Thursday, November 1, 2007

Zmienić porażkę w zwycięstwo

Zmienić porażkę w zwycięstwo
Nasz Dziennik, 2007-10-31
Od kilkunastu dni z niepokojem obserwuję falę skrajnie pesymistycznych gdybań na prawicy, gdybań faktycznie sprzecznych z realizmem. Nie chcę pogodzić się również z teoriami spiskowymi głoszącymi, że PiS "przegrało na życzenie", że PiS i PO to dwie takie same odmiany antynarodowych liberałów, które czyhają na zgubę Polski, etc. Przypomnę tu raz jeszcze starą prawdę, że to politycy Platformy na czele z Donaldem Tuskiem obalali pragnący prawdziwie głębokich dekomunizacyjnych zmian rząd Jana Olszewskiego, a Jarosław i Lech Kaczyńscy przez cały czas od 1990 roku reprezentowali nurt przyspieszenia radykalnych zmian, ściągając za to na siebie nienawiść i szykany komunistów i udecji. Nie twierdzę, że PiS i Kaczyńscy nie popełnili dużej dawki błędów. Pisałem o tym i mówiłem wielokrotnie, jeszcze przed tymi wyborami, na próżno apelując o bilans otwarcia, o poparcie działań na rzecz stworzenia jak najszerszego ruchu społeczno-politycznego zamiast ograniczania się do gabinetowej polityki. Krytykowałem nieciekawe działania pań z "dworu" prezydenta, stajnię Augiasza, jaką jest MSZ, etc., etc. Powrócę do spraw analizy porażki PiS i zwycięstwa Platformy w drugim odcinku mego tekstu. W poniższym, świątecznym tekście chciałbym zająć się jaśniejszymi punktami obecnej sytuacji, których nie dostrzegają niektórzy prawicowi czarnowidze.

Chciałbym tę analizę zacząć od pokazania, że dzięki zdradzieckim ucieczkom ku Platformie takich notabli, jak Borusewicz, Sikorski czy Marcinkiewicz, faktycznie stają się wyraźniejsze fronty i pryskają niepotrzebne złudzenia wśród ludzi PiS, zbyt długo wabionych nonsensownymi opowiastkami o potrzebie koalicji rządowej z Platformą - partią antynarodowych oligarchów.

Korzystne "oczyszczenie" PiS
Bardzo korzystne dla PiS powinno okazać się "oczyszczenie", powstałe dzięki sukcesywnemu odejściu grupy polityków zamazujących tożsamość partii. Byli to politycy na wpływowych stanowiskach bądź wywodzący się z PiS, bądź współpracujący z nim na zasadzie zupełnie niepotrzebnych kompromisów, mających pokazać miększą, łagodniejszą "twarz" partii Kaczyńskich. Pierwsze takie odejście nastąpiło już ponad rok temu, gdy z rządu wystąpił geremkowiec - minister spraw zagranicznych Stefan Meller. Ten były pierwszy sekretarz ZMS na Uniwersytecie Warszawskim w latach 60., syn dyrektora departamentu w PRL-owskim MSZ, usuniętego w 1968 r., był całkowicie obcym ciałem w rządach PiS. Ściągnięty został do gabinetu Marcinkiewicza dzięki podszeptom Ryszarda Schnepfa czy Władysława Bartoszewskiego. Jak przyznaje sam Marcinkiewicz w książce "Kulisy władzy" (Warszawa 2007, s. 83): "Stefan Meller nigdy nie uzyskał zaufania prezesa (PiS), chociaż chyba prezydenta bardziej niż prezesa". Wbrew intencjom PiS Meller na każdym kroku popierał buszujący w tym resorcie i na placówkach rój "sierot po Geremku" i "sierot po komunie" i odznaczał się kompromitującą wprost niekompetencją. Po odejściu z rządu PiS Meller "zabłysnął" popisem skrajnej nielojalności, podpisując się pod listem 8 byłych ministrów spraw zagranicznych, atakującym rząd.
