie w miejscu śmierci przywódcy Gryfa, nad Jeziorem Dąbrowskim w Gołubiu. Władze zadbały jednak, by miejsce pamięci o poruczniku i jego podkomendnych nie stało się zbyt znane. Gryf Pomorski tępiony był bowiem w pierwszych latach powojennych ze szczególną zaciekłością przez NKWD i UB, tak samo jak wcześniej przez Gestapo! Doszło nawet do symbolicznego aktu współpracy Gestapo z komunistyczną bezpieką. Morderca Józefa Dambka został po wojnie przewerbowany i z agenta Gestapo stał się groźnym, wieloletnim agentem NKWD-UB! Obawiano się legendy Gryfa - organizacji narodowej, katolickiej, odpornej na komunistyczną infiltrację. Pozwalano jedynie na lokalne uroczystości, pod enigmatycznymi hasłami uczczenia „bohaterów walki z hitlerowskim najeźdźcą”. Pamiątkowa tablica na pomniku z roku 1972 informowała, że jej fundatorami są „Harcerze”. Nosiła datę 1970, ale pomnik stanął realnie dopiero w 1972 r. Jeszcze przez dwa lata władze komunistyczne zastanawiały się, czy to nie zaszkodzi ich propagandzie oraz kreowanej przez nich po wojnie historii Gryfa, wedle której ostatnim komendantem organizacji był Aleksander Arendt - po wojnie komendant MO w Kartuzach, zasłużony „w walce z „reakcyjnym podziemiem”! Komuniści dopuścili się nawet fałszowania po wojnie dokumentów organizacyjnych Gryfa. Było o co walczyć. Gryf Pomorski był największą, wielotysięczną organizacją ruchu oporu na Pomorzu, samodzielną, lecz uznającą zwierzchność rządu RP na uchodźstwie i naczelnego wodza. NiedbalstwoPo roku 1990 miejsce śmierci por. Dambka nad Jeziorem Dąbrowskim nabrało szczególnego znaczenia dla Kaszubów. Do skromnego pomnika z roku 1972 dodano wielki krzyż, podkreślający przywiązanie Gryfa do wartości chrześcijańskich i wierność Kościołowi, który był wymieniony nawet w rocie przysięgi („rozpocznę walkę dla oswobodzenia Ojczyzny i Kościoła katolickiego”). Zmieniono też „harcerską” tablicę na proste epitafium poświęcone „Lechowi”, umieszczone na pięknej, mosiężnej tablicy, przyozdobionej pomorskim gryfem. Z każdym rokiem przybywało uczestników uroczystości 4 marca, w rocznicę śmierci przywódcy. Najokazalsze były uroczystości w roku 1994, gdy biskup Piotr Krupa poświęcił krzyż i cały odnowiony pomnik, oraz w roku 2004, w 60 rocznicę śmierci por. Dambka. Wśród uczestników uroczystości w gołubskim kościele oraz pod pomnikiem widzieliśmy m.in. marszałka Bogdana Borusewicza oraz wielu posłów i urzędników państwowych. Obecna była kompania honorowa Marynarki Wojennej. Już wówczas miejscowi martwili się jednak z powodu narastającego konfliktu o własność płachetka ziemi, na której stał pomnik. Przyczyną konfliktu był bałagan w Urzędzie Gminy Stężyca i urzędniczePomnik sprzedany...?Działkę pod pomnik bohatera oddało bezpłatnie bezdzietne małżeństwo Magulskich. Nie wahali się, byli szczęśliwi, że kawałek ich ziemi będzie miejscem czci dla bohaterów Gryfa Pomorskiego. Kiedy umierali, przekazali swą posiadłość Robertowi Gdańcowi - z zastrzeżeniem dotyczącym pomnika i jego otoczenia. Gdaniec potwierdził to w piśmie do Urzędu Gminy Stężyca. Na tej podstawie Rada Gminy skomunalizowała wydzieloną działkę, z przeznaczeniem na miejsce pamięci, by uniknąć w przyszłości jakichkolwiek sporów na ten temat. Sprawa wydawała się definitywnie zamknięta. Tymczasem niespełna rok później Gdaniec rozmyślił się. Ceny działek szły wówczas mocno w górę, zwłaszcza nad kaszubskimi jeziorami! Lekceważąc wolę swoich dobroczyńców, udał się do gminy z wnioskiem o podział swojej działki na dwie osobne, które zamierzał sprzedać. Bezmyślność, niekompetencja lub może po prostu zła wola urzędników sprawiły, że na wydzielonych do sprzedaży działkach znalazł się także teren z pomnikiem i jego otoczeniem!Wynocha!Gdaniec sprzedał nielegalnie wydzieloną działkę, bez oznaczenia, iż jest tam miejsce pamięci narodowej [!], małżeństwu Trojanowskich z Gdańska. Dziwne, że Leszka Trojanowskiego nie zainteresowało, że kupił pomnik... Nie zastanawiał się nad szczególnym statusem tego miejsca? Czy już wtedy myślał o usunięciu pomnika ze „swojej własności”? Gdzie był wójt gminy Stężyca? Nie interesowało go tak wyjątkowe miejsce pamięci narodowej na terenie jego gminy? Włos jeży się na głowie, gdy się o tym myśli! Jedno jest pewne: ktoś musi dzisiaj za to ponieść karę.BezprawieGdy L. Trojanowski poczuł się już panem na włościach, zażądał, żeby mu uprzątnięto pomnik z jego własności, bo w tym właśnie miejscu zamierza budować dom... Środowisko gryfowców uznało początkowo te żądania za niemądry żart. Zwróciło się jednak do wójta gminy z prośbą o wyjaśnienie sprawy i ewentualne zaproponowanie Trojanowskiemu innego kawałka ziemi komunalnej w rozliczeniu. Niestety, Trojanowski wszystkie propozycje odrzucił, a w maju tego roku skierował do gryfowców kategoryczne żądanie „zabrania” pomnika z dotychczasowego miejsca (czyli miejsca śmierci por. Dambka!) gdziekolwiek indziej. Zaalarmowany o sprawie poseł Zbigniew Kozak z Gdyni zwrócił się z interpelacjami do ministrów Ziobry i Ujazdowskiego, stawiając retoryczne pytanie o legalność działań spadkobiercy państwa Magulskich i urzędników gminy Stężyca. Prawdopodobnie Trojanowski dowiedział się o tych interpelacjach i nie czekając na niekorzystne dla siebie rozstrzygnięcia postanowił rozwiązać problem przy pomocy młota, kilofa i piły...Co dalej?Polskie prawo zabrania - pod karą więzienia - niszczenia pomników bez decyzji organu, który posiada kompetencje w tym zakresie. Tylko Rada Gminy (na podstawie ustawy o samorządzie gminnym z 8 marca 1990 r.) mogłaby podjąć uchwałę w sprawie usunięcia lub przeniesienia pomnika. Naturalnie, L. Trojnowski nie zabiegał o to, bo zdawał sobie sprawę, że żaden radny na Kaszubach nie ważyłby się na taką uchwałę. Postanowił wziąć sprawę (a właściwie piłę...) w swoje ręce. W sobotę 8 września, przy pomocy wynajętych ludzi i swojej rodziny, wybił mosiężną tablicę z głazu i schował ją w nieznanym miejscu. Porozbijał i powyrywał kamienne ogrodzenie krzyża i pomnika, wyciął pamiątkowy, poświęcony krzyż. Zaalarmowani o dewastacji dwaj członkowie Stowarzyszenia „Gryf Pomorski”, Zbigniew Mieloszyński i Ryszard Górny, zostali poturbowani. Wezwano policję, która natychmiast zabezpieczyła miejsce dewastacji do wyjaśnienia.Pieniądz i wartościJuż następnego dnia skandalem w Gołubiu zainteresowała się senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk (szefowa Powiernictwa Polskiego) oraz poseł Zbigniew Kozak. Na zorganizowanych w Gdyni konferencjach prasowych jednoznacznie potępili bezmyślne i bezprawne działania L. Trojanowskiego, skrywane przez „obronę prawa własności”, bez uwzględnienia wartości powszechnych, niematerialnych, imponderabiliów, bez wykorzystania wszystkich możliwości polubownego załatwienia sprawy. Poseł Kozak skierował do Prokuratora Okręgowego w Gdańsku doniesienie o przestępstwie. Powołał się przy tym na obowiązującą na terenie RP ustawę z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami (Dz. Ustaw z 17 IX 2003 r.). W świetle tej ustawy zabytkiem jest „nieruchomość lub rzecz ruchoma, ich części lub zespoły, będące dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowiące świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową”. Nie może być watpliwości co do tego, że gołubski pomnik mieści się idealnie w tej definicji. Pomnik jest zabytkiem niezależnie od tego, czy jest wpisany do rejestru zabytków. Wpis do rejestru jest tylko formą jego ochrony. Art. 108 ustawy stanowi, iż „kto niszczy lub uszkadza zabytek, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Warto o tym pamiętać, bo casus Gołubie może się powtórzyć także w innych miejscach w kraju.Świerczewski tak, Dambek nie?Wszystko wskazuje na to, że u źródeł skandalu gołubskiego była ludzka chciwość, chęć zarobienia za wszelką cenę. Chciwości pomogła urzędnicza niekompetencja. Oby tylko niekompetencja! Nie można wykluczyć bowiem złej woli i świadomego, bezprawnego działania - być może dla konkretnych korzyści. Chociaż obecny wójt gminy Stężyca nie odpowiada bezpośrednio za obecny stan, to wydaje się, że jego starania były niedostateczne. Państwo polskie nie może pozwolić na lekceważące traktowanie narodowych symboli. Jeśli wójt i Rada Gminy nie radzą sobie z problemem, to może należałoby wprowadzić w gminie na jakiś czas państwowego komisarza, który uporządkowałby sprawy?Od lat wlecze się sprawa pomników, tablic i nazw miejscowych, upamiętniających komunistycznych aktywistów i opryczników. Wolna Polska ciągle nie może się pozbyć pamiątek po sowieckim dominium. Rady miast i gmin, opanowane przez ludzi bojaźliwych lub takich, którzy uczą się historii z „Trybuny” i z „Nie”, nie potrafią się pozbyć tego śmiecia z polskiej przestrzeni publicznej. Nie pomógł za wiele apel prezesa IPN o uprzątnięcie ojczystego domu i o polską edukację historyczną. Jednocześnie przykład Gołubia pokazuje, jak łatwo jest w Polsce znieważyć narodowy symbol, uświęcony krwią, ludzką pamięcią.Mam nadzieję, że głos w tej sprawie zabiorą wkrótce także inni parlamentarzyści – zwłaszcza ci, którzy uczestniczyli w uroczystościach gołubskich. Byłoby bardzo źle, gdyby interwencję senator Arciszewskiej-Mielewczyk i posła Kozaka zaliczono do „akcji przedwyborczej”. Ta sprawa ma charakter ponadpartyjny i nie może być łączona z żadnymi wyborami. Mam nadzieję, że tak zostanie potraktowana a lekcja z pomnikiem porucznika Józefa Dambka nie pójdzie na marne.Piotr SzubarczykIPN - Oddział Gdańsk
Jaką Polskę zostawił PiS?
PO rozpoczyna rządy od sprawy WSI
Polscy rybacy walczą o przetrwanie (2007-11-21)
Polscy rybacy walczą o przetrwanie (2007-11-21)Rodzaj audycji: [Aktualności dnia]
Autor: pos. Czesław Hoc, Jerzy Wysoczański - Prezes Związku Rybaków Polskich
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6355
Autor: pos. Czesław Hoc, Jerzy Wysoczański - Prezes Związku Rybaków Polskich
Adres: http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6355
Zniszczenie pomnika założyciela "Gryfa Pomorskiego"
Tuesday, November 20, 2007
A CALL TO ACTION - POLONIA PROTESTUJE
A CALL TO ACTION - POLONIA PROTESTUJE
PN, 20/11/2007 10:07Antypolski "dowcip" wywołał protesty Polonii
“… wy Polacy macie to we krwi jak kielbase i kolaboracje z nazistami .”“… it’s in your polish blood, like kielbasa and collaborating with Nazis."
Polonia amerykańska w Chicago podjęła akcję protestów przeciw wypowiedzi jednego z bohaterów serialu komediowego telewizji Fox, który powiedział, że Polacy "mają we krwi współpracę z nazistami".
W odcinku sitcomu "Back to You", nadanym 14 listopada, jeden z jego bohaterów, zachęcając kolegę do gry w kręgle, mówi do niego: "C'mon Gary. Bowling is in your Polish blood, like kielbasa, and collaborating with the Nazis." - co można przetłumaczyć: „Hej Gary. Jesteś pochodzenia polskiego kręgle masz we krwi tak, jak kiełbasę i kolaborację z nazistami”.Po tych ostatnich słowach rozległ się głośny śmiech zza kadru.
Słuchacze, widzowie i dziennikarze mediów polonijnych - telewizji Polvision i Radia 1030 w Chicago - zawiadomili o antypolskiej wypowiedzi Kongres Polonii Amerykańskiej i skierowali list protestacyjny do wiceprezesa telewizji Fox w Los Angeles Josepha Earleya."Obrażające zdanie ukazuje albo całkowity brak podstawowej wiedzy historycznej i politycznej, albo jest celowym zniesławieniem jednego z najbardziej bohaterskich narodów walczących z Niemcami. (...) Jako jeden z 10 milionów polskich Amerykanów domagam się pełnych przeprosin od prezesa Fox Network, jej kierownictwa i autorów (serialu) z informacją o personalnych decyzjach odnośnie osób odpowiedzialnych za te uwłaczające i rasistowskie stwierdzenia" - czytamy w liście.Sprawą zajął się m.in. prezes KPA Frank Spula. Zawiadomiono już także Kancelarię Prezydenta RP w Warszawie.
Link do serialu:
Something’s Up There -11/14/2007 - Fox Channel: http://www.fox.com/fod/player.htm?show=backtoyou Adresy gdzie można wysylac listy protestacyjne lub dzwonić:
FOX Broadcasting Co.P.O. Box 900Beverly Hills, CA 90213e-mail: FoxNow@Fox.comWFLD-TV/FOX 32 Chicago, IL205 N. Michigan Ave.2nd Floor - Ste 200Chicago, IL 60601Phone: (312) 565-5532 (F)312-819-0820E-mail i numer telefonu do Prezydenta Fox TV w Kaliforni: ed.wilson@fox.com310-369-1000Poniżej, kopie listów protestacyjnych:
From dr Mark Rudnicki
Hello,Recently,a defaming and insulting phrase "...Polish blood, like kielbasa, like collaborating with the Nazis..." appearedon the Fox Network Show "Back to you" :( http://streaming.myfoxchicago.com/backtoyou/index.html# , 1.45 – 1.55 sec from beginning).
I strongly feel that this was a derogatory, absolutely unjustified, unfair, false, and untrue statement. Moreover, I am compelled to submit the attached letter to the FOX Broadcasting Company, protestingthis grossmisrepresentation of Poland's roleduring the Second World War.
If you share my feelings, please email or fax your opinion to the Fox Executive Office. Please feel free to use the attached letter. I think that we should not stay silent and tolerate further such an abuse of media power and its dissemination of accusatory and racist remarks.
Among many different Fox Executive Offices I have elected to submit the letter to:
Mr. Joseph EarleyExecutive Vice PresidentFox Broadcasting Company10201 West Pico Blvd.Los Angeles, CA 90035Phone: 310-369-2969Fax: 310-369-8471E-Mail: joe.earley@fox.com
November 17. 2007Mr. Joseph EarleyExecutive Vice PresidentFox Broadcasting Company10201 West Pico Blvd.,Los Angeles, CA 90035
Dear Mr. Earley,
I am writing to express my strongest possible objection against a defamingphrase that appeared recently on the Fox Network show "Back to you." The statement, made by one of the characters, was directed at people of Polish descent: "...Polish blood, like kielbasa, like collaborating with the Nazis...". The utterance was followed by a recorded laugh track presumably from a studio audience (http://streaming.myfoxchicago.com/backtoyou/index.html# , 1.45 - 1.55 min. from beginning). Needless to say, this phrase is incredibly offensive and outrageous. This insulting sentence shows either a total lack of basic historical and political knowledge or a purposeful defamation of one of the most heroic nations that lost millions of people fighting against Germany while others were waiting and watching. As one of the 10 million of Polish Americans, I request full apology from the President of the Fox Network, its management and writers with information about personal decisions regarding the people responsible for these derogatory and racist statements. We need to teach our children true history and values - and people who know nothing about these major historical events should not be in the position to disseminate false and accusatory information.It is my strong opinion that it is the Fox Network's responsibility to take action in this case, or deal with a boycott of the channel and its sponsors as well as legal ramifications of these libelous statements of the Network. As a company that claims to have a more fair and credible news coverage compared to others, it is outrageous that this remark was allowed to appear on a national show.