Fatalnym nieporozumieniem była decyzja o powołaniu Bogdana Borusewicza na marszałka Senatu. Borusewicz, były działacz KOR, był absolutnie związany z Geremkiem i michnikowcami, a w latach 90. był posłem Unii Demokratycznej. Powołanie go na marszałka Senatu, tak niepotrzebne w przypadku zdominowania tej Izby przez większość PiS-owską, miało być najwidoczniej symbolicznym gestem zbliżenia wobec liberalno-lewicowych środowisk b. Unii Wolności. Gest ten niewiele dał, bo Borusewicz na swoim stanowisku nie tyle wspierał PiS, ile faktycznie popierał interesy ludzi ze środowisk geremkowskich. Co więcej, najwidoczniej miał w głębokiej pogardzie coś takiego jak elementarne poczucie wdzięczności wobec tych, którzy powołali go na tak eksponowane stanowisko. W momencie rozpoczęcia kampanii wyborczej, parę miesięcy temu, po prostu zdradził PiS, bez żenady przyłączając się do anty-PiS-owskiej nagonki Platformy. Przedtem na stanowisku marszałka Senatu, tak ważnym dla kontaktów z Polonią, Borusewicz bardzo mocno zaszkodził rozwojowi kontaktów z Polonią, szczególnie mocno blokując stosunki z jej patriotycznymi i antykomunistycznymi nurtami. "Wsławił się" próbami nachalnego blokowania jakichkolwiek kontaktów senatorów ze słynnym przywódcą Polonii w Ameryce Południowej, prezesem USOPAŁ Janem Kobylańskim.
Nader fatalną nominacją ministerialną w rządzie K. Marcinkiewicza był minister sportu Tomasz Lipiec, ostatnio aresztowany na trzy miesiące ze względu na podejrzenia o korupcję. Dziś wiemy, że "Tomasz Lipiec został zatrudniony przez premiera Kazimierza Marcinkiewicza jako jego zaufany człowiek, więc warto byłoby spytać Marcinkiewicza, jakimi się kierował względami, podejmując taką decyzję, kto go do niego przekonał" (według wypowiedzi ministra Zbigniewa Ziobry, cyt. w tekście: Z. Ziobro: Kto popierał Lipca, "Życie Warszawy" z 27 października 2007 r.).
Jawną zdradą Prawa i Sprawiedliwości zapłacił za swe niebywałe wywyższenie przez Kaczyńskich aż na stanowisko premiera Kazimierz Marcinkiewicz, były nauczyciel fizyki, później wiceminister w rządzie Buzka. Ogromnie zabiegający o popularność poprzez bywanie, gdzie się tylko dało - od różnych pokazów po bale maturalne - premier Marcinkiewicz nie okazał się nazbyt kompetentny w swych decyzjach personalnych, jak i w sprawach kluczowych działań rządu. Dość przypomnieć, co pisał na ten temat b. wiceminister finansów w rządzie Marcinkiewicza Cezary Mech w "Naszym Dzienniku" (por. tekst: Opinie "słuszne" teraz, "Nasz Dziennik" z 27-28 października 2007 r.). Mech zarzucił b. premierowi K. Marcinkiewiczowi m.in. "egoistyczne prowadzenie spraw publicznych", "nastawienie na własną karierę", "ciągłe opóźnianie spraw na skutek braku decyzji", "ucieczkę przed trudnymi wyzwaniami", doprowadzenie do istnienia "pustych szuflad dotyczących sztandarowej reformy finansów publicznych".
Zgubną rolę odegrała wyjątkowa wyrozumiałość Marcinkiewicza wobec różnych geremkowców, od wspomnianego już S. Mellera po R. Schnepfa. Z tym ostatnim był i jest ogromnie zaprzyjaźniony, jak wielokrotnie wyznaje w "Kulisach władzy", podkreślając, że "Ryszard od lat uczył mnie spraw międzynarodowych". Można "pogratulować" Marcinkiewiczowi takiego nauczyciela! Przypomnijmy, że Schnepf jako ambasador RP w paru krajach Ameryki Południowej "zasłynął" skrajnie niedyplomatycznym, grubiańskim zacietrzewieniem, m.in. wyskokami zajadłej nienawiści wobec przywódcy Polaków w Ameryce Południowej, prezesa USOPAŁ J. Kobylańskiego. (Podobnym nienawistnym zacietrzewieniem wobec prezesa J. Kobylańskiego niejednokrotnie "popisywała się" w publicznej (!) telewizji żona R. Schnepfa - red. Dorota Wysocka-Schnepf.)
Schnepf - nauczyciel premiera K. Marcinkiewicza w sprawach międzynarodowych - skompromitował się wybrykiem, niedopuszczalnym z punktu widzenia podstawowych zasad dyplomacji. Jako doradca premiera w randze ministra publicznie wystąpił, bez konsultacji z rządem i prezydentem RP, z poparciem dla godzącego w kluczowe interesy gospodarcze Polski projektu rosyjsko-niemieckiego gazociągu na dnie Bałtyku. Pełnomocnik rządu do spraw energetycznych minister Piotr Naimski określił wystąpienie Schnepfa jako wyraz krańcowej uległości wobec Rosji. Samowolka Schnepfa publicznie dostarczała Rosji argumentów przeciw Polsce. Pomimo tak bliskich związków Schnepfa z Marcinkiewiczem usunięto go z trzaskiem z ministerialnej posady doradczej. Niestety, zaraz potem "ukarano" go powierzeniem funkcji pełnomocnika MSZ do spraw zagrożeń, choć to on sam jest największym zagrożeniem! Warto dodać, że na stronie internetowej Światowego Kongresu Żydów wielce ubolewano z powodu dymisji R. Schnepfa, akcentując, że jako syn b. prezesa gminy żydowskiej w PRL wykazywał on szczególnie wielkie zrozumienie dla żydowskich materialnych roszczeń wobec Polski. Znamienne, że Marcinkiewicz dalej obdarza Schnepfa szczególnymi względami. Wydawany przez Niemców "Dziennik" z 27-28 października br. opublikował tekst informujący, że Marcinkiewicz zaangażował się w lobbowanie za kandydaturą Radosława Sikorskiego na szefa polskiej dyplomacji w rządzie PO. Rozmowom Marcinkiewicza i Sikorskiego towarzyszył Schnepf.
Premier Marcinkiewicz "wyróżnił się" dość szczególnym stylem sprawowania władzy. W pewnym momencie potępił jako rzekomo "antysemicki" felieton Stanisława Michalkiewicza. Zrobił to, choć jak sam później wyznał w wywiadzie dla "Wyborczej" z dziennikarkami Moniką Olejnik i Agnieszką Kublik, nigdy nie przeczytał tekstu, który potępił. Jak ocenić taki styl sprawowania władzy? Premier Marcinkiewicz zasłynął spektakularnym ogłaszaniem różnego typu projektów. Wystąpił np. (wraz z ministrem Kazimierzem Ujazdowskim) z inicjatywą działań na rzecz tzw. Patriotyzmu Jutra. Nie wyjaśnił, dlaczego na razie nie zajął się patriotyzmem na dziś. Na to najwyraźniej nie miał czasu, jak świadczy historia opowiedziana mi we wrześniu przez wspaniałą patriotyczną Polkę z Ottawy w Kanadzie - Annę Poray Wybranowską. Polka ta, autorka m.in. wydanej ostatnio po angielsku świetnej kilkusetstronicowej książki o Polakach zamordowanych za pomoc Żydom, od ponad 20 lat robi, co może, dla zrealizowania swego ogromnie szlachetnego projektu, zmierzającego do uczczenia pamięci Polaków zamordowanych za pomoc Żydom. Sama doprowadziła do utworzenia specjalnego komitetu w tej sprawie przy udziale niestety zmarłego w tym czasie prof. Tomasza Strzembosza i dr. hab. Jana Żaryna. W ostatecznej wersji projekt p. Anny zakładał ustawienie na jednym z centralnych placów Warszawy - placu J. Piłsudskiego, murku z tablic zawierających informacje o imionach i nazwiskach paru tysięcy Polaków zamordowanych przez Niemców za pomoc Żydom, wraz z datą ich egzekucji. Pani Wybranowska wpłaciła w tym celu znaczną sumę dolarów do kasy Urzędu Miasta Warszawy. Wysłała także specjalny list do premiera K. Marcinkiewicza. I oto rzecznik "Patriotyzmu Jutra", premier K. Marcinkiewicz, nawet nie zdobył się na najkrótszą choćby odpowiedź na list wspaniałej Polki z Ottawy!