Sincerely,
Marek Rudnicki, MD195 N. Harbor Dr. # 5002Chicago, Il 60601Cc: President, Republic of PolandMinistry of Foreign Affairs, Republic of PolandEmbassy of Poland, WashingtonPolish American CongressMedia, Organizations, Communities
-------------------------------------------------------------------------------------
A copy of letter by Lucja Sliwa sent to Chicago Tribune:
On November 14, 2007 Fox Television (Channel 32 in Chicago) broadcast an outrageously offensive historical lie veiled as comedic banter, which only makes it all the more insidious (“….it’s in your Polish blood, like kielbasa and collaborating with the Nazis”).
Steven Levitan and his team of writers and producers either possess the historical knowledge of the average Jay Leno “Jay-walker”, or had made a deliberate, malicious attempt to smear Americans of Polish descent and the Polish Nation as a whole.
Poland suffered unimaginable losses at the hands of Nazi Germany and no other nation fought the Nazis as long and as valiantly as did the Poles while many countries continued to do business with Hitler and chose not to honor treaties to come to Poland’s aid.
Poland lost millions of its citizens in the murderous war and occupation. Her capital, Warsaw, was ruthlessly shelled, burned and bombed by the Germans until only rubble remained of historic homes, government buildings, hospitals and churches.
Poland was the only country in occupied Europe where the death penalty was imposed for harboring Jews. Often entire Polish families, including babies, were murdered by barbaric Germans when a Jew was discovered hiding in their home. And yet, contrary to anti-Polish propaganda spewed by the likes of J.T. Gross, Alan Dershovitz and their ilk (and now Fox TV?), more Poles than people of any other nation came to the aid of Jews seeking shelter. Just count the number of “Polish” trees in the Righteous Among Nations Garden in the Yad Vashem.
The Fox Television Network, as well as the producers and writers of “Back to You” need to apologize not only to the millions of Polish Americans, but to all viewers who were subjected to this revisionism of world history - canned laughter is not a mitigating factor.
We all know that, unfortunately, many children and young people “learn” history not by reading books but by watching television shows and inferior quality movies – a handy tool for revisionists, indeed.
Until this assault on decency and historical truth is rectified I urge all readers, regardless of nationality, race or religion to call, email, fax or write the Fox Television Network and demand an apology to your fellow citizens and Poles throughout the world.
Lucia SliwaProducer/Host“Otwarty Mikrofon - Open Mike” Radio ProgramWPNA, 1490 AM
________________________________________________________________________
----- Original Message -----
From: JOHN PTAKTo: mail@polishamericancenter.orgCc: Jay PtakSent: Thursday, November 15, 2007 1:28 PMSubject: TV defamatory reference
Dear Sir or Madam:
I am of Polish descent, my father fought in WWII for the Polish Cavalry, the Free French & the US Army. Last night I was switching channels before a basketball game and came upon a Fox network show called "Back to You" ( Wednesday November 4, 2007, 7 pm CT). I caught the first 3 minutes which was a scene with Kelsey Grammer & another male actor concerning bowling. The other actor tried to shame Mr. Grammer into bowling by making a reference to the "fact" that bowling was as much a part of Polish genetics ( the actual line was something like ,.as much in your blood as..')as "...collaborating with the Nazis..". I find this incredibly offensiveand sincerely hope that you take appropriate steps to register vigorously how disgusting, disrespectful and outrageous this defamation is to the Polish people and the utter disregard for the heroism shown by Poles who lost their lives in the millions standing up to the Nazis as well as those who fought against them on many different grounds and many different levelsand survived. Thisinsult is made more egregious bythe fact that earlier this week marked the 'anniversary' of the 14,000 murdered Polish army men shot, killed & buried ina Polishforest.
Sincerely,
J. Ptak
Original Message -----
From: Louis PtakTo: JAnthony Ptak ; (...)@sbcglobal.net ;Sent: Thursday, November 15, 2007 2:58 PMSubject: RE: TV defamatory reference
Dear All,I, fortunately, did not see the television show my brother referred to in his note. It's a good thing I didn't see it. I too am astonished and outraged by Grammer's remarks. But it's not surprising considering the garbage this station puts on the air. If they have a chance to slander and mock the brave and noble people of Polish descent, they will. I'm surprised a snide comment about the remarkable Catholicism of the Polish people was not included in this sick comment. My brother did not mention the thousands of brave Poles who were tortured, beaten, killed or died in the Nazi concentration camps. I sincerely hope you will vigorously respond to this outrageous attack on Poles throughout the world!Sincerely yoursDr. Louis Richard PtakLouis R. Ptak, Ph.D.
PN, 20/11/2007 10:07Antypolski "dowcip" wywołał protesty Polonii
“… wy Polacy macie to we krwi jak kielbase i kolaboracje z nazistami .”“… it’s in your polish blood, like kielbasa and collaborating with Nazis."
Polonia amerykańska w Chicago podjęła akcję protestów przeciw wypowiedzi jednego z bohaterów serialu komediowego telewizji Fox, który powiedział, że Polacy "mają we krwi współpracę z nazistami".
W odcinku sitcomu "Back to You", nadanym 14 listopada, jeden z jego bohaterów, zachęcając kolegę do gry w kręgle, mówi do niego: "C'mon Gary. Bowling is in your Polish blood, like kielbasa, and collaborating with the Nazis." - co można przetłumaczyć: „Hej Gary. Jesteś pochodzenia polskiego kręgle masz we krwi tak, jak kiełbasę i kolaborację z nazistami”.Po tych ostatnich słowach rozległ się głośny śmiech zza kadru.
Słuchacze, widzowie i dziennikarze mediów polonijnych - telewizji Polvision i Radia 1030 w Chicago - zawiadomili o antypolskiej wypowiedzi Kongres Polonii Amerykańskiej i skierowali list protestacyjny do wiceprezesa telewizji Fox w Los Angeles Josepha Earleya."Obrażające zdanie ukazuje albo całkowity brak podstawowej wiedzy historycznej i politycznej, albo jest celowym zniesławieniem jednego z najbardziej bohaterskich narodów walczących z Niemcami. (...) Jako jeden z 10 milionów polskich Amerykanów domagam się pełnych przeprosin od prezesa Fox Network, jej kierownictwa i autorów (serialu) z informacją o personalnych decyzjach odnośnie osób odpowiedzialnych za te uwłaczające i rasistowskie stwierdzenia" - czytamy w liście.Sprawą zajął się m.in. prezes KPA Frank Spula. Zawiadomiono już także Kancelarię Prezydenta RP w Warszawie.
Link do serialu:
Something’s Up There -11/14/2007 - Fox Channel: http://www.fox.com/fod/player.htm?show=backtoyou Adresy gdzie można wysylac listy protestacyjne lub dzwonić:
FOX Broadcasting Co.P.O. Box 900Beverly Hills, CA 90213e-mail: FoxNow@Fox.comWFLD-TV/FOX 32 Chicago, IL205 N. Michigan Ave.2nd Floor - Ste 200Chicago, IL 60601Phone: (312) 565-5532 (F)312-819-0820E-mail i numer telefonu do Prezydenta Fox TV w Kaliforni: ed.wilson@fox.com310-369-1000Poniżej, kopie listów protestacyjnych:
From dr Mark Rudnicki
Hello,Recently,a defaming and insulting phrase "...Polish blood, like kielbasa, like collaborating with the Nazis..." appearedon the Fox Network Show "Back to you" :( http://streaming.myfoxchicago.com/backtoyou/index.html# , 1.45 – 1.55 sec from beginning).
I strongly feel that this was a derogatory, absolutely unjustified, unfair, false, and untrue statement. Moreover, I am compelled to submit the attached letter to the FOX Broadcasting Company, protestingthis grossmisrepresentation of Poland's roleduring the Second World War.
If you share my feelings, please email or fax your opinion to the Fox Executive Office. Please feel free to use the attached letter. I think that we should not stay silent and tolerate further such an abuse of media power and its dissemination of accusatory and racist remarks.
Among many different Fox Executive Offices I have elected to submit the letter to:
Mr. Joseph EarleyExecutive Vice PresidentFox Broadcasting Company10201 West Pico Blvd.Los Angeles, CA 90035Phone: 310-369-2969Fax: 310-369-8471E-Mail: joe.earley@fox.com
November 17. 2007Mr. Joseph EarleyExecutive Vice PresidentFox Broadcasting Company10201 West Pico Blvd.,Los Angeles, CA 90035
Dear Mr. Earley,
I am writing to express my strongest possible objection against a defamingphrase that appeared recently on the Fox Network show "Back to you." The statement, made by one of the characters, was directed at people of Polish descent: "...Polish blood, like kielbasa, like collaborating with the Nazis...". The utterance was followed by a recorded laugh track presumably from a studio audience (http://streaming.myfoxchicago.com/backtoyou/index.html# , 1.45 - 1.55 min. from beginning). Needless to say, this phrase is incredibly offensive and outrageous. This insulting sentence shows either a total lack of basic historical and political knowledge or a purposeful defamation of one of the most heroic nations that lost millions of people fighting against Germany while others were waiting and watching. As one of the 10 million of Polish Americans, I request full apology from the President of the Fox Network, its management and writers with information about personal decisions regarding the people responsible for these derogatory and racist statements. We need to teach our children true history and values - and people who know nothing about these major historical events should not be in the position to disseminate false and accusatory information.It is my strong opinion that it is the Fox Network's responsibility to take action in this case, or deal with a boycott of the channel and its sponsors as well as legal ramifications of these libelous statements of the Network. As a company that claims to have a more fair and credible news coverage compared to others, it is outrageous that this remark was allowed to appear on a national show.
Sincerely,
Marek Rudnicki, MD195 N. Harbor Dr. # 5002Chicago, Il 60601Cc: President, Republic of PolandMinistry of Foreign Affairs, Republic of PolandEmbassy of Poland, WashingtonPolish American CongressMedia, Organizations, Communities
-------------------------------------------------------------------------------------
A copy of letter by Lucja Sliwa sent to Chicago Tribune:
On November 14, 2007 Fox Television (Channel 32 in Chicago) broadcast an outrageously offensive historical lie veiled as comedic banter, which only makes it all the more insidious (“….it’s in your Polish blood, like kielbasa and collaborating with the Nazis”).
Steven Levitan and his team of writers and producers either possess the historical knowledge of the average Jay Leno “Jay-walker”, or had made a deliberate, malicious attempt to smear Americans of Polish descent and the Polish Nation as a whole.
Poland suffered unimaginable losses at the hands of Nazi Germany and no other nation fought the Nazis as long and as valiantly as did the Poles while many countries continued to do business with Hitler and chose not to honor treaties to come to Poland’s aid.
Poland lost millions of its citizens in the murderous war and occupation. Her capital, Warsaw, was ruthlessly shelled, burned and bombed by the Germans until only rubble remained of historic homes, government buildings, hospitals and churches.
Poland was the only country in occupied Europe where the death penalty was imposed for harboring Jews. Often entire Polish families, including babies, were murdered by barbaric Germans when a Jew was discovered hiding in their home. And yet, contrary to anti-Polish propaganda spewed by the likes of J.T. Gross, Alan Dershovitz and their ilk (and now Fox TV?), more Poles than people of any other nation came to the aid of Jews seeking shelter. Just count the number of “Polish” trees in the Righteous Among Nations Garden in the Yad Vashem.
The Fox Television Network, as well as the producers and writers of “Back to You” need to apologize not only to the millions of Polish Americans, but to all viewers who were subjected to this revisionism of world history - canned laughter is not a mitigating factor.
We all know that, unfortunately, many children and young people “learn” history not by reading books but by watching television shows and inferior quality movies – a handy tool for revisionists, indeed.
Until this assault on decency and historical truth is rectified I urge all readers, regardless of nationality, race or religion to call, email, fax or write the Fox Television Network and demand an apology to your fellow citizens and Poles throughout the world.
Lucia SliwaProducer/Host“Otwarty Mikrofon - Open Mike” Radio ProgramWPNA, 1490 AM
________________________________________________________________________
----- Original Message -----
From: JOHN PTAKTo: mail@polishamericancenter.orgCc: Jay PtakSent: Thursday, November 15, 2007 1:28 PMSubject: TV defamatory reference
Dear Sir or Madam:
I am of Polish descent, my father fought in WWII for the Polish Cavalry, the Free French & the US Army. Last night I was switching channels before a basketball game and came upon a Fox network show called "Back to You" ( Wednesday November 4, 2007, 7 pm CT). I caught the first 3 minutes which was a scene with Kelsey Grammer & another male actor concerning bowling. The other actor tried to shame Mr. Grammer into bowling by making a reference to the "fact" that bowling was as much a part of Polish genetics ( the actual line was something like ,.as much in your blood as..')as "...collaborating with the Nazis..". I find this incredibly offensiveand sincerely hope that you take appropriate steps to register vigorously how disgusting, disrespectful and outrageous this defamation is to the Polish people and the utter disregard for the heroism shown by Poles who lost their lives in the millions standing up to the Nazis as well as those who fought against them on many different grounds and many different levelsand survived. Thisinsult is made more egregious bythe fact that earlier this week marked the 'anniversary' of the 14,000 murdered Polish army men shot, killed & buried ina Polishforest.
Sincerely,
J. Ptak
Original Message -----
From: Louis PtakTo: JAnthony Ptak ; (...)@sbcglobal.net ;Sent: Thursday, November 15, 2007 2:58 PMSubject: RE: TV defamatory reference
Dear All,I, fortunately, did not see the television show my brother referred to in his note. It's a good thing I didn't see it. I too am astonished and outraged by Grammer's remarks. But it's not surprising considering the garbage this station puts on the air. If they have a chance to slander and mock the brave and noble people of Polish descent, they will. I'm surprised a snide comment about the remarkable Catholicism of the Polish people was not included in this sick comment. My brother did not mention the thousands of brave Poles who were tortured, beaten, killed or died in the Nazi concentration camps. I sincerely hope you will vigorously respond to this outrageous attack on Poles throughout the world!Sincerely yoursDr. Louis Richard PtakLouis R. Ptak, Ph.D.
PO rozpoczyna rządy od sprawy WSI
Sunday, November 18, 2007
MAREK GRECHUTA - Dni ktorych nie znamy
Ktos Powiedzial
Aż się odechciewa popełniać samobójstwo
Jedyna polska piosenka jaką lubię...
Piosenka jest przepiękna. Świetnie się jej słucha.
PIĘKNA piosenka naprawdę jest świetna.
uwielbiam go... a jaego piosenki sa tak optymistyczne ze az chce sie zyc :) pozdrawiam tych co sie ze mna zgadzaja i nie tylko.
Świetna piosenka, bardzo dobry artysta! niewątpliwie najlepszy jakiego zdołałam poznać! szkoda, że nie ma go już wśród nas:-( ale głęboki szacunek dla niego za twórczość i jego wpływ na twórczość! Pozdrawiam
najbardziej optymistyczna piosenka! zawsze pomaga mi kiedy nic nie wychodzi!!!
ciarki mnie przechodza kiedy go słucham piekne
Marek Grechuta jest swietny!!to co ze umarl??!!on dla mnie dalej zyje!!przynajmniej w moim sercu!!!a piosenka to jest najlepsza...
masz racje. dopokóki wspominamy zmarłego to on wtedy dalej żyje w naszych sercach....piękna piosenka
Myslovitz & Marek Grechuta - Kraków
Saturday, November 17, 2007
Polish man was murdered by the RCMP. Canada
Airport taser video released
Polish man was murdered by the RCMP. Canada.
Why is this system so sick? Is this how our cooperation should look like? Did the Founding Fathers want THIS? Are these those ‘special relations’ between Poland and the Canada?
Is this why 21 Polish soldiers died in Iraq? Is this why General Kosciusko and General Pulaski fought for freedom? Is this why Polish soldiers fought and died in the WWII on all battlefields against Nazi Germany constituting the 4th army in the allied forces?
Lech Alex Bajan
Is this how you thank us for destruction of communism and bringing freedom to many countries of the world? Is this why we agree on the location of the new anti-ballistic shield in Poland?
Here, in the USA, you close your eye on terrorists, drug dealers, criminals, while deporting an honest, hard-working Polish family living in the USA for 21 years, a mother with 5 children. This is sick, inhumane, immoral and difficult to understand for every person with a common sense.
What is Polish American Congress doing in that matter? They eat pierogi and bigos, and raise toasts in the Polish Embassy in Washington, that’s all. And these are the results.
Where is any legal help? If that family had been given any legal help in time, they would not have been deported. Where is the co-operation with Polish government and Polish Families’ League?
What is the Committee for Cooperation with Polish Emigrants doing? Here, in the Canada, and in Europe, anti-Polish media slander Poland and Poles right in the face. But our Polish Ministry of Foreign Affairs, Polish Embassy in Washington and the Polish Congress in the USA do nothing about it.
Polish man was murdered by the RCMP. Canada.
Why is this system so sick? Is this how our cooperation should look like? Did the Founding Fathers want THIS? Are these those ‘special relations’ between Poland and the Canada?
Is this why 21 Polish soldiers died in Iraq? Is this why General Kosciusko and General Pulaski fought for freedom? Is this why Polish soldiers fought and died in the WWII on all battlefields against Nazi Germany constituting the 4th army in the allied forces?
Lech Alex Bajan
Is this how you thank us for destruction of communism and bringing freedom to many countries of the world? Is this why we agree on the location of the new anti-ballistic shield in Poland?