Marcinkiewicza kiedyś niepotrzebnie tak wysoko awansowano, ponad jego talenty, na premiera. Wbiło go to w taką pychę, że później nie chciał już zadowolić się tylko stanowiskiem ministerialnym i koniecznie chciał być wicepremierem. Umieszczono go w końcu na bardzo wysoko opłacanym stanowisku w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. Za wszystko odpłacił się PiS jawną zdradą - wspierając kandydaturę Jarosława Gowina z PO przeciwko ministrowi Zbigniewowi Ziobrze w Krakowie. Pogratulować PO takiego sojusznika!
Wśród tych, którzy zdradzili PiS i dołączyli, nie przebierając w słowach, do nagonki Platformy przeciwko PiS, znaleźli się również b. minister obrony Radosław Sikorski i b. poseł PiS Antoni Mężydło. Dobrze, że się odsłonili i odeszli, podobnie jak Marcinkiewicz et consortes. Dzięki temu PiS w przyszłości będzie dużo odporniejsze na różne kłamliwe propozycje - intrygi ze strony Platformy i jej sojuszników. Nie wykluczam oczywiście, że może jeszcze dojść do paru spektakularnych odejść z PiS. Nie bardzo wierzę np. w PiS-owską "wierność" ministra Kazimierza Ujazdowskiego, znanego z dawnych związków z Unią Demokratyczną, a od dłuższego czasu umizgującego się do PO - z wzajemnością! Ujazdowski, współtwórca programu "Patriotyzm Jutra", "wsławił się" też zupełnie niedopuszczalnymi atakami na innego ministra w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Romana Giertycha, za usunięcie spośród książek zalecanych jako lektury antypatriotycznej książki Witolda Gombrowicza "Trans-Atlantyk", dążącej do "rozluźnienia naszego poddania się Polsce". Czy rzeczywiście warto wspierać takie "rozluźnianie" wśród uczniów w sytuacji, gdy przez tyle lat maksymalnie niszczono polski patriotyzm i świadomość narodową w mediach i doprowadzono do skrajnego zakompleksienia Polaków? Czy nie lepiej byłoby poprzeć np. zastąpienie "Trans-Atlantyku" przez wybór z prześwietnych "Dzienników" Gombrowicza?!

Co dalej robić?
Józef Piłsudski powiedział w listopadzie 1919 r.: "Być zwyciężonym i nie ulec, to zwycięstwo". Wyciągnięcie gruntownych wniosków z porażki to najlepsza droga do przyszłego zwycięstwa. Zastanówmy się więc, jakie najpilniejsze wnioski i postulaty należy wysunąć jako plon przemyśleń wyników październikowych wyborów. Zanim przejdę do tych rozważań, przypomnę, że byłem osobą, która najczęściej, acz bezskutecznie, począwszy od zwycięstwa wyborczego PiS w 2005 r., nalegała na przygotowanie gruntownego "Bilansu otwarcia". Wystąpiłem z tym postulatem także w czasie spotkania w Radiu Maryja z premierem K. Marcinkiewiczem.
Odpowiedział, że już taki bilans przygotowuje Instytut im. A. Smitha (znany z liberalizmu ekonomicznego). Okazało się, że Instytut ten przygotował mało znaczący świstek papieru - rozniesiony na strzępki w krytycznej ocenie ekonomistów z prof. Stefanem Kurowskim na czele. Przez premiera Marcinkiewicza spartaczono tak podstawową sprawę. Przecież taki gruntowny, na 100 czy 200 udokumentowanych stron raport o bilansie otwarcia mógłby być najważniejszym dowodem fatalnej schedy zostawionej rządom PiS przez postkomunistów w przeróżnych dziedzinach, od gospodarki po zdrowie i naukę. Gdyby sporządzono taki gruntowny bilans, to można by było traktować jako żałosną groteskę oskarżenia posła Ryszarda Kalisza (SLD) czy posłanki Ewy Kopacz (PO) pod adresem rządu za zaniedbania w służbie zdrowia, pokazując, jak trudną robotę miał minister Zbigniew Religa z przezwyciężaniem fatalnej spuścizny różnych monstrualnych zaniedbań poprzednich ekip rządzących w dziedzinie służby zdrowia, etc., etc.