Here, in the USA, you close your eye on terrorists, drug dealers, criminals, while deporting an honest, hard-working Polish family living in the USA for 21 years, a mother with 5 children. This is sick, inhumane, immoral and difficult to understand for every person with a common sense.
What is Polish American Congress doing in that matter? They eat pierogi and bigos, and raise toasts in the Polish Embassy in Washington, that’s all. And these are the results.
Where is any legal help? If that family had been given any legal help in time, they would not have been deported. Where is the co-operation with Polish government and Polish Families’ League?
What is the Committee for Cooperation with Polish Emigrants doing? Here, in the Canada, and in Europe, anti-Polish media slander Poland and Poles right in the face. But our Polish Ministry of Foreign Affairs, Polish Embassy in Washington and the Polish Congress in the USA do nothing about it.
Wysłali żandarmerię
Wysłali żandarmerię
Nasz Dziennik, 2007-11-17
Szefem ABW ma zostać Krzyszof Bondaryk, który wcześniej dwukrotnie tracił pracę za "przecieki" i rzekome "zbieranie kwitów na polityków"
Wniosek o odwołanie Antoniego Macierewicza ze stanowiska wiceministra obrony narodowej to pierwsza decyzja nowego szefa MON - Bogdana Klicha. Polityk Platformy Obywatelskiej zablokował też wyjazd Macierewicza do Afganistanu, choć to właśnie on przez szereg miesięcy tworzył i nadzorował system wywiadowczo-ochronny nad bezpieczeństwem polskich żołnierzy. Platforma chce także szybkiego odwołania szefa CBA Mariusza Kamińskiego mimo braku ustawowych przesłanek do takiej decyzji. Od wczoraj obowiązki szefa ABW pełni Krzysztof Bondaryk, były wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka.
Chwilę po objęciu stanowiska szefa MON Bogdan Klich, polityk Platformy Obywatelskiej, rozpoczął roszady personalne w resorcie. Pierwszy na celowniku, zgodnie z zapowiedziami PO, znalazł się Antoni Macierewicz, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, od niedawna wiceminister MON odpowiedzialny za działanie wojskowych służb specjalnych. Świeżo upieczony minister poinformował o złożeniu wniosku dotyczącego odwołania Macierewicza ze stanowiska wiceszefa MON. Odwołał też jego wyjazd do Afganistanu. - Pan Macierewicz nie ma żadnego tytułu, żeby reprezentować Ministerstwo Obrony Narodowej - mówił minister Klich dziennikarzom.
Antoni Macierewicz jako szef SKW jest autorem systemu wywiadowczego zabezpieczenia polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie. Zabezpieczenia, które - jak przyznają sami uczestnicy zagranicznych misji - sprawdza się coraz lepiej. Na zaledwie kilka godzin przed planowanym wylotem byłego szefa SKW do Afganistanu przekazano mu ministerialną decyzję. W roli kurierów wykorzystano... żandarmerię wojskową. Żandarmi wręczyli Macierewiczowi dwa dokumenty, których odbiór pokwitował: wniosek o odwołanie z funkcji wiceministra obrony oraz pismo o odwołaniu jego wyjazdu do Afganistanu.
- Uważam, że to trochę pochopna decyzja, ale rząd już rozpoczął rządzenie, podejmuje decyzje i my będziemy się bacznie tym decyzjom przyglądać i je oceniać - mówił wicemarszałek Krzysztof Putra (PiS) podczas konferencji prasowej w Sejmie. Jeszcze w nocy z piątku na sobotę szefostwo PO zaplanowało kolejną operację kadrową związaną ze służbami specjalnymi. Krzysztof Bondaryk został powołany na stanowisko pełniącego obowiązki szefa ABW. Bondaryk to człowiek ściśle związany ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Od 1 czerwca 2003 do września 2005 roku był członkiem Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej. Nagły tryb działań Tuska zaskakuje, jakkolwiek powołanie szefa ABW pozostaje w gestii premiera, to jednak przyjęto i realizowano do tej pory zasadę - zgodną z ustawą o ABW - powoływania przez szefa rządu kierownictwa ABW dopiero po konsultacjach z prezydentem, rządowym Kolegium ds. Służb Specjalnych oraz zaciągnięciu opinii sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
Krzysztof Bondaryk, który w przeszłości miał do czynienia z informacjami niejawnymi i działaniem służb specjalnych, dwukrotnie został usunięty z pracy w atmosferze "przecieków" i gromadzenia "kwitów" na niewygodnych polityków. W 1996 roku Bondaryk pełniący funkcję szefa białostockiej delegatury UOP został odwołany przez Zbigniewa Siemiątkowskiego za "przecieki".
Podobna sytuacja miała miejsce już podczas ministerialnej kariery nowego szefa ABW. Pełniąc funkcję wiceministra spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka, nadzorował Zespół do Współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego, który przekazywał wszystkie dokumenty z Centralnego Archiwum MSW potrzebne w procesach lustracyjnych. W sierpniu 1999 roku media ujawniły informacje wskazujące, że resort spraw wewnętrznych gromadzi informacje z archiwów peerelowskiej milicji, mogące kompromitować polityków. Miesiąc później, we wrześniu 1999 roku, Bondaryk został zdymisjonowany przez Jerzego Buzka.
Zemsta za Sawicką?
Platforma Obywatelska zamierza w pilnym trybie doprowadzić do usunięcia z funkcji szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Choć Kamiński po desygnowaniu na kierownicze stanowisko w CBA zrezygnował z przynależności do PiS, to właśnie zapis w ustawie o CBA mówiący, że szef tej służby "nie może być członkiem partii politycznej ani uczestniczyć w działalności tej partii lub na jej rzecz", Platforma Obywatelska chce wykorzystać, jako argument wskazujący na rzekome upolitycznienie Kamińskiego, sprawę byłej posłanki PO Beaty Sawickiej zatrzymanej w aferze korupcyjnej. PO chce udowodnić, że Kamiński, organizując konferencję prasową, na której przedstawiał dowody na skorumpowanie ówczesnej posłanki PO Beaty Sawickiej, zaangażował się w kampanię wyborczą PiS. Dowodem mają być jego słowa z tej konferencji. Pytany, czy ujawnienie materiałów przeciw Sawickiej nie jest elementem kampanii wyborczej PiS, Kamiński zaprzeczył, ale potem dodał: "Polacy powinni znać prawdę. Sami wyciągną wnioski".
- Rząd powinien skupić się przede wszystkim na dobrej wizji, na pisaniu dobrego programu, a nie na odwoływaniu Kamińskiego i szukaniu dziur w całym. Minister Kamiński ma prawo i jest to umocowane w ustawie prowadzić politykę informacyjną - uważa Beata Kempa (PiS) wiceminister sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Wojciech Wybranowski
Nasz Dziennik, 2007-11-17
Szefem ABW ma zostać Krzyszof Bondaryk, który wcześniej dwukrotnie tracił pracę za "przecieki" i rzekome "zbieranie kwitów na polityków"
Wniosek o odwołanie Antoniego Macierewicza ze stanowiska wiceministra obrony narodowej to pierwsza decyzja nowego szefa MON - Bogdana Klicha. Polityk Platformy Obywatelskiej zablokował też wyjazd Macierewicza do Afganistanu, choć to właśnie on przez szereg miesięcy tworzył i nadzorował system wywiadowczo-ochronny nad bezpieczeństwem polskich żołnierzy. Platforma chce także szybkiego odwołania szefa CBA Mariusza Kamińskiego mimo braku ustawowych przesłanek do takiej decyzji. Od wczoraj obowiązki szefa ABW pełni Krzysztof Bondaryk, były wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka.
Chwilę po objęciu stanowiska szefa MON Bogdan Klich, polityk Platformy Obywatelskiej, rozpoczął roszady personalne w resorcie. Pierwszy na celowniku, zgodnie z zapowiedziami PO, znalazł się Antoni Macierewicz, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, od niedawna wiceminister MON odpowiedzialny za działanie wojskowych służb specjalnych. Świeżo upieczony minister poinformował o złożeniu wniosku dotyczącego odwołania Macierewicza ze stanowiska wiceszefa MON. Odwołał też jego wyjazd do Afganistanu. - Pan Macierewicz nie ma żadnego tytułu, żeby reprezentować Ministerstwo Obrony Narodowej - mówił minister Klich dziennikarzom.
Antoni Macierewicz jako szef SKW jest autorem systemu wywiadowczego zabezpieczenia polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie. Zabezpieczenia, które - jak przyznają sami uczestnicy zagranicznych misji - sprawdza się coraz lepiej. Na zaledwie kilka godzin przed planowanym wylotem byłego szefa SKW do Afganistanu przekazano mu ministerialną decyzję. W roli kurierów wykorzystano... żandarmerię wojskową. Żandarmi wręczyli Macierewiczowi dwa dokumenty, których odbiór pokwitował: wniosek o odwołanie z funkcji wiceministra obrony oraz pismo o odwołaniu jego wyjazdu do Afganistanu.
- Uważam, że to trochę pochopna decyzja, ale rząd już rozpoczął rządzenie, podejmuje decyzje i my będziemy się bacznie tym decyzjom przyglądać i je oceniać - mówił wicemarszałek Krzysztof Putra (PiS) podczas konferencji prasowej w Sejmie. Jeszcze w nocy z piątku na sobotę szefostwo PO zaplanowało kolejną operację kadrową związaną ze służbami specjalnymi. Krzysztof Bondaryk został powołany na stanowisko pełniącego obowiązki szefa ABW. Bondaryk to człowiek ściśle związany ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Od 1 czerwca 2003 do września 2005 roku był członkiem Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej. Nagły tryb działań Tuska zaskakuje, jakkolwiek powołanie szefa ABW pozostaje w gestii premiera, to jednak przyjęto i realizowano do tej pory zasadę - zgodną z ustawą o ABW - powoływania przez szefa rządu kierownictwa ABW dopiero po konsultacjach z prezydentem, rządowym Kolegium ds. Służb Specjalnych oraz zaciągnięciu opinii sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
Krzysztof Bondaryk, który w przeszłości miał do czynienia z informacjami niejawnymi i działaniem służb specjalnych, dwukrotnie został usunięty z pracy w atmosferze "przecieków" i gromadzenia "kwitów" na niewygodnych polityków. W 1996 roku Bondaryk pełniący funkcję szefa białostockiej delegatury UOP został odwołany przez Zbigniewa Siemiątkowskiego za "przecieki".
Podobna sytuacja miała miejsce już podczas ministerialnej kariery nowego szefa ABW. Pełniąc funkcję wiceministra spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka, nadzorował Zespół do Współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego, który przekazywał wszystkie dokumenty z Centralnego Archiwum MSW potrzebne w procesach lustracyjnych. W sierpniu 1999 roku media ujawniły informacje wskazujące, że resort spraw wewnętrznych gromadzi informacje z archiwów peerelowskiej milicji, mogące kompromitować polityków. Miesiąc później, we wrześniu 1999 roku, Bondaryk został zdymisjonowany przez Jerzego Buzka.
Zemsta za Sawicką?
Platforma Obywatelska zamierza w pilnym trybie doprowadzić do usunięcia z funkcji szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Choć Kamiński po desygnowaniu na kierownicze stanowisko w CBA zrezygnował z przynależności do PiS, to właśnie zapis w ustawie o CBA mówiący, że szef tej służby "nie może być członkiem partii politycznej ani uczestniczyć w działalności tej partii lub na jej rzecz", Platforma Obywatelska chce wykorzystać, jako argument wskazujący na rzekome upolitycznienie Kamińskiego, sprawę byłej posłanki PO Beaty Sawickiej zatrzymanej w aferze korupcyjnej. PO chce udowodnić, że Kamiński, organizując konferencję prasową, na której przedstawiał dowody na skorumpowanie ówczesnej posłanki PO Beaty Sawickiej, zaangażował się w kampanię wyborczą PiS. Dowodem mają być jego słowa z tej konferencji. Pytany, czy ujawnienie materiałów przeciw Sawickiej nie jest elementem kampanii wyborczej PiS, Kamiński zaprzeczył, ale potem dodał: "Polacy powinni znać prawdę. Sami wyciągną wnioski".
- Rząd powinien skupić się przede wszystkim na dobrej wizji, na pisaniu dobrego programu, a nie na odwoływaniu Kamińskiego i szukaniu dziur w całym. Minister Kamiński ma prawo i jest to umocowane w ustawie prowadzić politykę informacyjną - uważa Beata Kempa (PiS) wiceminister sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Wojciech Wybranowski
"Tak-tak, nie-nie" programem dla PiS
"Tak-tak, nie-nie" programem dla PiS
Nasz Dziennik, 2007-11-17
Poparcie sił patriotycznych dla PiS nie jest czymś danym raz na zawsze i bezwarunkowo. Szansą na utrzymanie tego poparcia jest całkowita jednoznaczność w myśl zasady: "Tak-tak, nie-nie", i odrzucenie zgniłych kompromisów. Bez tej jednoznaczności PiS może przegrać definitywnie, ze szkodą nie tylko dla siebie, ale i dla Polski! Stawiając na jednoznaczność celów i metod, prędzej czy później wygra decydujący bój o Polskę!
Broniłem i będę bronił PiS przed niesprawiedliwymi oskarżeniami. Nie mogę zgodzić się z postawą tych, którzy chcieliby nagle zanegować i odrzucić partię, na którą głosowało ponad 5 mln Polaków. Co więcej, chcieliby odrzucić PiS lekkomyślnie, nie mając żadnej realnej alternatywy. W związku z powtarzającymi się napaściami na Jarosława Kaczyńskiego chcę przypomnieć parę podstawowych faktów. To J. Kaczyński jako pierwszy przerwał idyllę pookrągłowego dogadywania się "czerwonych" i "różowych" poprzez przeciągnięcie na stronę "Solidarności" ZSL/PSL i SD. To J. Kaczyński pierwszy wyszedł z inicjatywą powołania na premiera prawdziwego antykomunisty Jana Olszewskiego i doprowadził stopniowo do stworzenia koalicji umożliwiającej powstanie rządu pod kierownictwem tego polityka. To J. Kaczyński w latach 1992-1993 był główną postacią stawiającą opór wobec zablokowania reform w Polsce, by wreszcie stać się inicjatorem najgruntowniejszego programu tychże reform od 1989 r. - pod egidą IV Rzeczypospolitej.
Występując przeciw skrajnym, niesprawiedliwym atakom na J. Kaczyńskiego i PiS, tym bardziej chcę, w imię obiektywizmu, wypowiedzieć się również na temat błędów i zaniechań PiS. Uważam, że formacji tej potrzebna jest życzliwa, ale daleko idąca krytyka, aby w przyszłości uniknęła ona tych samych błędów, zwłaszcza w perspektywie wyborów samorządowych i kolejnych wyborów parlamentarnych.
Atmosfera dworu
Kancelaria Prezydenta w zbyt wielkim stopniu wypełniona jest doradcami mającymi nie tyle przygotowanie merytoryczne, ile różne nawyki dworskie. Szczególnie ostre słowa kierowałem wobec skupionego wokół prezydenta "babińca" (w szczególności Ewy Junczyk-Ziomeckiej i Elżbiety Jakubiak). Następne miesiące aż nadto potwierdziły słuszność moich krytycznych ocen. E. Jakubiak, swego rodzaju specjalistka od wszystkiego, w pewnym momencie poczuła się nagle arcyspecjalistką od polityki zagranicznej. W roli eksperta w tej dziedzinie pojechała do USA, gdzie rozmawiała m.in. z tak ważną personą jak zastępca sekretarza Departamentu Stanu. Wyskoczyła tam jak filip z konopi z pomysłem egzotycznej koalicji w "trójkącie Polska - USA - Izrael". Później zadebiutowała jako minister od sportu, uzasadniając swoje kwalifikacje w tej dziedzinie faktem stania na bramce w czasie, gdy grał jej brat!
Raz jeszcze zapytam, komu była potrzebna inicjatywa E. Junczyk-Ziomeckiej, namawiającej panią prezydentową do pokazania swojej odrębności poprzez zdystansowanie się od popieranego przez premiera J. Kaczyńskiego projektu wytyczenia drogi przez Rospudę? Zapytam dalej, czemu miała służyć inicjatywa zaproszenia przez panią prezydentową 8 marca 2007 r. grupy ponad 30 dziennikarek lewaczek lub libertynek? Znalazły się w niej osoby jawnie wrogie Kościołowi, jak Magdalena Środa, skrajnie wrogie polityce PiS, jak Krystyna Kofta czy Monika Olejnik.