Cóż, próżny żal teraz, że spartoliło się tę tak ważną sprawę. Jest jeszcze jednak czas, najwyższy czas, na raport zamknięcia. Rząd Kaczyńskiego nie powinien czekać na kolejne oszczercze ataki propagandy platformersów, lecz szczegółowo przedstawić, najlepiej w momencie rezygnacji, pełny bilans dokonań PiS. Powinno się to zrobić w chwili, gdy nawet w prawicowej prasie pojawiają się częstokroć niesprawiedliwe, uogólniające ataki na rząd Kaczyńskiego dosłownie za wszystko na zasadzie "huzia na Józia" czy raczej "bij mistrza!". O ileż mądrzejszy pod tym względem jest piosenkarz Andrzej Rosiewicz. W wywiadzie dla "Życia Warszawy" z 27-28 października br. pt. "Przeżyliśmy Ruska. Przeżyjemy Tuska" Rosiewicz powiedział m.in.: "(...) Kaczyńskich trzeba oceniać całościowo. I ja ich cenię za CBA, za tępienie korupcji, ściganie bezkarnych dotąd baronów. Ziobro zrobił dużo mądrego, to uczciwy i mądry facet. Ludzie jeszcze będą bardzo żałować, kiedy nowa władza odwoła go ze stanowiska".
Znamienne, że nawet przewodniczący klubu parlamentarnego PO Bogdan Zdrojewski przyznał w wywiadzie dla (der) "Dziennika" z 27-28 października 2007 r., że: "Zbudowanie wielkiego frontu antykorupcyjnego jest jakimś osiągnięciem ostatnich dwóch lat i nie można tego lekceważyć ani zmarnować". Z kolei Rafał Ziemkiewicz zaakcentował w "Rzeczpospolitej" z 27-29 października 2007 r. znaczenie "podniesienia przez Kaczyńskich ręki na żywotne interesy licznych grup zawodowych - na feudalną hierarchię polskiej nauki i uczelni, na równie feudalne zamknięcie korporacji prawniczych, wpływy lobby ordynatorsko-profesorskiego, etc.".
Apeluję do mego ulubionego ministra Zbigniewa Ziobry: niech resort sprawiedliwości przygotuje do publikacji jak najszybciej pełny wykaz prowadzonych śledztw. Niech opisze dokładny wykaz zdemaskowanych jak dotąd afer, począwszy od afery łapówkarskiej w Ministerstwie Finansów z wsadzonymi pod klucz "luminarzami" - dyrektorami departamentów w resorcie, kilkudziesięciu złapanymi uczestnikami mafii paliwowej, etc. Niech poda dokładne dane o spadku przestępczości. Niech pokaże wysiłki rządu w celu rozbicia sądowych korporacji zawodowych i ułatwienia startu młodym ludziom, a także z jakimi oporami musiał się zderzać. Niech szefowie ministerstwa skarbu i gospodarki opiszą, jak - pomimo wrzasku potężnych liberalnych mediów - zablokowali dalszą wyprzedaż majątku narodowego za bezcen, łącznie z powiedzeniem "nie" zakusom Eureko na PZU. Niech pokażą, ile zrobiono dla zapewnienia wzrostu gospodarczego, zmniejszenia bezrobocia, etc. Niech politycy rządu na czele z samym premierem i prezydentem powiedzą szerzej o tym, co zrobili dla umocnienia polityki historycznej, wzmacniania polskiego patriotyzmu, podnoszenia Narodu z klęczek w polityce zagranicznej, niech pokażą nowe stanowisko "godnościowej" polityki zagranicznej wobec Niemiec zamiast uniżonego kłaniania się w pas różnych Geremków i Bartoszewskich. Niech podadzą przykłady odwołań ambasadorów znanych z uległości wobec obcych interesów (vide choćby Janusz Reiter z Waszyngtonu). Niech pokażą prawdziwe znaczenie rozwiązania WSI (nie rozumiem, dlaczego opóźniono opublikowanie aneksu do Raportu Antoniego Macierewicza), szczegółowe, konkretne osiągnięcia CBA. Niech takie dokładne, szczegółowe wyliczenia przeprowadzone zostaną we wszystkich dziedzinach. Na koniec swego "Bilansu zamknięcia" ludzie z rządu PiS niech przedstawią to, czego jeszcze nie zrobiono, o co należy walczyć (choćby o gruntowną lustrację, lustrację majątkową, szanse stwarzania miejsc pracy dla młodych, etc., etc.).