We wrześniu br. pojawiły się informacje, że doszło do otwarcia w Warszawie żydowskiej loży masońskiej B'nai B'rith. Z informacji na stronie internetowej wynikało, że dla masonów z B'nai B'rith "pierwszorzędnym problemem" są kwestie związane z Radiem Maryja i Telewizją Trwam. Można podejrzewać, że są one przedstawiane wyłącznie w kontekście negatywnym, tak jak w wypowiedziach z kręgów Centrum S. Wiesenthala w Los Angeles czy Światowego Kongresu Żydów. Masonerię w Polsce oficjalnie rozwiązano dekretem prezydenta RP Ignacego Mościckiego w 1938 r., w czasach bardzo znaczącego zagrożenia dla Polski. Dekretu tego, o ile wiem, nigdy nie uchylono. Istnienie takich organizacji jak masońskie, o utajnionym składzie, trudno akceptować w kraju z różnych stron zagrożonym, jakim jest Polska. Niepokój budzą widoczne w organizacjach masońskich różne antykościelne fobie, które doprowadziły m.in. do masakr katolików w rządzonym przez masonów Meksyku i które wywoływały potępienie ze strony m.in. tak wielkiej postaci Kościoła jak św. o. Maksymilian Maria Kolbe. Nieprzypadkowo w dokumentach Watykanu jednoznacznie potępia się działania masonerii. Tym dziwniejsze na tym tle były przekazane przez minister E. Junczyk-Ziomecką w imieniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego "wyrazy radości" z odrodzenia się po 70 latach w Polsce B'nai B'rith. Zapytajmy, czy pani minister zrobiła to rzeczywiście w porozumieniu z prezydentem L. Kaczyńskim? Postawmy kolejne pytanie czy tego typu gratulacje, wystosowane zaledwie na 5 tygodni przed wyborami, nie zaszkodziły autorytetowi prezydenta i PiS? Czy nie wzbudziły zwątpienia w szczerość jego intencji i nie przyczyniły się do osłabienia poparcia wyborczego? Mogę w każdym razie zapewnić, że gratulacje te ogromnie ucieszyły wszystkich przeciwników PiS i zostały przeciwko niemu bardzo mocno wykorzystane.
Przypomnijmy, że do osób długo, a niepotrzebnie hołubionych na "dworze" prezydenta zalicza się obecny prezes TVP Andrzej Urbański. Polityk ten raz już zdradził PC w 1993 r., zadając mu cios w plecy, a niedawno wykorzystując niebaczne mianowanie go szefem telewizji, znów negatywnie wpłynął na notowania PiS podczas debat telewizyjnych, jak o tym już wcześniej pisałem. O ileż lepiej byłoby, gdyby prezydent RP zdecydował się wreszcie na powołanie grupy doradców programowych w postaci Rady Intelektualistów z prawdziwego zdarzenia.
Wodzowski styl w PiS
W ostatnich tygodniach okazało się, że nie tylko otoczenie prezydenta RP, ale i otoczenie premiera wyraźnie cierpi na uwiąd dworski. Świadczy o tym jakże wymownie i niepodważalnie świadectwo tak rzetelnej osoby, jak były doradca premiera prof. Andrzej Zybertowicz. Pozwolę tu sobie na zacytowanie jakże godnego uwagi fragmentu wywiadu udzielonego przez prof. A. Zybertowicza "Rzeczpospolitej" z 30 października 2007 r., pt. "Kaczyński potrzebował prania mózgu": "W ostatnich dniach kampanii w PiS wystąpił syndrom myślenia zbiorowego (...). Wystąpiło stereotypowe postrzeganie przeciwników, autocenzura, złudzenie odporności na ataki. To sytuacja, w której nie działa mechanizm burzy mózgów, powstaje coś w rodzaju dworu wokół lidera, gdzie pozycje są rozpisane. (...) Ponieważ premier intelektualnie wyrasta ponad otoczenie, jest zapewne tak, że brakuje osób, które kontestują jego myślenie. Inaczej mówiąc, im bardziej sprawny umysł ma przywódca, tym większe ryzyko, że nastąpi sytuacja dworskości, w której osoby z bardziej odległych szczebli funkcjonowania państwa czy partii nie mają kanałów dotarcia do przywódcy. Na dłuższą metę lider może się stać ofiarą swojej przewagi intelektualnej nad otoczeniem".
Premier przerastający o głowę swoje otoczenie (za wyjątkiem niektórych osób, takich jak choćby minister Zbigniew Ziobro czy wicepremier Ludwik Dorn) zbyt często otaczany był przez pochlebców, którzy przytakiwali każdej jego decyzji, nigdy nie pozwalając sobie na wypowiedzenie choćby jednego krytycznego słowa. Fatalnie odbiło się to na kampanii wyborczej. Szkoda, że premier nie zdobył się nigdy na konsultację z niezależnymi ekspertami, choćby z tak sprzyjającymi mu skądinąd profesorami Rafałem Brodą czy prof. Zbigniewem Jacyną-Onyszkiewiczem. Sądzę, że na postępowaniu premiera J. Kaczyńskiego negatywnie zaciążył pewien schemat naczyń połączonych. Polegał on na tym, że wymierzona przeciw niemu niebywale zajadła kampania w przeważającej części mediów umacniała w nim za bardzo skłonność do słuchania przytakiwań ludzi z najbliższego otoczenia. W PiS ukształtował się nazbyt scentralizowany model działania.
Czy rzeczywiście należało aż tak ostro reagować w swoim czasie na wypowiedź Pawła Zalewskiego, wyrażającą pewne zdystansowanie do jednego z elementów polityki zagranicznej minister Anny Fotygi? Czy nie należało raczej wspierać takiej otwartej wymiany zdań jako przejawu jakże potrzebnej "burzy mózgów" w partii?
Czy słuszna była zgoda na odejście L. Dorna z MSWiA? Zmiana ta przyniosła najbardziej szkodliwy w skutkach awans Kaczmarka na ministra. Dlaczego nie przedstawiono publicznie, o co chodzi w sporze różnych koncepcji premiera J. Kaczyńskiego i ministra L. Dorna? Nie wszystko chyba musi być tajemnicą państwową. Przypomnijmy przy tym, że dla wielu osób wielkim zaskoczeniem był konflikt z L. Dornem, niewątpliwie jednym z najciekawszych intelektualnie polityków PiS, a przy tym przez długie lata najwierniejszym z wiernych wobec J. Kaczyńskiego. Żartobliwie nazywałem go z tego powodu "wachmistrzem Soroką". Inni określali go "trzecim bliźniakiem".
Do rangi szczególnej groteski urasta niegdysiejsza historia grożenia posłowi Jackowi Kurskiemu sprawą dyscyplinarną tylko za to, że pozwolił sobie publicznie zażartować na temat torebki posłanki Szczypińskiej. To chyba nie był odpowiedni temat do zajmowania się nim przez szefów PiS.
Mocnym potwierdzeniem powyższych refleksji stała się ogłoszona 5 listopada 2007 r. decyzja o rezygnacji trzech spośród czterech wiceprezesów PiS: Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego i Kazimierza Ujazdowskiego. Swoją rezygnację motywowali tym, że w partii należy zmienić sposób zarządzania, zreformować ją w duchu zapewnienia "większej swobody". Ważne było przy tym podkreślenie L. Dorna, iż: "Nie ma mowy o kwestionowaniu przywództwa Jarosława Kaczyńskiego". Poseł Szczypińska od razu publicznie skomentowała całą sprawę słowami: "Rezygnacja wiceprezesów to nie kryzys". Na pewno nie jest to aż kryzys, ale jednak coś, co musi w najwyższym stopniu niepokoić. Dla mnie jednak znaczące jest publiczne zdystansowanie się od dotychczasowego stylu kierowania PiS przez tak wybitnego jego polityka, jakim jest L. Dorn, czy posła P. Zalewskiego. Natomiast krytykę ze strony K. Ujazdowskiego uważam za rzecz bez większego znaczenia. Od dawna bowiem widać, że jego serce bije w stronę PO.
Wina potakiwaczy
Przytakiwanie premierowi w każdej sprawie ze strony jego otoczenia fatalnie odbiło się na ostatnich tygodniach kampanii wyborczej. Ubezwłasnowolnieni, pozbawieni śmiałości wypowiadania krytycznych sądów doradcy ponoszą wielką część winy za wbicie premiera w nieuzasadnione zadufanie i lekceważenie przeciwnika, co szczególnie wpłynęło na przebieg fatalnej debaty z Donaldem Tuskiem. Premier okazał się do niej zupełnie nieprzygotowany. Zamiast potraktować ją jako decydujący bój, przyszedł na nią wymęczony innymi spotkaniami. W przeciwieństwie do J. Kaczyńskiego D. Tusk przygotował się do debaty celująco.
Wiedział, że walczy o wszystko, bo trzecia klęska wyborcza oznaczałaby faktyczne przekreślenie wszelkich szans na dalszą karierę polityczną. Świadomość tak wysokiej stawki zmieniła Tuska. Polityk, który przez wiele lat był typem skrajnego lenia i sybaryty, nagle zdobył się na niebywały dla niego wybuch pracowitości. W "Newsweeku" z 21 października 2007 r. opisywano: "Ustaliliśmy, dlaczego szef Platformy był tak wyluzowany podczas starcia z Jarosławem Kaczyńskim. Po prostu debata była dla niego godzinnym relaksem w porównaniu z praniem mózgu, jakiemu poddano go wcześniej. Ludzie ze sztabu wyborczego Donalda Tuska opowiadają, że przez cały ubiegły tydzień zmuszali swojego lidera do ostrego treningu. Kilkanaście osób wyszukiwało najdrobniejsze detale o rządach PiS i dawało je Tuskowi do wykucia na blachę. W krzyżowym ogniu pytań ze stoperem w ręku mierzono czas odpowiedzi. Odcięto też lidera PO od wszystkiego, co mogłoby rozproszyć jego uwagę. Dziennikarze skarżyli się, że nie mieli szans nawet na kilkuzdaniową rozmowę z Tuskiem". Doradca medialny PO Adam Łaszyn tak wspominał w "Dużym Formacie" (dodatku do "Wyborczej" z 11 listopada 2007 r.) o swej pracy z Tuskiem przed decydującym starciem z Kaczyńskim: "Analizowaliśmy inne debaty, symulowaliśmy kilkakrotnie starcie z Kaczyńskim, żeby oswoić Tuska, wymyślaliśmy pytania".
Skutki niedostatecznego przygotowania J. Kaczyńskiego do debaty powiększył ludzki pech, który dosięgnął w owym dniu wyraźnie niedysponowanego zdrowotnie premiera. A. Łaszyn wspominał w cytowanym tekście dla "Dużego Formatu", iż: "Na samym początku debaty Kaczyński miał kłopot z otwarciem etui do okularów. Tu już padały pytania, a on męczył się z tym pudełeczkiem. Nie mógł go otworzyć, a potrzebował okularów, żeby skorzystać z niewielkiej teczki, w której miał swoje materiały. Był kompletnie rozbity przez to mocowanie się. W tym momencie Tusk zdobył przewagę, której premier nie był już w stanie odrobić. Tym bardziej że Tusk poczuł wiatr w żaglach. I to Kaczyńskiego załatwiło. Bo początek jest najważniejszy. Ludzie oglądają pierwsze trzy - pięć minut i wyrabiają sobie zdanie o występujących; potem już trudno to zmienić".
Doradcy premiera ponoszą wielką odpowiedzialność za niewykorzystanie wszystkich szans zwycięstwa z PO. Nad ich słabością zastanawiałem się już parę miesięcy temu w momencie, gdy J. Kaczyński jakże niepotrzebnie pochwalił ponad miarę w wywiadzie radiowym naczelnego redaktora "Wprost" Stanisława Janeckiego. Rozumiem, że premier z satysfakcją odnotowywał zachowanie redakcji "Wprost" w ostatnim półtora roku. W przeciwieństwie do wszystkich innych popularnych tygodników politycznych - tabloidów, od "Polityki" i "Newsweeka" po "Przekrój" i "Przegląd", wybrał drogę koniunkturalnego postawienia na PiS i podlizywania się tej formacji politycznej. Trzeba było jednak widzieć, że w przypadku postkomunistycznego tygodnika, takiego jak "Wprost", chodzi tylko o koniunkturalizm, na którym PiS może skorzystać, nie posuwając się do niepotrzebnych pochwał wobec cwaniaka z "Wprost". Dobry doradca medialny uprzedziłby natychmiast premiera, przypominając mu, że Janecki był najgorszym polakożercą i katolikożercą we "Wprost" od lat 90. po 2001 r. i nie wypada go chwalić. Przypomniałby sławetny artykuł Janeckiego "Miller na prezydenta" jeszcze z 2004 roku (!). Przypomniałby jeszcze gorszy tekst Janeckiego z pierwszego okresu po zwycięstwie PiS i prezydentury L. Kaczyńskiego - pt. "Prezydent z lęku" ("Wprost" z 30 października 2005 r.). Janecki atakował tam wybór L. Kaczyńskiego na prezydenta m.in. jako "zwycięstwo myślenia plemiennego" (czytaj: nacjonalistycznego), "zwycięstwo Polski zakorzenionej w poprzednim systemie". Niedługo potem Janecki i "Wprost" nagle, zmieniając postawę o 180 stopni, uznali, że skorzystają na poparciu dla PiS i z całą werwą się na to nastawili. Cyników trzeba znać!
Doradcy medialni premiera nie wykorzystali jego ogromnego atutu, jakim jest znakomita elokwencja, rzadki u polskich polityków zwyczaj błyskotliwego przemawiania bez kartki. Dlaczego nie pokuszono się o to, by premier występował w telewizji w ramach szczerego dialogu z Narodem? Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiło na mnie i moich znajomych transmitowane w telewizji kilka miesięcy temu wystąpienie J. Kaczyńskiego na konwencji PiS w rocznicę powołania rządu. Ubolewałem jedynie, że premier mówił tyko o sukcesach, a nie wykorzystał sytuacji dla wyjaśnienia przyczyn trudności w niektórych dziedzinach (np. budownictwo).
Ludzie potrzebują absolutnej szczerości, bez jakichkolwiek niedomówień. Za niedomówienia się płaci. Niedawno prof. Bogusław Wolniewicz słusznie obruszył się w "Rozmowach niedokończonych" na premiera za zwrot z wywiadu dla "Rzeczpospolitej" z 26 października 2007 r.: "Andrzej Urbański w mechanizmie politycznym, wprowadzonym ustawą o radiofonii i telewizji z 1993 roku, był jedynym człowiekiem, który mógł zostać prezesem telewizji. Czy się komuś to podoba, czy nie, tak to zostało skonstruowane".
Otóż niewiele osób rozumie, na czym konkretnie polega ten mechanizm polityczny, który sprawiał, że tylko i wyłącznie Urbański mógł zostać prezesem telewizji. Premier takie rzeczy powinien dokładnie wyjaśniać, bo inaczej będzie prowokował wciąż takie krytyczne głosy, jak prof. Wolniewicza, tak wybitnego intelektualisty.
Jak widać, czasami premier mówił za mało. Niestety, czasami mówił również za dużo i nie zwrócili mu na to uwagi jego doradcy - potakiwacze. Po co było np. tak ostro mówić w swoim czasie o Janie Rokicie, że popełnił przestępstwo. Kilka miesięcy później premier mówił o Rokicie już w zupełnie innym tonie. Mówienie o parę słów za dużo jest zresztą najwyraźniej przypadłością licznych polityków z PiS. Po co były np. te nieszczęsne słowa tak inteligentnego skądinąd L. Dorna o posłaniu lekarzy "w kamasze" czy o "wykształciuchach"? Ostatnio znów można było przeczytać o parę słów za dużo w ataku na Radosława Sikorskiego w skądinąd świetnym, błyskotliwym i dowcipnym wywiadzie ministra obrony Aleksandra Szczygły dla dziennika "Polska".
I jeszcze jedna sprawa. Z dużą satysfakcją obserwowałem transmisję przemówienia J. Kaczyńskiego, który precyzyjnie przedstawił bilans dokonań swego rządu i wręczył odpowiedni raport na ten temat prezydentowi RP. Teraz chodzi jednak o dalszą, istotną sprawę, o którą powinni zadbać doradcy medialni premiera - o maksymalne nagłośnienie tego typu Raportu Zamknięcia.
Brak społecznego zaplecza
Profesor Bogusław Wolniewicz ponad rok temu jakże słusznie krytykował PiS za nadmierną skłonność do polityki gabinetowej, brak troski o szersze zaplecze społeczne. Tu popełniono wiele poważnych błędów, bo nie wykorzystano w pełni szans na bardzo znaczące wzmocnienie siły poparcia dla rządu. Jeżdżąc bardzo często po kraju, przekonałem się, że w wielu miejscach nie zadbano o pozyskanie dla PiS rozlicznych cennych osób, które odeszły z LPR (niejednokrotnie słyszałem od nich skargi na brak życzliwości terenowych działaczy PiS, którzy woleli polegać tylko na sobie). U góry premier i jego współpracownicy starali się maksymalnie o przyciągnięcie różnych postaci politycznych z LPR, choćby posłanki Gabrieli Masłowskiej czy Bogusława Kowalskiego, a na dole najczęściej brakowało podobnych zabiegów. W rezultacie mieliśmy tylko politykę gabinetowo-parlamentarną.
Premier J. Kaczyński wykazał bardzo wiele odwagi, wbrew nagonce przeważającej części mediów, wychodząc naprzeciw słuchaczom Radia Maryja i wielokrotnie publicznie doceniając rolę tego Radia. Bardzo duże znaczenie miało jego wystąpienie na pielgrzymce słuchaczy Radia Maryja do Częstochowy w lipcu br. i późniejsze przeciwstawienie się nagonce przeciw Radiu.