W sobotę, w nocy z 27 na 28 października, debatując w Radiu Maryja z profesorem Bogusławem Wolniewiczem na temat bilansu ostatnich wydarzeń, zastanawiałem się, jak potrzebna jest dużo szersza gruntowna debata na zasadzie "różnienia się pięknie" z udziałem dużo większej grupy naukowców i ekspertów. Niechby to była nawet kilkudniowa debata, być może z inicjatywy Pałacu Prezydenckiego (byle nie na zasadzie doboru ludzi w stylu osławionej Ewy Junczyk-Ziomeckiej, inicjatorki żałosnej pseudodyskusji pań z 8 marca 2007 r.). Jakże potrzebna nam jest wielostronna dyskusja na temat pierwszej, dwuletniej próby budowania IV Rzeczypospolitej, szczegółowego przejrzenia tego, co się udało, a co się nie udało, i wypracowania konkretnych wniosków i celów działania na przyszłość. I tu powrócę znów do wysuwanego przeze mnie po tylekroć postulatu utworzenia Rady Programowej, złożonej z intelektualistów i ekspertów rzeczników idei IV Rzeczypospolitej. W czasie, gdy tak zawiedli eksperci PiS, mający poprowadzić nas do rzekomo pewnego zwycięstwa nurtu patriotycznego, jakże potrzeba obiektywnych, rzeczowych debat z udziałem prawicowych, patriotycznych intelektualistów. Niech wreszcie powstanie taka intelektualna Rada Programowa, złożona z tak wybitnych naukowców, jak choćby profesorowie Z. Krasnodębski. A. Nowak, A. Zybertowicz, W. Kieżun, czy związani z Radiem Maryja intelektualiści: prof. Z. Jacyna-Onyszkiewicz, prof. Z. Zagórski i inni profesorowie poznańscy, prof. J. Kawecki, prof. R. Broda i inni profesorowie krakowscy, ks. prof. Cz. Bartnik, prof. R. Bender i inni profesorowie lubelscy, prof. K. Czuba, prof. S. Kurowski i inni profesorowie warszawscy, prof. D. Sankowski z Łodzi, prof. Z. Żmigrodzki z Częstochowy, prof. B. Fleszar z Rzeszowa i tylu, tylu innych, dotąd niedocenionych należycie intelektualistów, popierających z całego serca ideę IV Rzeczypospolitej. Myślę, że z takiej debaty mógłby powstać bardzo owocny tom, wielce pomocny w wypracowaniu dalszej strategii działań na rzecz IV Rzeczypospolitej. Niedawno, 23 października, w bardzo ciekawym artykule opublikowanym na łamach "Europy", dodatku do (der) "Dziennika", prof. A. Nowak jakże słusznie pisał: "(...) wiem z kontaktów osobistych w środowiskach akademickich, że jest np. bardzo dużo ludzi z rzeczywistym autorytetem, którzy byliby gotowi wesprzeć publicznie program PiS, ten wysiłek odejścia od dominacji postpeerelowskiej elity, tylko nikt ich do tego nie zaprosił...".
Mam przed sobą przygnębiające zestawienie dwóch tekstów. Pierwszy z nich to list doc. dr. praw Olgierda Baehra wsparty podpisami sześciu innych znanych naukowców poznańskich: profesorów Z. Jacyny-Onyszkiewicza, E. Kozala, J. Marcinka, K. Stępczaka, H. Szydłowskiego i Z. Zagórskiego - wystosowany do premiera J. Kaczyńskiego 2 października 2007 roku. List zawierał liczne postulaty, które zdaniem szanownych autorów powinny być uwzględnione w polskiej polityce zagranicznej i wewnętrznej. Zamiast ustosunkowania się premiera lub ludzi z jego kancelarii do zawartych w obszernym liście naukowców ważnych postulatów skierowano do nich drugi tekst - dwuzdaniowe pismo p. M. Kalinowskiego z Departamentu Skarg, Wniosków i Obsługi Rady do spraw Uchodźców w Kancelarii Rady Ministrów, skierowane do Sekretariatu Ministra w MSZ: "Departament Skarg, Wniosków i Obsługi Rady do spraw Uchodźców przesyła w załączeniu, według właściwości, pismo doc. dr. Olgierda Baehra, skierowane do Prezesa Rady Ministrów w imieniu grupy naukowców w sprawie m.in. Traktatu Unii Europejskiej". Zapytajmy, co taka spychotechnika miała wspólnego z poważnym ustosunkowaniem się do treści listu grupy znanych naukowców poznańskich? Czy tego typu metody nie prowadziły do zniechęcania ludzi ze środowisk intelektualnych? Czy p. premier J. Kaczyński nie powinien baczniej przyjrzeć się pracy ludzi mu podlegających?