Premier J. Kaczyński zdobył się również, wbrew opinii przeważającej części mediów, na jakże odważną decyzję skonstruowania jedynie możliwej koalicji z LPR i Samoobroną. Absolutnie nie zgadzam się z tymi, którzy jeszcze dziś atakują premiera Kaczyńskiego za tę decyzję, tak jak np. publicysta Rafał A. Ziemkiewicz w tekście dla "Rzeczpospolitej" z 6 listopada 2007 r.: "Kaczyński musi się przyznać do szkód, jakie wynikły z tej koalicji dla Polski". To nieprawda! Koalicja PiS z LPR i Samoobroną była jedynym nieodzownym wyjściem w zaistniałej sytuacji politycznej. PiS nie musiało i nie musi bić się za nią w piersi. Powiem więcej, PiS nie powinno było odczuwać żadnego zawstydzenia z tego powodu, jak usilnie próbowali mu wmówić również niektórzy politycy PiS, np. K. Ujazdowski. Na ataki mediów w tej sprawie trzeba było od razu wystąpić z jedynie słuszną odpowiedzią - kontrą. A mianowicie trzeba było akcentować, iż ugrupowania takie jak LPR i Samoobrona i ich liderzy mają swoje wady, ale nie są to w żadnym razie wady tak ciężkie jak te, które obciążają Platformę i jej liderów. Chodziłoby tu w pierwszym rzędzie o pokazanie spuścizny "aferałów" i roli polityków Platformy w wyprzedaży majątku narodowego za bezcen oraz w działaniach przeciwko interesom narodowym, w serwilizmie wobec Niemiec itp. Zdumiewające jest to, że w propagandzie PiS prawie nic nie mówiono o aferach licznych platformersów, osławionym układzie warszawskim etc.
PiS odniosło duże sukcesy polityczne, przeciągając na swoją stronę tak znaczące osoby, związane z Platformą, jak Zyta Gilowska czy profesor Zbigniew Religa. Były to jednak sukcesy polityki gabinetowej. W ciągu minionych dwóch lat nie zadbano dostatecznie o poszerzenie zaplecza społecznego dla idei IV Rzeczypospolitej i ewentualnego przekształcenia biernego poparcia w szerszą aktywizację ludzi.
Spory wokół polityki zagranicznej
Od wielu miesięcy trwa nagonka wielkiej części mediów na politykę zagraniczną PiS. Ton nadają tu tacy byli nieudacznicy w sterowaniu polityką zagraniczną, jak "minister Pleciuga" Władysław Bartoszewski. PiS oskarża się o rzekome skonfliktowanie Polski z sąsiadami, poderwanie prestiżu Polski, etc. Atakującym radziłbym wpisanie sobie do sztambucha opinii rosyjskiego politologa Łukianowa, naczelnego redaktora "Rosji w globalnej postaci", opublikowanej w ("der") "Dzienniku" z 30 października 2007 r. w tekście, pt. "Kaczyńscy wykonali w Europie czarną robotę". Można tam przeczytać zdania wręcz szokujące dla niektórych przedstawicieli polskich pseudoelit, przywykłych do apelowania o służalstwo wobec wskazań różnych "mędrców" z Zachodu. Według Łukianowa: "(...) członkowie wszystkich przyszłych polskich rządów powinni wspominać braci Kaczyńskich dobrym słowem za każdym razem, gdy będą się wybierać na europejskie spotkania. Uparcie broniąc swego stanowiska, Kaczyńscy naprawdę podnieśli status Polski w UE. To oni zmusili duże europejskie stolice do liczenia się ze stanowiskiem Warszawy i do tego, by o wiele więcej niż dotąd poświęcać uwagi nowym państwom członkowskim. Ustępstwa, do których zmuszano Unię w ostatnich miesiącach (w kwestii zasad głosowania, procedur podejmowania decyzji i sposobów blokowania), zapewniały bowiem Polsce stabilną pozycję na wiele dziesięcioleci". Warto w tym kontekście przypomnieć m.in. przedstawianą już w "Naszym Dzienniku" z 31 października br. przez minister Annę Fotygę sprawę sukcesu Polski w działaniach dla uzyskania stanowiska stałego rzecznika generalnego w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. Stanowisko to jest bardzo wpływowe, gdyż ponad 8 proc. orzeczeń Trybunału jest zgodnych z opinią rzecznika generalnego.
PiS oskarżane o awanturnictwo w polityce zagranicznej zrobiło wiele dla podniesienia Polski z klęczek, na które spychali ją poprzedni konstruktorzy "naszej" polityki klientyzmu, od Bronisława Geremka i Władysława Bartoszewskiego po Włodzimierza Cimoszewicza i Dariusza Rosatiego. Trudno nie zgodzić się w tym kontekście z opinią premiera J. Kaczyńskiego, zawartą w jego przemówieniu z 5 listopada 2007 r. z okazji dymisji rządu: "Polska ma dziś nieporównanie silniejszą pozycję w Europie, niż miała dwa lata temu". Szczególnie ważne znaczenie odegrała właśnie tak atakowana przez część opozycji polityka Kaczyńskiego wobec Niemiec, wolna od dawnej potulności i wszelkich iluzji. Bardzo ważne były wysiłki zmierzające do umocnienia pozycji gospodarczej Polski w stosunkach z zagranicą, zwłaszcza działania na rzecz dywersyfikacji źródeł dostaw gazu do Polski.
Niestety, polityka zagraniczna PiS miała również wiele słabości, ale akurat odwrotnych od tych, o które oskarżano ją w lewicowych i liberalnych mediach. Wobec Unii Europejskiej nie była wcale nazbyt wyzywająca, ale o wiele za mało "krnąbrna", a czasem wręcz ustępliwa. Szkoda, że nie zrobiono czegoś więcej dla zapewnienia jak najlepszego współgrania z rządami państw, które zachowują niezależne, krytyczne stanowisko wobec różnych planów politycznego federowania Unii Europejskiej i ograniczania suwerenności jej krajów członkowskich. Wzorcem powinna być dla nas polityka prezydenta Vaclava Klausa, który od dawna głosi, że "boi się, by czeska łyżeczka cukru nie roztopiła się w europejskiej łyżeczce kawy". PiS niejednokrotnie niesłusznie oskarżano o prowadzenie do izolacji Polski. Myślę, że dziś najlepszą i najskuteczniejszą odpowiedzią na te zarzuty byłoby zawarcie przez partię Kaczyńskich swego rodzaju sojuszu z naturalnymi partnerami PiS w Europie Środkowej: rządzącą w Czechach partią Klausa i główną opozycyjną partią na Węgrzech - partią Victora Orbana. Taki "pakt trzech" połączyłby w o wiele bliższych niż dotąd związkach i współdziałaniu na arenie międzynarodowej trzy prawicowe partie środkowoeuropejskie, szczególnie przywiązane do obrony interesów narodowych i tradycji konserwatywnych.
Znakomity brytyjski historyk Perry Anderson pisał niedawno w tekście pt. "Biurokratyczny kartel elit" na łamach "Europy" (dodatku do "der" "Dziennika") z 27 października 2007 r., iż w UE jest coraz mniej demokracji. Według Andersona, "Unię Europejską zabija biurokracja i polityczny konformizm. Kraje, przyjęte do niej w 2004 roku, miały szansę tę sytuację zmienić. Szybko jednak przywołano je do porządku".
Ewentualny sukces w staraniach PiS na rzecz stworzenia wspomnianego "paktu trzech" mógłby bardzo mocno przyczynić się do wzmocnienia sił dążących do umocnienia suwerenności naszych krajów - wbrew dyktatowi państw dominujących dotąd w UE. Gorąco zachęcałbym również PiS do naciskania na rzecz tak dawno postulowanego przeze mnie bilansu zysków i strat w stosunkach z UE, pokazania całej nagiej prawdy na ten temat.
PiS musi również nadal szczególnie stanowczo przeciwstawiać się roszczeniom ze strony Niemiec i maksymalnie rozwijać akcję informacyjną na temat tego typu zagrożeń, maksymalnie wykorzystując przy tym również patriotycznie nastawionych fachowców z innych partii, na czele z obrońcą spraw polskich w odniesieniu do Niemiec, dotychczasowym wicemarszałkiem Sejmu ze strony LPR - Januszem Dobroszem.
Trzeba publicznie podjąć sprawę odszkodowań dla ludzi, którzy zostali pokrzywdzeni przez Niemców (vide np. wstrząsający pozew Winicjusza Antoniewskiego, potwornie oszpeconego w czasie wojny przez hitlerowców; "Fakt" z 30 października 2007 r.).
PiS powinno stanąć na czele frontu osób przeciwstawiających się forsowanemu przez różnych polityków PO decyzji o zastąpieniu złotówki przez euro.
Bardzo ważne znaczenie będzie miało przyjęcie przez PiS odpowiadającego polskim interesom narodowym stanowiska w sprawie roszczeń niektórych środowisk żydowskich (szczególnie tych z USA) wobec mienia w Polsce. Już wiele miesięcy temu krytykowałem "dziwną" tajemniczość rządu i władz PiS w tej sprawie, a wreszcie zgodę na jakże szkodliwe, choć i tak bezowocne negocjacje z roszczeniowcami typu Isaac Singer. Teraz, na szczęście dla PiS, cała odpowiedzialność za ewentualne ustępstwa wobec tego rodzaju roszczeń żydowskich spadnie na Platformę i jej sojuszników (zobaczymy, jak zachowa się PSL w tej tak trudnej sprawie!).
Jeśli PiS chce mieć pełne narodowe poparcie, to powinno stanowczo odrzucać wszelkie roszczenia wobec biednej Polski, która nie uzyskała niemal żadnych rekompensat od Niemiec (poza niewielkimi sumami dla robotników przymusowych). Żydzi takie rekompensaty otrzymali na sumę ok. 100 miliardów dolarów. Trzeba pokazać całkowitą absurdalność ich roszczeń wobec Polski.
Najgorszą sprawą w MSZ, za którą przyjdzie nam ciężko zapłacić, jest kompletne zaniedbanie oczyszczenia tego resortu, który pozostaje prawdziwą "stajnią Augiasza". PiS nie zrobiło prawie nic dla usunięcia z tej instytucji i z ambasad różnych sierot po komunie i Geremku. Nawet osoby, które najmocniej szkodziły polskim interesom narodowym, od Stefana Mellera po Henryka Szlajfera, od Marka Kozłowskiego po Ryszarda Schnepfa, dalej pozostają bardzo wpływowymi postaciami w tym resorcie. Nie mówiąc o ambasadach, gdzie nadal ton nadają bądź postkomuniści, bądź geremkowcy w stylu byłego ambasadora RP w USA Janusza Reitera czy konsula w Nowym Jorku Krzysztofa Kasprzyka. Przypuszczalnie zapłaci się słoną cenę za opieszałość zmian. Na przykład ambasadora Reitera z USA formalnie odwołano trzy miesiące temu, ale dziwnie jakoś długo pozostawał on na placówce w Waszyngtonie.
Szkoda, że PiS nie zadbało w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie o zniesienie ograniczeń w głosowaniu dla Polonii i wydatne zwiększenie liczby punktów do głosowania. Polonia amerykańska i kanadyjska miażdżącą większością głosowała na PiS.
Rady dla PiS
PiS musi się strzec różnych niepowołanych doradców, którzy mogą je skierować tylko na manowce. Myślę tu np. o skrajnym wielbicielu Leszka Balcerowicza - Rafale A. Ziemkiewiczu, szczególnie wybijającym się w walce z "polactwem" i Radiem Maryja. W "Rzeczpospolitej" z 6 listopada 2007 r. Ziemkiewicz mocno "radzi" PiS, aby postawił na wyborców umiarkowanych (w czasie XVIII-wiecznej rewolucji francuskiej ludzi z tych kręgów obdarzano wdzięczną nazwą "bagno"). Według Ziemkiewicza: "Skoro jednak 'przystawki' zostały zjedzone, PiS nie ma żadnych powodów, aby dalej tkwić przy prawej ścianie. W wyborach, w których liczyć się będą tylko cztery ugrupowania obecne w Sejmie (...), słuchacze Radia Maryja i radykalni antykomuniści i tak nie będą głosować na kogoś innego niż Kaczyński".
Otóż wcale to nie jest takie pewne, bo być może wielu z nich zostanie w domu, a część już zapewne została podczas ostatnich wyborów. Wspomniane przez Ziemkiewicza środowiska, stanowiące bardzo pokaźną część elektoratu (tę, która rozstrzygnęła o zwycięstwie PiS i L. Kaczyńskiego w 2005 r.), będą głosować na PiS tylko wtedy, kiedy będą widzieć jego jednoznaczność. I tylko radykalna jednoznaczność PiS będzie faktycznym kluczem do jego ewentualnego przyszłego zwycięstwa. Znamienne, że największe zwycięstwo (spośród ludzi PiS) w wielkich miastach, i to pomimo ogromnej nagonki medialnej, odniósł najbardziej jednoznaczny w swych działaniach Zbigniew Ziobro startujący w bardzo trudnym okręgu krakowskim czy prof. Ryszard Bender w okręgu lubelskim.
PiS musi stanowczo występować przeciwko wszelkim próbom zacierania różnic między nim a PO, partią oligarchów, która wcześniej czy później całkowicie się odsłoni i skompromituje, pokazując otwarcie, czyje interesy reprezentuje. Pierwsze posunięcia czołowych polityków PiS pokazują, że partia ta chce iść taką stanowczą anty-PO-wską drogą. Przypomnę tu choćby pierwsze po przegranej, twarde wystąpienie premiera J. Kaczyńskiego o rozmiarach frontu anty-PiS-owskiego, mianowanie na sekretarza stanu w MON tak znienawidzonego przez platformersów Antoniego Macierewicza, odwołanie Bogdana Borusewicza ze składu Rady Bezpieczeństwa Narodowego czy stanowczy sprzeciw przyjęcia przez Polskę Karty Praw Podstawowych w UE, sprzeciw prezydenta i premiera wobec kandydatury Radosława Sikorskiego na ministra obrony, poparcie prezydenta RP dla kandydatury Ryszarda Bendera na marszałka seniora w Senacie.
PiS musi nadal konsekwentnie występować na rzecz gruntownej lustracji polegającej na pełnym otwarciu archiwów, a nie lustracji ograniczonej, tak jak zrobiono to w duchu niefortunnych porad Bogdana Borusewicza i Zbigniewa Romaszewskiego.
PiS powinno również stanowczo występować na rzecz dezubekizacji i dekomunizacji, popierać projekty lustracji majątkowej i twardego stosowania prawa w duchu koncepcji ministra Ziobry, które przyniosły spadek przestępczości o 18 proc. w ciągu zaledwie dwóch lat.
PiS musi konsekwentnie występować z programem państwa socjalnego - Polski Solidarnej, która przeciwstawiać się będzie zwiększaniu dysproporcji społecznych i różnic między tzw. Polską A i Polską B. To jest sprawa, o której o wiele za mało mówiło PiS w czasie ostatnich debat przedwyborczych.
PiS musi wesprzeć wszelkie działania mające na celu rzeczywiste obudzenie aktywności politycznej i społecznej Polaków, w tym powstanie szerszego, ogólnopolskiego ruchu na rzecz radykalnego przełomu. Należy maksymalnie wspierać powstawanie różnych organizacji i stowarzyszeń, działań oddolnych (np. "Stop korupcji", etc.).
Apelowałbym do przywódców PiS o jednoznaczne zaakcentowanie faktu, że dziś główną linią podziału nie jest podział między prawicą a lewicą. Natomiast powinien nią być, jak to od dawna akcentuję, podział na tych, którzy bronią polskich interesów narodowych i tych, którzy im szkodzą. To jest najważniejsza linia podziału, zgodna z tym, co głosił nasz największy dyplomata - ks. Adam Czartoryski już w połowie XIX wieku: "Są tylko dwie partie w Polsce: partia polska i partia antypolska". Powstanie wspomnianego wyżej ogólnopolskiego ruchu oraz tworzenie i umacnianie różnego typu stowarzyszeń walczących o demokrację w terenie, może być najlepszą gwarancją zwycięstwa sił patriotycznych w wyborach do europarlamentu za półtora roku i w wyborach do samorządów za dwa lata.
Triumfalnie dziś pohukującym heroldom Platformy w stylu Stefana Niesiołowskiego et consortes warto przypomnieć, że będą mieli silniejszą opozycję w Sejmie, niż miały dotąd jakiekolwiek rządy. Co więcej, opozycja ta będzie wsparta przez prezydenta RP, który może być najlepszą zaporą dla prób zmonopolizowania władzy przez Platformę. Przypomnijmy, co mówił na ten temat sam prezydent Lech Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" z 31 października 2007 r.: "Mam nadzieję, że retoryka polityczna PO ulegnie złagodzeniu. Prezydent ma 30 różnych prerogatyw. Niektóre rzeczy bez jego zgody nie mogą mieć miejsca, jak choćby mianowanie czy odwołanie ambasadora, mianowanie generała Wojska Polskiego czy podporucznika. To dotyczy też policji i innych służb. Prezydent ma prawo weta. W stosunku do ustaw prezydent może kierować sprawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ja z tych uprawnień zamierzam korzystać, zgodnie z moim rozumieniem interesu państwa". Wspomniane w wywiadzie przez prezydenta kompetencje mogą poważnie blokować tendencje do skrajnego podporządkowania MSZ i MON ludziom lewicy i liberałom.