Ze strony PiS czasami padały zupełnie niepotrzebne, niezręczne słowa o "wykształciuchach", etc., zamiast pokazać, jak wielka liczba prawdziwie rzetelnych autorytetów intelektualnych jest po naszej stronie, po stronie patriotyzmu i IV Rzeczypospolitej.

Rozliczać obietnice Platformy
W tej chwili Platforma triumfalnie świętuje zwycięstwo wyborcze, bez żadnego opamiętania sięgając po najróżniejsze symbole. Na przykład na okładce zeszłotygodniowego "Newsweeka" można było znaleźć zdjęcie Tuska z triumfalnie podniesioną do góry, zaciśniętą pięścią. Czyżby mgr historii D. Tusk nie wiedział, że podniesiona do góry zaciśnięta pięść była przez dziesięciolecia symbolem zajadłych stalinowców, używanym na ich wszystkich zjazdach i konwentyklach? Pogratulować p. Tuskowi wyboru takiego symbolu! Czy to ma znaczyć, że po cichu jednak zmierza do jednolitofrontowej koalicji z postkomunistami z LiD? Z kolei na okładce zeszłotygodniowego "Wprost" Tusk występuje z ręką podniesioną do góry, w tzw. salucie rzymskim, który lewicowcy tak często wytykali Młodzieży Wszechpolskiej. Biedny Tusk! W euforii zwycięstwa najwyraźniej nie umie zapanować nad różnymi nawykami.
Teraz jednak zaczynają się prawdziwe schody dla p. Tuska i Platformy. Naobiecywali tak wiele i już niedługo przyjdzie nieubłaganie czas rozliczeń. Nawet w tak anty-PiS-owskiej "Gazecie Wyborczej" (z 27-28 października 2007 r.) red. Witold Gadomski wyrażał szczere obawy: "(...) uważny obserwator działań przyszłego premiera ma powód do niepokoju. Które słowa były wypowiedziane poważnie, a które były tylko lepem na wyborców. Czy Tusk ma jakąś koncepcję Polski, czy po prostu chce wygrać i zdobyć władzę". Liberalna dziennikarka z (der) "Dziennika" Dorota Gawryluk nie ukrywa swoich obaw w tekście "Cudu nie będzie. Będzie rozliczenie obietnic wyborczych" ("Dziennik" z 29 października 2007 r.): "Przed Donaldem Tuskiem - jako szefem rządu - arcytrudne zadanie. Życzę mu powodzenia, ale sam sobie postawił poprzeczkę na niebotycznej wysokości. Nie przeskoczyłby jej nawet człowiek, a co dopiero partia złożona z ludzi z krwi i kości. Na poziomie głównym Platforma sformułowała dwa hasła i oba równie niemożliwe do zrealizowania: cud gospodarczy i 'By żyło się lepiej. Wszystkim'. Na poziomie szczegółowym dobre słowo usłyszeli wszyscy: przedsiębiorcy, że podatki będą niższe, budżetówka, że wydatki z budżetu będą większe. Jak tego dokonać? Logika wskazuje, że się nie da. Liderzy PO musieli o tym wiedzieć. (...) Zwycięstwo PO jest w dużej mierze oparte na kłamstwie wyborczym (...). Na takim kłamstwie Leszek Miller oparł swą kampanię w 2001 roku, kiedy obiecywał gruszki na wierzbie, lecz bardzo szybko został z niego rozliczony.
Platforma złożyła tyle niewiarygodnych obietnic, że trudno się będzie na nich nie wywrócić. Wśród zaklęć wyborczych nie znajduję żadnego, które mogłoby być zrealizowane choćby za dwa lata. O połowę wyższe płace w służbie zdrowia? Nierealne bez rozbicia budżetu. Likwidacja NFZ? Proszę bardzo, tylko że nie o samą likwidację przecież chodzi. Ludzie oczekują poprawy jakości i dostępu do świadczeń medycznych, a nie zamiany jednej instytucji na inną. Tego zaś nie da się osiągnąć bez radykalnych zmian w ochronie zdrowia, chociażby wprowadzenia systemu ubezpieczeń w oparciu o prywatne szpitale. Od tego jednak PO odcięła się już w kampanii, zaklinając się, że kto jak kto, ale ona prywatyzować służby zdrowia nie zamierza.