Ważną, ale ciągle za mało akcentowaną sprawą jest najwyższa pozycja prezydenta przy przyznawaniu odznaczeń. Odegrały już one rolę w przywracaniu odpowiednich proporcji w odniesieniu do najnowszej historii - poprzez uhonorowanie ludzi przez tak wiele lat spychanych w cień i dyskryminowanych, w tym m.in. Anny Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdy, a także bohaterów Polski Podziemnej. Przypomnę tu również szokujący fakt, że tylko dzięki zdecydowanej postawie prezydenta L. Kaczyńskiego uhonorowano pośmiertnie generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila" i rotmistrza Witolda Pileckiego - wbrew zdumiewającemu sprzeciwowi W. Bartoszewskiego. Sprawę tę opisali bratanica generała Maria Fieldorf i Leszek Zachuta w książce pt. "Generał Fieldorf 'Nil'. Fakty, dokumenty, relacje", Warszawa 2007, t. I, s. 850. Autorzy powołali się tam na wypowiedź minister Kancelarii Prezydenta Leny Dąbkowskiej-Cichockiej, która stwierdziła, że prezydentowi udało się porozmawiać w sprawie przyznania Orderu Orła Białego tylko z sekretarzem kapituły, prof. Bartoszewskim, który "nie odmawiał zasługi obu bohaterom, ale był sceptyczny co do przyznania Orderu" - tłumaczyła minister Dąbkowska-Cichocka, dodając, że "profesor Bartoszewski obawia się, iż precedensowa decyzja o pośmiertnym odznaczeniu obu bohaterów stworzy możliwość wywierania nacisków w sprawie kolejnych kandydatów". Prezydent Lech Kaczyński odrzucił te zastrzeżenia. Przy okazji nasuwa się myśl o małości Bartoszewskiego, który sam otrzymawszy taki order, próbował negować jego przyznanie dla osób bardziej od niego zasłużonych dla Polski. Czymże były wojenne zasługi Bartoszewskiego wobec zasług gen. Fieldorfa i rotmistrza Pileckiego?
Uważam, że bardzo mocnym atutem PiS powinno być zdecydowane postawienie na dalsze umacnianie patriotyzmu i tradycji narodowych. PiS ma już znaczące osiągnięcia w tym względzie. Wyraźnie przyznał to niedawno nawet taki przeciwnik PiS jak senator PO Jarosław Gowin, mówiąc w wywiadzie dla "Newsweeka" z 11 listopada 2007 r. m.in.: "Wiele mnie różni od polityków Prawa i Sprawiedliwości, ale muszę przyznać, że uczynili sporo dobrego dla podbudowania dumy narodowej Polaków, a za największy sukces Lecha Kaczyńskiego uważam stworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego i należyte uhonorowanie ludzi 'Solidarności', przedtem zapomnianych".
Zachęcałbym liderów PiS do stanowczego przeciwstawiania się, także na drodze sądowej, wszelkim przejawom plugawienia tradycji narodowych czy obrażania uczuć religijnych Polaków.
PiS musi również konsekwentnie stać w pierwszym szeregu obrońców IPN i możliwie jego jak najszerszych kompetencji w odsłanianiu bolesnych prawd o komunistycznych zbrodniach.
Na koniec pozwolę sobie wystąpić z jeszcze jedną, jak mniemam, istotną konkluzją: poparcie sił patriotycznych dla PiS nie jest czymś danym raz na zawsze i bezwarunkowo. Szansą na utrzymanie tego poparcia jest całkowita jednoznaczność w myśl zasady: "tak-tak, nie-nie" i odrzucenie zgniłych kompromisów. Bez tej jednoznaczności PiS może tylko przegrać definitywnie, ze szkodą nie tylko dla siebie, ale i dla Polski! Stawiając na jednoznaczność celów i metod, prędzej czy później wygra decydujący bój o Polskę!
Prof. Jerzy Robert Nowak
Nasz Dziennik, 2007-11-17
Poparcie sił patriotycznych dla PiS nie jest czymś danym raz na zawsze i bezwarunkowo. Szansą na utrzymanie tego poparcia jest całkowita jednoznaczność w myśl zasady: "Tak-tak, nie-nie", i odrzucenie zgniłych kompromisów. Bez tej jednoznaczności PiS może przegrać definitywnie, ze szkodą nie tylko dla siebie, ale i dla Polski! Stawiając na jednoznaczność celów i metod, prędzej czy później wygra decydujący bój o Polskę!
Broniłem i będę bronił PiS przed niesprawiedliwymi oskarżeniami. Nie mogę zgodzić się z postawą tych, którzy chcieliby nagle zanegować i odrzucić partię, na którą głosowało ponad 5 mln Polaków. Co więcej, chcieliby odrzucić PiS lekkomyślnie, nie mając żadnej realnej alternatywy. W związku z powtarzającymi się napaściami na Jarosława Kaczyńskiego chcę przypomnieć parę podstawowych faktów. To J. Kaczyński jako pierwszy przerwał idyllę pookrągłowego dogadywania się "czerwonych" i "różowych" poprzez przeciągnięcie na stronę "Solidarności" ZSL/PSL i SD. To J. Kaczyński pierwszy wyszedł z inicjatywą powołania na premiera prawdziwego antykomunisty Jana Olszewskiego i doprowadził stopniowo do stworzenia koalicji umożliwiającej powstanie rządu pod kierownictwem tego polityka. To J. Kaczyński w latach 1992-1993 był główną postacią stawiającą opór wobec zablokowania reform w Polsce, by wreszcie stać się inicjatorem najgruntowniejszego programu tychże reform od 1989 r. - pod egidą IV Rzeczypospolitej.
Występując przeciw skrajnym, niesprawiedliwym atakom na J. Kaczyńskiego i PiS, tym bardziej chcę, w imię obiektywizmu, wypowiedzieć się również na temat błędów i zaniechań PiS. Uważam, że formacji tej potrzebna jest życzliwa, ale daleko idąca krytyka, aby w przyszłości uniknęła ona tych samych błędów, zwłaszcza w perspektywie wyborów samorządowych i kolejnych wyborów parlamentarnych.
Atmosfera dworu
Kancelaria Prezydenta w zbyt wielkim stopniu wypełniona jest doradcami mającymi nie tyle przygotowanie merytoryczne, ile różne nawyki dworskie. Szczególnie ostre słowa kierowałem wobec skupionego wokół prezydenta "babińca" (w szczególności Ewy Junczyk-Ziomeckiej i Elżbiety Jakubiak). Następne miesiące aż nadto potwierdziły słuszność moich krytycznych ocen. E. Jakubiak, swego rodzaju specjalistka od wszystkiego, w pewnym momencie poczuła się nagle arcyspecjalistką od polityki zagranicznej. W roli eksperta w tej dziedzinie pojechała do USA, gdzie rozmawiała m.in. z tak ważną personą jak zastępca sekretarza Departamentu Stanu. Wyskoczyła tam jak filip z konopi z pomysłem egzotycznej koalicji w "trójkącie Polska - USA - Izrael". Później zadebiutowała jako minister od sportu, uzasadniając swoje kwalifikacje w tej dziedzinie faktem stania na bramce w czasie, gdy grał jej brat!
Raz jeszcze zapytam, komu była potrzebna inicjatywa E. Junczyk-Ziomeckiej, namawiającej panią prezydentową do pokazania swojej odrębności poprzez zdystansowanie się od popieranego przez premiera J. Kaczyńskiego projektu wytyczenia drogi przez Rospudę? Zapytam dalej, czemu miała służyć inicjatywa zaproszenia przez panią prezydentową 8 marca 2007 r. grupy ponad 30 dziennikarek lewaczek lub libertynek? Znalazły się w niej osoby jawnie wrogie Kościołowi, jak Magdalena Środa, skrajnie wrogie polityce PiS, jak Krystyna Kofta czy Monika Olejnik.
We wrześniu br. pojawiły się informacje, że doszło do otwarcia w Warszawie żydowskiej loży masońskiej B'nai B'rith. Z informacji na stronie internetowej wynikało, że dla masonów z B'nai B'rith "pierwszorzędnym problemem" są kwestie związane z Radiem Maryja i Telewizją Trwam. Można podejrzewać, że są one przedstawiane wyłącznie w kontekście negatywnym, tak jak w wypowiedziach z kręgów Centrum S. Wiesenthala w Los Angeles czy Światowego Kongresu Żydów. Masonerię w Polsce oficjalnie rozwiązano dekretem prezydenta RP Ignacego Mościckiego w 1938 r., w czasach bardzo znaczącego zagrożenia dla Polski. Dekretu tego, o ile wiem, nigdy nie uchylono. Istnienie takich organizacji jak masońskie, o utajnionym składzie, trudno akceptować w kraju z różnych stron zagrożonym, jakim jest Polska. Niepokój budzą widoczne w organizacjach masońskich różne antykościelne fobie, które doprowadziły m.in. do masakr katolików w rządzonym przez masonów Meksyku i które wywoływały potępienie ze strony m.in. tak wielkiej postaci Kościoła jak św. o. Maksymilian Maria Kolbe. Nieprzypadkowo w dokumentach Watykanu jednoznacznie potępia się działania masonerii. Tym dziwniejsze na tym tle były przekazane przez minister E. Junczyk-Ziomecką w imieniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego "wyrazy radości" z odrodzenia się po 70 latach w Polsce B'nai B'rith. Zapytajmy, czy pani minister zrobiła to rzeczywiście w porozumieniu z prezydentem L. Kaczyńskim? Postawmy kolejne pytanie czy tego typu gratulacje, wystosowane zaledwie na 5 tygodni przed wyborami, nie zaszkodziły autorytetowi prezydenta i PiS? Czy nie wzbudziły zwątpienia w szczerość jego intencji i nie przyczyniły się do osłabienia poparcia wyborczego? Mogę w każdym razie zapewnić, że gratulacje te ogromnie ucieszyły wszystkich przeciwników PiS i zostały przeciwko niemu bardzo mocno wykorzystane.
Przypomnijmy, że do osób długo, a niepotrzebnie hołubionych na "dworze" prezydenta zalicza się obecny prezes TVP Andrzej Urbański. Polityk ten raz już zdradził PC w 1993 r., zadając mu cios w plecy, a niedawno wykorzystując niebaczne mianowanie go szefem telewizji, znów negatywnie wpłynął na notowania PiS podczas debat telewizyjnych, jak o tym już wcześniej pisałem. O ileż lepiej byłoby, gdyby prezydent RP zdecydował się wreszcie na powołanie grupy doradców programowych w postaci Rady Intelektualistów z prawdziwego zdarzenia.
Wodzowski styl w PiS
W ostatnich tygodniach okazało się, że nie tylko otoczenie prezydenta RP, ale i otoczenie premiera wyraźnie cierpi na uwiąd dworski. Świadczy o tym jakże wymownie i niepodważalnie świadectwo tak rzetelnej osoby, jak były doradca premiera prof. Andrzej Zybertowicz. Pozwolę tu sobie na zacytowanie jakże godnego uwagi fragmentu wywiadu udzielonego przez prof. A. Zybertowicza "Rzeczpospolitej" z 30 października 2007 r., pt. "Kaczyński potrzebował prania mózgu": "W ostatnich dniach kampanii w PiS wystąpił syndrom myślenia zbiorowego (...). Wystąpiło stereotypowe postrzeganie przeciwników, autocenzura, złudzenie odporności na ataki. To sytuacja, w której nie działa mechanizm burzy mózgów, powstaje coś w rodzaju dworu wokół lidera, gdzie pozycje są rozpisane. (...) Ponieważ premier intelektualnie wyrasta ponad otoczenie, jest zapewne tak, że brakuje osób, które kontestują jego myślenie. Inaczej mówiąc, im bardziej sprawny umysł ma przywódca, tym większe ryzyko, że nastąpi sytuacja dworskości, w której osoby z bardziej odległych szczebli funkcjonowania państwa czy partii nie mają kanałów dotarcia do przywódcy. Na dłuższą metę lider może się stać ofiarą swojej przewagi intelektualnej nad otoczeniem".
Premier przerastający o głowę swoje otoczenie (za wyjątkiem niektórych osób, takich jak choćby minister Zbigniew Ziobro czy wicepremier Ludwik Dorn) zbyt często otaczany był przez pochlebców, którzy przytakiwali każdej jego decyzji, nigdy nie pozwalając sobie na wypowiedzenie choćby jednego krytycznego słowa. Fatalnie odbiło się to na kampanii wyborczej. Szkoda, że premier nie zdobył się nigdy na konsultację z niezależnymi ekspertami, choćby z tak sprzyjającymi mu skądinąd profesorami Rafałem Brodą czy prof. Zbigniewem Jacyną-Onyszkiewiczem. Sądzę, że na postępowaniu premiera J. Kaczyńskiego negatywnie zaciążył pewien schemat naczyń połączonych. Polegał on na tym, że wymierzona przeciw niemu niebywale zajadła kampania w przeważającej części mediów umacniała w nim za bardzo skłonność do słuchania przytakiwań ludzi z najbliższego otoczenia. W PiS ukształtował się nazbyt scentralizowany model działania.
Czy rzeczywiście należało aż tak ostro reagować w swoim czasie na wypowiedź Pawła Zalewskiego, wyrażającą pewne zdystansowanie do jednego z elementów polityki zagranicznej minister Anny Fotygi? Czy nie należało raczej wspierać takiej otwartej wymiany zdań jako przejawu jakże potrzebnej "burzy mózgów" w partii?
Czy słuszna była zgoda na odejście L. Dorna z MSWiA? Zmiana ta przyniosła najbardziej szkodliwy w skutkach awans Kaczmarka na ministra. Dlaczego nie przedstawiono publicznie, o co chodzi w sporze różnych koncepcji premiera J. Kaczyńskiego i ministra L. Dorna? Nie wszystko chyba musi być tajemnicą państwową. Przypomnijmy przy tym, że dla wielu osób wielkim zaskoczeniem był konflikt z L. Dornem, niewątpliwie jednym z najciekawszych intelektualnie polityków PiS, a przy tym przez długie lata najwierniejszym z wiernych wobec J. Kaczyńskiego. Żartobliwie nazywałem go z tego powodu "wachmistrzem Soroką". Inni określali go "trzecim bliźniakiem".
Do rangi szczególnej groteski urasta niegdysiejsza historia grożenia posłowi Jackowi Kurskiemu sprawą dyscyplinarną tylko za to, że pozwolił sobie publicznie zażartować na temat torebki posłanki Szczypińskiej. To chyba nie był odpowiedni temat do zajmowania się nim przez szefów PiS.
Mocnym potwierdzeniem powyższych refleksji stała się ogłoszona 5 listopada 2007 r. decyzja o rezygnacji trzech spośród czterech wiceprezesów PiS: Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego i Kazimierza Ujazdowskiego. Swoją rezygnację motywowali tym, że w partii należy zmienić sposób zarządzania, zreformować ją w duchu zapewnienia "większej swobody". Ważne było przy tym podkreślenie L. Dorna, iż: "Nie ma mowy o kwestionowaniu przywództwa Jarosława Kaczyńskiego". Poseł Szczypińska od razu publicznie skomentowała całą sprawę słowami: "Rezygnacja wiceprezesów to nie kryzys". Na pewno nie jest to aż kryzys, ale jednak coś, co musi w najwyższym stopniu niepokoić. Dla mnie jednak znaczące jest publiczne zdystansowanie się od dotychczasowego stylu kierowania PiS przez tak wybitnego jego polityka, jakim jest L. Dorn, czy posła P. Zalewskiego. Natomiast krytykę ze strony K. Ujazdowskiego uważam za rzecz bez większego znaczenia. Od dawna bowiem widać, że jego serce bije w stronę PO.
Wina potakiwaczy
Przytakiwanie premierowi w każdej sprawie ze strony jego otoczenia fatalnie odbiło się na ostatnich tygodniach kampanii wyborczej. Ubezwłasnowolnieni, pozbawieni śmiałości wypowiadania krytycznych sądów doradcy ponoszą wielką część winy za wbicie premiera w nieuzasadnione zadufanie i lekceważenie przeciwnika, co szczególnie wpłynęło na przebieg fatalnej debaty z Donaldem Tuskiem. Premier okazał się do niej zupełnie nieprzygotowany. Zamiast potraktować ją jako decydujący bój, przyszedł na nią wymęczony innymi spotkaniami. W przeciwieństwie do J. Kaczyńskiego D. Tusk przygotował się do debaty celująco.
Wiedział, że walczy o wszystko, bo trzecia klęska wyborcza oznaczałaby faktyczne przekreślenie wszelkich szans na dalszą karierę polityczną. Świadomość tak wysokiej stawki zmieniła Tuska. Polityk, który przez wiele lat był typem skrajnego lenia i sybaryty, nagle zdobył się na niebywały dla niego wybuch pracowitości. W "Newsweeku" z 21 października 2007 r. opisywano: "Ustaliliśmy, dlaczego szef Platformy był tak wyluzowany podczas starcia z Jarosławem Kaczyńskim. Po prostu debata była dla niego godzinnym relaksem w porównaniu z praniem mózgu, jakiemu poddano go wcześniej. Ludzie ze sztabu wyborczego Donalda Tuska opowiadają, że przez cały ubiegły tydzień zmuszali swojego lidera do ostrego treningu. Kilkanaście osób wyszukiwało najdrobniejsze detale o rządach PiS i dawało je Tuskowi do wykucia na blachę. W krzyżowym ogniu pytań ze stoperem w ręku mierzono czas odpowiedzi. Odcięto też lidera PO od wszystkiego, co mogłoby rozproszyć jego uwagę. Dziennikarze skarżyli się, że nie mieli szans nawet na kilkuzdaniową rozmowę z Tuskiem". Doradca medialny PO Adam Łaszyn tak wspominał w "Dużym Formacie" (dodatku do "Wyborczej" z 11 listopada 2007 r.) o swej pracy z Tuskiem przed decydującym starciem z Kaczyńskim: "Analizowaliśmy inne debaty, symulowaliśmy kilkakrotnie starcie z Kaczyńskim, żeby oswoić Tuska, wymyślaliśmy pytania".
Skutki niedostatecznego przygotowania J. Kaczyńskiego do debaty powiększył ludzki pech, który dosięgnął w owym dniu wyraźnie niedysponowanego zdrowotnie premiera. A. Łaszyn wspominał w cytowanym tekście dla "Dużego Formatu", iż: "Na samym początku debaty Kaczyński miał kłopot z otwarciem etui do okularów. Tu już padały pytania, a on męczył się z tym pudełeczkiem. Nie mógł go otworzyć, a potrzebował okularów, żeby skorzystać z niewielkiej teczki, w której miał swoje materiały. Był kompletnie rozbity przez to mocowanie się. W tym momencie Tusk zdobył przewagę, której premier nie był już w stanie odrobić. Tym bardziej że Tusk poczuł wiatr w żaglach. I to Kaczyńskiego załatwiło. Bo początek jest najważniejszy. Ludzie oglądają pierwsze trzy - pięć minut i wyrabiają sobie zdanie o występujących; potem już trudno to zmienić".
Doradcy premiera ponoszą wielką odpowiedzialność za niewykorzystanie wszystkich szans zwycięstwa z PO. Nad ich słabością zastanawiałem się już parę miesięcy temu w momencie, gdy J. Kaczyński jakże niepotrzebnie pochwalił ponad miarę w wywiadzie radiowym naczelnego redaktora "Wprost" Stanisława Janeckiego. Rozumiem, że premier z satysfakcją odnotowywał zachowanie redakcji "Wprost" w ostatnim półtora roku. W przeciwieństwie do wszystkich innych popularnych tygodników politycznych - tabloidów, od "Polityki" i "Newsweeka" po "Przekrój" i "Przegląd", wybrał drogę koniunkturalnego postawienia na PiS i podlizywania się tej formacji politycznej. Trzeba było jednak widzieć, że w przypadku postkomunistycznego tygodnika, takiego jak "Wprost", chodzi tylko o koniunkturalizm, na którym PiS może skorzystać, nie posuwając się do niepotrzebnych pochwał wobec cwaniaka z "Wprost". Dobry doradca medialny uprzedziłby natychmiast premiera, przypominając mu, że Janecki był najgorszym polakożercą i katolikożercą we "Wprost" od lat 90. po 2001 r. i nie wypada go chwalić. Przypomniałby sławetny artykuł Janeckiego "Miller na prezydenta" jeszcze z 2004 roku (!). Przypomniałby jeszcze gorszy tekst Janeckiego z pierwszego okresu po zwycięstwie PiS i prezydentury L. Kaczyńskiego - pt. "Prezydent z lęku" ("Wprost" z 30 października 2005 r.). Janecki atakował tam wybór L. Kaczyńskiego na prezydenta m.in. jako "zwycięstwo myślenia plemiennego" (czytaj: nacjonalistycznego), "zwycięstwo Polski zakorzenionej w poprzednim systemie". Niedługo potem Janecki i "Wprost" nagle, zmieniając postawę o 180 stopni, uznali, że skorzystają na poparciu dla PiS i z całą werwą się na to nastawili. Cyników trzeba znać!
Doradcy medialni premiera nie wykorzystali jego ogromnego atutu, jakim jest znakomita elokwencja, rzadki u polskich polityków zwyczaj błyskotliwego przemawiania bez kartki. Dlaczego nie pokuszono się o to, by premier występował w telewizji w ramach szczerego dialogu z Narodem? Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiło na mnie i moich znajomych transmitowane w telewizji kilka miesięcy temu wystąpienie J. Kaczyńskiego na konwencji PiS w rocznicę powołania rządu. Ubolewałem jedynie, że premier mówił tyko o sukcesach, a nie wykorzystał sytuacji dla wyjaśnienia przyczyn trudności w niektórych dziedzinach (np. budownictwo).
Ludzie potrzebują absolutnej szczerości, bez jakichkolwiek niedomówień. Za niedomówienia się płaci. Niedawno prof. Bogusław Wolniewicz słusznie obruszył się w "Rozmowach niedokończonych" na premiera za zwrot z wywiadu dla "Rzeczpospolitej" z 26 października 2007 r.: "Andrzej Urbański w mechanizmie politycznym, wprowadzonym ustawą o radiofonii i telewizji z 1993 roku, był jedynym człowiekiem, który mógł zostać prezesem telewizji. Czy się komuś to podoba, czy nie, tak to zostało skonstruowane".
Otóż niewiele osób rozumie, na czym konkretnie polega ten mechanizm polityczny, który sprawiał, że tylko i wyłącznie Urbański mógł zostać prezesem telewizji. Premier takie rzeczy powinien dokładnie wyjaśniać, bo inaczej będzie prowokował wciąż takie krytyczne głosy, jak prof. Wolniewicza, tak wybitnego intelektualisty.
Jak widać, czasami premier mówił za mało. Niestety, czasami mówił również za dużo i nie zwrócili mu na to uwagi jego doradcy - potakiwacze. Po co było np. tak ostro mówić w swoim czasie o Janie Rokicie, że popełnił przestępstwo. Kilka miesięcy później premier mówił o Rokicie już w zupełnie innym tonie. Mówienie o parę słów za dużo jest zresztą najwyraźniej przypadłością licznych polityków z PiS. Po co były np. te nieszczęsne słowa tak inteligentnego skądinąd L. Dorna o posłaniu lekarzy "w kamasze" czy o "wykształciuchach"? Ostatnio znów można było przeczytać o parę słów za dużo w ataku na Radosława Sikorskiego w skądinąd świetnym, błyskotliwym i dowcipnym wywiadzie ministra obrony Aleksandra Szczygły dla dziennika "Polska".
I jeszcze jedna sprawa. Z dużą satysfakcją obserwowałem transmisję przemówienia J. Kaczyńskiego, który precyzyjnie przedstawił bilans dokonań swego rządu i wręczył odpowiedni raport na ten temat prezydentowi RP. Teraz chodzi jednak o dalszą, istotną sprawę, o którą powinni zadbać doradcy medialni premiera - o maksymalne nagłośnienie tego typu Raportu Zamknięcia.
Brak społecznego zaplecza
Profesor Bogusław Wolniewicz ponad rok temu jakże słusznie krytykował PiS za nadmierną skłonność do polityki gabinetowej, brak troski o szersze zaplecze społeczne. Tu popełniono wiele poważnych błędów, bo nie wykorzystano w pełni szans na bardzo znaczące wzmocnienie siły poparcia dla rządu. Jeżdżąc bardzo często po kraju, przekonałem się, że w wielu miejscach nie zadbano o pozyskanie dla PiS rozlicznych cennych osób, które odeszły z LPR (niejednokrotnie słyszałem od nich skargi na brak życzliwości terenowych działaczy PiS, którzy woleli polegać tylko na sobie). U góry premier i jego współpracownicy starali się maksymalnie o przyciągnięcie różnych postaci politycznych z LPR, choćby posłanki Gabrieli Masłowskiej czy Bogusława Kowalskiego, a na dole najczęściej brakowało podobnych zabiegów. W rezultacie mieliśmy tylko politykę gabinetowo-parlamentarną.
Premier J. Kaczyński wykazał bardzo wiele odwagi, wbrew nagonce przeważającej części mediów, wychodząc naprzeciw słuchaczom Radia Maryja i wielokrotnie publicznie doceniając rolę tego Radia. Bardzo duże znaczenie miało jego wystąpienie na pielgrzymce słuchaczy Radia Maryja do Częstochowy w lipcu br. i późniejsze przeciwstawienie się nagonce przeciw Radiu.
Premier J. Kaczyński zdobył się również, wbrew opinii przeważającej części mediów, na jakże odważną decyzję skonstruowania jedynie możliwej koalicji z LPR i Samoobroną. Absolutnie nie zgadzam się z tymi, którzy jeszcze dziś atakują premiera Kaczyńskiego za tę decyzję, tak jak np. publicysta Rafał A. Ziemkiewicz w tekście dla "Rzeczpospolitej" z 6 listopada 2007 r.: "Kaczyński musi się przyznać do szkód, jakie wynikły z tej koalicji dla Polski". To nieprawda! Koalicja PiS z LPR i Samoobroną była jedynym nieodzownym wyjściem w zaistniałej sytuacji politycznej. PiS nie musiało i nie musi bić się za nią w piersi. Powiem więcej, PiS nie powinno było odczuwać żadnego zawstydzenia z tego powodu, jak usilnie próbowali mu wmówić również niektórzy politycy PiS, np. K. Ujazdowski. Na ataki mediów w tej sprawie trzeba było od razu wystąpić z jedynie słuszną odpowiedzią - kontrą. A mianowicie trzeba było akcentować, iż ugrupowania takie jak LPR i Samoobrona i ich liderzy mają swoje wady, ale nie są to w żadnym razie wady tak ciężkie jak te, które obciążają Platformę i jej liderów. Chodziłoby tu w pierwszym rzędzie o pokazanie spuścizny "aferałów" i roli polityków Platformy w wyprzedaży majątku narodowego za bezcen oraz w działaniach przeciwko interesom narodowym, w serwilizmie wobec Niemiec itp. Zdumiewające jest to, że w propagandzie PiS prawie nic nie mówiono o aferach licznych platformersów, osławionym układzie warszawskim etc.
PiS odniosło duże sukcesy polityczne, przeciągając na swoją stronę tak znaczące osoby, związane z Platformą, jak Zyta Gilowska czy profesor Zbigniew Religa. Były to jednak sukcesy polityki gabinetowej. W ciągu minionych dwóch lat nie zadbano dostatecznie o poszerzenie zaplecza społecznego dla idei IV Rzeczypospolitej i ewentualnego przekształcenia biernego poparcia w szerszą aktywizację ludzi.
Spory wokół polityki zagranicznej
Od wielu miesięcy trwa nagonka wielkiej części mediów na politykę zagraniczną PiS. Ton nadają tu tacy byli nieudacznicy w sterowaniu polityką zagraniczną, jak "minister Pleciuga" Władysław Bartoszewski. PiS oskarża się o rzekome skonfliktowanie Polski z sąsiadami, poderwanie prestiżu Polski, etc. Atakującym radziłbym wpisanie sobie do sztambucha opinii rosyjskiego politologa Łukianowa, naczelnego redaktora "Rosji w globalnej postaci", opublikowanej w ("der") "Dzienniku" z 30 października 2007 r. w tekście, pt. "Kaczyńscy wykonali w Europie czarną robotę". Można tam przeczytać zdania wręcz szokujące dla niektórych przedstawicieli polskich pseudoelit, przywykłych do apelowania o służalstwo wobec wskazań różnych "mędrców" z Zachodu. Według Łukianowa: "(...) członkowie wszystkich przyszłych polskich rządów powinni wspominać braci Kaczyńskich dobrym słowem za każdym razem, gdy będą się wybierać na europejskie spotkania. Uparcie broniąc swego stanowiska, Kaczyńscy naprawdę podnieśli status Polski w UE. To oni zmusili duże europejskie stolice do liczenia się ze stanowiskiem Warszawy i do tego, by o wiele więcej niż dotąd poświęcać uwagi nowym państwom członkowskim. Ustępstwa, do których zmuszano Unię w ostatnich miesiącach (w kwestii zasad głosowania, procedur podejmowania decyzji i sposobów blokowania), zapewniały bowiem Polsce stabilną pozycję na wiele dziesięcioleci". Warto w tym kontekście przypomnieć m.in. przedstawianą już w "Naszym Dzienniku" z 31 października br. przez minister Annę Fotygę sprawę sukcesu Polski w działaniach dla uzyskania stanowiska stałego rzecznika generalnego w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. Stanowisko to jest bardzo wpływowe, gdyż ponad 8 proc. orzeczeń Trybunału jest zgodnych z opinią rzecznika generalnego.
PiS oskarżane o awanturnictwo w polityce zagranicznej zrobiło wiele dla podniesienia Polski z klęczek, na które spychali ją poprzedni konstruktorzy "naszej" polityki klientyzmu, od Bronisława Geremka i Władysława Bartoszewskiego po Włodzimierza Cimoszewicza i Dariusza Rosatiego. Trudno nie zgodzić się w tym kontekście z opinią premiera J. Kaczyńskiego, zawartą w jego przemówieniu z 5 listopada 2007 r. z okazji dymisji rządu: "Polska ma dziś nieporównanie silniejszą pozycję w Europie, niż miała dwa lata temu". Szczególnie ważne znaczenie odegrała właśnie tak atakowana przez część opozycji polityka Kaczyńskiego wobec Niemiec, wolna od dawnej potulności i wszelkich iluzji. Bardzo ważne były wysiłki zmierzające do umocnienia pozycji gospodarczej Polski w stosunkach z zagranicą, zwłaszcza działania na rzecz dywersyfikacji źródeł dostaw gazu do Polski.
Niestety, polityka zagraniczna PiS miała również wiele słabości, ale akurat odwrotnych od tych, o które oskarżano ją w lewicowych i liberalnych mediach. Wobec Unii Europejskiej nie była wcale nazbyt wyzywająca, ale o wiele za mało "krnąbrna", a czasem wręcz ustępliwa. Szkoda, że nie zrobiono czegoś więcej dla zapewnienia jak najlepszego współgrania z rządami państw, które zachowują niezależne, krytyczne stanowisko wobec różnych planów politycznego federowania Unii Europejskiej i ograniczania suwerenności jej krajów członkowskich. Wzorcem powinna być dla nas polityka prezydenta Vaclava Klausa, który od dawna głosi, że "boi się, by czeska łyżeczka cukru nie roztopiła się w europejskiej łyżeczce kawy". PiS niejednokrotnie niesłusznie oskarżano o prowadzenie do izolacji Polski. Myślę, że dziś najlepszą i najskuteczniejszą odpowiedzią na te zarzuty byłoby zawarcie przez partię Kaczyńskich swego rodzaju sojuszu z naturalnymi partnerami PiS w Europie Środkowej: rządzącą w Czechach partią Klausa i główną opozycyjną partią na Węgrzech - partią Victora Orbana. Taki "pakt trzech" połączyłby w o wiele bliższych niż dotąd związkach i współdziałaniu na arenie międzynarodowej trzy prawicowe partie środkowoeuropejskie, szczególnie przywiązane do obrony interesów narodowych i tradycji konserwatywnych.
Znakomity brytyjski historyk Perry Anderson pisał niedawno w tekście pt. "Biurokratyczny kartel elit" na łamach "Europy" (dodatku do "der" "Dziennika") z 27 października 2007 r., iż w UE jest coraz mniej demokracji. Według Andersona, "Unię Europejską zabija biurokracja i polityczny konformizm. Kraje, przyjęte do niej w 2004 roku, miały szansę tę sytuację zmienić. Szybko jednak przywołano je do porządku".
Ewentualny sukces w staraniach PiS na rzecz stworzenia wspomnianego "paktu trzech" mógłby bardzo mocno przyczynić się do wzmocnienia sił dążących do umocnienia suwerenności naszych krajów - wbrew dyktatowi państw dominujących dotąd w UE. Gorąco zachęcałbym również PiS do naciskania na rzecz tak dawno postulowanego przeze mnie bilansu zysków i strat w stosunkach z UE, pokazania całej nagiej prawdy na ten temat.
PiS musi również nadal szczególnie stanowczo przeciwstawiać się roszczeniom ze strony Niemiec i maksymalnie rozwijać akcję informacyjną na temat tego typu zagrożeń, maksymalnie wykorzystując przy tym również patriotycznie nastawionych fachowców z innych partii, na czele z obrońcą spraw polskich w odniesieniu do Niemiec, dotychczasowym wicemarszałkiem Sejmu ze strony LPR - Januszem Dobroszem.
Trzeba publicznie podjąć sprawę odszkodowań dla ludzi, którzy zostali pokrzywdzeni przez Niemców (vide np. wstrząsający pozew Winicjusza Antoniewskiego, potwornie oszpeconego w czasie wojny przez hitlerowców; "Fakt" z 30 października 2007 r.).
PiS powinno stanąć na czele frontu osób przeciwstawiających się forsowanemu przez różnych polityków PO decyzji o zastąpieniu złotówki przez euro.
Bardzo ważne znaczenie będzie miało przyjęcie przez PiS odpowiadającego polskim interesom narodowym stanowiska w sprawie roszczeń niektórych środowisk żydowskich (szczególnie tych z USA) wobec mienia w Polsce. Już wiele miesięcy temu krytykowałem "dziwną" tajemniczość rządu i władz PiS w tej sprawie, a wreszcie zgodę na jakże szkodliwe, choć i tak bezowocne negocjacje z roszczeniowcami typu Isaac Singer. Teraz, na szczęście dla PiS, cała odpowiedzialność za ewentualne ustępstwa wobec tego rodzaju roszczeń żydowskich spadnie na Platformę i jej sojuszników (zobaczymy, jak zachowa się PSL w tej tak trudnej sprawie!).
Jeśli PiS chce mieć pełne narodowe poparcie, to powinno stanowczo odrzucać wszelkie roszczenia wobec biednej Polski, która nie uzyskała niemal żadnych rekompensat od Niemiec (poza niewielkimi sumami dla robotników przymusowych). Żydzi takie rekompensaty otrzymali na sumę ok. 100 miliardów dolarów. Trzeba pokazać całkowitą absurdalność ich roszczeń wobec Polski.
Najgorszą sprawą w MSZ, za którą przyjdzie nam ciężko zapłacić, jest kompletne zaniedbanie oczyszczenia tego resortu, który pozostaje prawdziwą "stajnią Augiasza". PiS nie zrobiło prawie nic dla usunięcia z tej instytucji i z ambasad różnych sierot po komunie i Geremku. Nawet osoby, które najmocniej szkodziły polskim interesom narodowym, od Stefana Mellera po Henryka Szlajfera, od Marka Kozłowskiego po Ryszarda Schnepfa, dalej pozostają bardzo wpływowymi postaciami w tym resorcie. Nie mówiąc o ambasadach, gdzie nadal ton nadają bądź postkomuniści, bądź geremkowcy w stylu byłego ambasadora RP w USA Janusza Reitera czy konsula w Nowym Jorku Krzysztofa Kasprzyka. Przypuszczalnie zapłaci się słoną cenę za opieszałość zmian. Na przykład ambasadora Reitera z USA formalnie odwołano trzy miesiące temu, ale dziwnie jakoś długo pozostawał on na placówce w Waszyngtonie.
Szkoda, że PiS nie zadbało w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie o zniesienie ograniczeń w głosowaniu dla Polonii i wydatne zwiększenie liczby punktów do głosowania. Polonia amerykańska i kanadyjska miażdżącą większością głosowała na PiS.
Rady dla PiS
PiS musi się strzec różnych niepowołanych doradców, którzy mogą je skierować tylko na manowce. Myślę tu np. o skrajnym wielbicielu Leszka Balcerowicza - Rafale A. Ziemkiewiczu, szczególnie wybijającym się w walce z "polactwem" i Radiem Maryja. W "Rzeczpospolitej" z 6 listopada 2007 r. Ziemkiewicz mocno "radzi" PiS, aby postawił na wyborców umiarkowanych (w czasie XVIII-wiecznej rewolucji francuskiej ludzi z tych kręgów obdarzano wdzięczną nazwą "bagno"). Według Ziemkiewicza: "Skoro jednak 'przystawki' zostały zjedzone, PiS nie ma żadnych powodów, aby dalej tkwić przy prawej ścianie. W wyborach, w których liczyć się będą tylko cztery ugrupowania obecne w Sejmie (...), słuchacze Radia Maryja i radykalni antykomuniści i tak nie będą głosować na kogoś innego niż Kaczyński".
Otóż wcale to nie jest takie pewne, bo być może wielu z nich zostanie w domu, a część już zapewne została podczas ostatnich wyborów. Wspomniane przez Ziemkiewicza środowiska, stanowiące bardzo pokaźną część elektoratu (tę, która rozstrzygnęła o zwycięstwie PiS i L. Kaczyńskiego w 2005 r.), będą głosować na PiS tylko wtedy, kiedy będą widzieć jego jednoznaczność. I tylko radykalna jednoznaczność PiS będzie faktycznym kluczem do jego ewentualnego przyszłego zwycięstwa. Znamienne, że największe zwycięstwo (spośród ludzi PiS) w wielkich miastach, i to pomimo ogromnej nagonki medialnej, odniósł najbardziej jednoznaczny w swych działaniach Zbigniew Ziobro startujący w bardzo trudnym okręgu krakowskim czy prof. Ryszard Bender w okręgu lubelskim.
PiS musi stanowczo występować przeciwko wszelkim próbom zacierania różnic między nim a PO, partią oligarchów, która wcześniej czy później całkowicie się odsłoni i skompromituje, pokazując otwarcie, czyje interesy reprezentuje. Pierwsze posunięcia czołowych polityków PiS pokazują, że partia ta chce iść taką stanowczą anty-PO-wską drogą. Przypomnę tu choćby pierwsze po przegranej, twarde wystąpienie premiera J. Kaczyńskiego o rozmiarach frontu anty-PiS-owskiego, mianowanie na sekretarza stanu w MON tak znienawidzonego przez platformersów Antoniego Macierewicza, odwołanie Bogdana Borusewicza ze składu Rady Bezpieczeństwa Narodowego czy stanowczy sprzeciw przyjęcia przez Polskę Karty Praw Podstawowych w UE, sprzeciw prezydenta i premiera wobec kandydatury Radosława Sikorskiego na ministra obrony, poparcie prezydenta RP dla kandydatury Ryszarda Bendera na marszałka seniora w Senacie.
PiS musi nadal konsekwentnie występować na rzecz gruntownej lustracji polegającej na pełnym otwarciu archiwów, a nie lustracji ograniczonej, tak jak zrobiono to w duchu niefortunnych porad Bogdana Borusewicza i Zbigniewa Romaszewskiego.
PiS powinno również stanowczo występować na rzecz dezubekizacji i dekomunizacji, popierać projekty lustracji majątkowej i twardego stosowania prawa w duchu koncepcji ministra Ziobry, które przyniosły spadek przestępczości o 18 proc. w ciągu zaledwie dwóch lat.
PiS musi konsekwentnie występować z programem państwa socjalnego - Polski Solidarnej, która przeciwstawiać się będzie zwiększaniu dysproporcji społecznych i różnic między tzw. Polską A i Polską B. To jest sprawa, o której o wiele za mało mówiło PiS w czasie ostatnich debat przedwyborczych.
PiS musi wesprzeć wszelkie działania mające na celu rzeczywiste obudzenie aktywności politycznej i społecznej Polaków, w tym powstanie szerszego, ogólnopolskiego ruchu na rzecz radykalnego przełomu. Należy maksymalnie wspierać powstawanie różnych organizacji i stowarzyszeń, działań oddolnych (np. "Stop korupcji", etc.).
Apelowałbym do przywódców PiS o jednoznaczne zaakcentowanie faktu, że dziś główną linią podziału nie jest podział między prawicą a lewicą. Natomiast powinien nią być, jak to od dawna akcentuję, podział na tych, którzy bronią polskich interesów narodowych i tych, którzy im szkodzą. To jest najważniejsza linia podziału, zgodna z tym, co głosił nasz największy dyplomata - ks. Adam Czartoryski już w połowie XIX wieku: "Są tylko dwie partie w Polsce: partia polska i partia antypolska". Powstanie wspomnianego wyżej ogólnopolskiego ruchu oraz tworzenie i umacnianie różnego typu stowarzyszeń walczących o demokrację w terenie, może być najlepszą gwarancją zwycięstwa sił patriotycznych w wyborach do europarlamentu za półtora roku i w wyborach do samorządów za dwa lata.
Triumfalnie dziś pohukującym heroldom Platformy w stylu Stefana Niesiołowskiego et consortes warto przypomnieć, że będą mieli silniejszą opozycję w Sejmie, niż miały dotąd jakiekolwiek rządy. Co więcej, opozycja ta będzie wsparta przez prezydenta RP, który może być najlepszą zaporą dla prób zmonopolizowania władzy przez Platformę. Przypomnijmy, co mówił na ten temat sam prezydent Lech Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" z 31 października 2007 r.: "Mam nadzieję, że retoryka polityczna PO ulegnie złagodzeniu. Prezydent ma 30 różnych prerogatyw. Niektóre rzeczy bez jego zgody nie mogą mieć miejsca, jak choćby mianowanie czy odwołanie ambasadora, mianowanie generała Wojska Polskiego czy podporucznika. To dotyczy też policji i innych służb. Prezydent ma prawo weta. W stosunku do ustaw prezydent może kierować sprawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ja z tych uprawnień zamierzam korzystać, zgodnie z moim rozumieniem interesu państwa". Wspomniane w wywiadzie przez prezydenta kompetencje mogą poważnie blokować tendencje do skrajnego podporządkowania MSZ i MON ludziom lewicy i liberałom.
Ważną, ale ciągle za mało akcentowaną sprawą jest najwyższa pozycja prezydenta przy przyznawaniu odznaczeń. Odegrały już one rolę w przywracaniu odpowiednich proporcji w odniesieniu do najnowszej historii - poprzez uhonorowanie ludzi przez tak wiele lat spychanych w cień i dyskryminowanych, w tym m.in. Anny Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdy, a także bohaterów Polski Podziemnej. Przypomnę tu również szokujący fakt, że tylko dzięki zdecydowanej postawie prezydenta L. Kaczyńskiego uhonorowano pośmiertnie generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila" i rotmistrza Witolda Pileckiego - wbrew zdumiewającemu sprzeciwowi W. Bartoszewskiego. Sprawę tę opisali bratanica generała Maria Fieldorf i Leszek Zachuta w książce pt. "Generał Fieldorf 'Nil'. Fakty, dokumenty, relacje", Warszawa 2007, t. I, s. 850. Autorzy powołali się tam na wypowiedź minister Kancelarii Prezydenta Leny Dąbkowskiej-Cichockiej, która stwierdziła, że prezydentowi udało się porozmawiać w sprawie przyznania Orderu Orła Białego tylko z sekretarzem kapituły, prof. Bartoszewskim, który "nie odmawiał zasługi obu bohaterom, ale był sceptyczny co do przyznania Orderu" - tłumaczyła minister Dąbkowska-Cichocka, dodając, że "profesor Bartoszewski obawia się, iż precedensowa decyzja o pośmiertnym odznaczeniu obu bohaterów stworzy możliwość wywierania nacisków w sprawie kolejnych kandydatów". Prezydent Lech Kaczyński odrzucił te zastrzeżenia. Przy okazji nasuwa się myśl o małości Bartoszewskiego, który sam otrzymawszy taki order, próbował negować jego przyznanie dla osób bardziej od niego zasłużonych dla Polski. Czymże były wojenne zasługi Bartoszewskiego wobec zasług gen. Fieldorfa i rotmistrza Pileckiego?
Uważam, że bardzo mocnym atutem PiS powinno być zdecydowane postawienie na dalsze umacnianie patriotyzmu i tradycji narodowych. PiS ma już znaczące osiągnięcia w tym względzie. Wyraźnie przyznał to niedawno nawet taki przeciwnik PiS jak senator PO Jarosław Gowin, mówiąc w wywiadzie dla "Newsweeka" z 11 listopada 2007 r. m.in.: "Wiele mnie różni od polityków Prawa i Sprawiedliwości, ale muszę przyznać, że uczynili sporo dobrego dla podbudowania dumy narodowej Polaków, a za największy sukces Lecha Kaczyńskiego uważam stworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego i należyte uhonorowanie ludzi 'Solidarności', przedtem zapomnianych".
Zachęcałbym liderów PiS do stanowczego przeciwstawiania się, także na drodze sądowej, wszelkim przejawom plugawienia tradycji narodowych czy obrażania uczuć religijnych Polaków.
PiS musi również konsekwentnie stać w pierwszym szeregu obrońców IPN i możliwie jego jak najszerszych kompetencji w odsłanianiu bolesnych prawd o komunistycznych zbrodniach.
Na koniec pozwolę sobie wystąpić z jeszcze jedną, jak mniemam, istotną konkluzją: poparcie sił patriotycznych dla PiS nie jest czymś danym raz na zawsze i bezwarunkowo. Szansą na utrzymanie tego poparcia jest całkowita jednoznaczność w myśl zasady: "tak-tak, nie-nie" i odrzucenie zgniłych kompromisów. Bez tej jednoznaczności PiS może tylko przegrać definitywnie, ze szkodą nie tylko dla siebie, ale i dla Polski! Stawiając na jednoznaczność celów i metod, prędzej czy później wygra decydujący bój o Polskę!
Prof. Jerzy Robert Nowak
Subscribe to:
Posts (Atom)
Blog Archive
-
▼
2007
(229)
-
▼
November
(90)
- Polska nie moze popelniac bledu Ameryki i Balcerow...
- pos. Antoni Macierewicz
- Nowe rozdanie
- Nowy układ polityczny szansą dla Polski?
- Przemówienia Jana Pawła II — teksty i realaudio
- Rozmowa z pulkownikiem Ryszardem Kuklinskim - 03/1...
- Minister Sprawiedliwosci Zbigniew Ziobro rozmowa n...
- "Spróbuj pomyśleć"
- prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
- "Myśląc Ojczyzna"prof. dr hab. Piotr Jaroszyński (...
- Zniszczono pomnik bohatera pomorskiego ruchu oporu
- Jaką Polskę zostawił PiS?
- Czy Polsce grozi ponowna fala emigracji?
- PO rozpoczyna rządy od sprawy WSI
- Polscy rybacy walczą o przetrwanie (2007-11-21)
- Zniszczenie pomnika założyciela "Gryfa Pomorskiego"
- A CALL TO ACTION - POLONIA PROTESTUJE
- PO rozpoczyna rządy od sprawy WSI
- Cracow of Marek Grechuta
- MAREK GRECHUTA - Dni ktorych nie znamy
- Litwa - Wilno i Troki
- Polish man was murdered by the RCMP. Canada
- Wysłali żandarmerię
- "Tak-tak, nie-nie" programem dla PiS
- Polsko! Kiedy Ty będziesz - wolna, niepodległa?
- O nawrócenie PO na Polskę
- "Myśląc Ojczyzna"
- Amerykanski Senator Voinovich powinien przeprosic ...
- Co robić? Rozważania przy Święcie Niepodległości -...
- O nawrócenie PO na Polskę
- Generał bez skazy sowieckich łagrów w 1947.
- Apel do Platformy Obywatelskiej.Prosze nie dyskrym...
- Poland's shipbuilders face ruin
- Gazprom in Poland
- Jarosław Kaczyński gościem „Sygnałów dnia”
- Gazprom deal in Poland is link to the resumption o...
- western powers at Yalta who were responsible for w...
- PO chce likwidacji mediów publicznych
- Nieoczekiwana zmiana zdania
- Między Platformą a PiS
- Jakie są różnice między PiS a PO?
- PO jako kontynuacja dogadań Okrągłego Stołu
- Oskarżenia o nadużycia wobec liberałów
- Dziwne działania Gronkiewicz-Waltz
- Aneks do raportu o likwidacji WSI
- PO jako kontynuacja dogadań Okrągłego Stołu
- Przyszłość polskiej polityki zagranicznej
- Kto ma płacić za studia?
- Koniec bezpłatnych studiów?
- USA są bankiem świata
- Marsze i wiece z okazji nowego święta
- Szkic koalicji
- LiD przed wizją rozpadu
- Czysta energia może ogrzać Toruń
- Trzeba się uczyć od mądrzejszych
- Rząd byłych agentów?
- Jadowite napaści "Wyborczej"
- Postkomunistyczna buta
- Prof. Krasnodębski piętnuje patologie III RP
- Piotr Rubik - The right to love
- Z ABW do prokuratury
- Prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog i główny dorad...
- Krajobraz po bitwie
- Husaria / The Winged Hussars
- Kresy - Jedno mamy imię
- II RP
- Chór Juranda - Ten drogi Lwów...
- Włóczęgi - Tylko we Lwowie
- Przedwojenny Lwów: Chór Dana - Tango Łyczakowskie,...
- Husaria - najgroźniejsza jazda 2
- Battlefield whit Polish Soldiers during World War 2
- Monte Cassino 1944 Polish Soldiers
- Głowne instrumenty polskiej dyplomacji
- Trwają rozmowy koalicyjne
- Karta praw podstawowych
- Niepisany testament
- Premier: W Polsce szykuje się "putinada"
- Rząd z łapanki
- Karta praw podstawowych
- Kandydat na ministra podpisał deklarację współprac...
- Prezydent nie chce Borusewicza
- System dwupartyjny czy oligarchiczny
- Sąd zabrania ocen
- Zmienić porażkę w zwycięstwo
- Historia w TVP INFO
- Referendum - teraz!
- Ponownie za chlebem
- Przełomowa rezolucja PE
- Pierwsze wyroki w sprawie madryckich zamachów z 11...
- Głowne instrumenty polskiej dyplomacji
-
▼
November
(90)