Chęć odebrania PiS władzy była u ludzi Platformy tak ogromna, że zdecydowała się iść na całość w formułowaniu zobowiązań wobec Polaków. To jest oczywiście problem wszystkich polityków: czy da się wygrać wybory, formułując obietnice realne i szczere. Ale nawet w tych mało realnych należy zachować umiar po to, by rozliczenie nie okazało się dla wszystkich zbyt bolesne (...)".
Warto zacytować również opinię centrowego obserwatora wydarzeń - publicysty (der) "Dziennika" Piotra Zaremby w numerze z 27-28 października 2007 r. w tekście "Pytania do Donalda Tuska". Autor pisze tam m.in.: "Donald Tusk odniósł triumf dzięki wpadkom poprzedniej ekipy oraz błyskotliwej, socjotechnicznej kampanii. Dopiero teraz przyjdzie mu odpowiedzieć, skąd wziąć na - cytuję: 'radykalne podwyżki dla budżetówki', obniżając jednocześnie podatki (...)".
Zaremba zapytywał Tuska: "Czy naprawdę uważa Pan, że nowy minister sprawiedliwości powinien przede wszystkim - to Pana słowa - zajmować się ochroną obywatela przed władzą, czy to tylko pokłosie propagandy wyborczej? Dla zwykłego Polaka problemem zasadniczym jest strach przed bezkarnością bandytów, opieszałością sądów, zbyt wysokimi opłatami, pobieranymi przez prawnicze korporacje. Ziobro przy wszystkich swych wadach uczynił z tej tematyki swój priorytet. Co jest priorytetem PO? Czy Platforma podpisuje się pod wizją liberalnego kodeksu karnego, głoszoną przez Andrzeja Zolla, skoro w poprzednich kadencjach wypowiadała się za jego zaostrzeniem? (...) Co Pan dziś powie ludziom, którzy nie mogą się dostać do palestry z powodu blokady stosowanej przez starszych kolegów? I Polakom, płacącym słono za usługi adwokackie z powodu braku realnej konkurencji? Pozostając w opozycji wobec PiS-owskiego rządu, Platforma zabiegała o sympatię wpływowych środowisk, w tym prawników, ale teraz przyszedł czas rządzenia".
Na realizację obiecanek cacanek Platformy czeka bardzo dużo środowisk, począwszy od nauczycieli i lekarzy, grożących pogotowiem strajkowym w przypadku niespełnienia obietnic. Redaktor Joanna Lichocka pisała w "Rzeczpospolitej" z 26 października, iż: "(...) pragmatyzm powinien jednak podpowiedzieć liderom Platformy, że zdobywając 209 mandatów, znaleźli się w klinczu. Z jednej strony odnieśli olśniewający sukces i silne poparcie społeczne dla haseł podnoszonych w kampanii. Z drugiej - rozbudzili apetyty, że te hasła zostaną niezwłocznie zrealizowane. Nauczyciele z ZNP już pikietują pod gmachami rządowymi, żądając spełnienia obietnic, mimo że rząd Tuska jeszcze nie istnieje".
W internecie pojawił się arcyszyderczy tekst zawierający złośliwe drwiny z fantastycznych obietnic Platformy, zatytułowany "Pierwszy tydzień Tuska":
"Poniedziałek. Donald Tusk wyczarterował 10 tys. jumbo jetów. Trzy miliony Polaków wraca do kraju.
Wtorek. Zarządzeniem premiera zlikwidowano wypadki motocyklowe.
Środa. Donald Tusk obniżył podatki - PIT, CIT i VAT wynoszą 1 proc., jednocześnie Tusk zwiększył wynagrodzenia - pielęgniarka zarabia średnio 5890 zł netto, a lekarz 25 630 zł netto. Granice Polski przekraczają tysiące lekarzy imigrantów z Niemiec i Irlandii.
Czwartek. W czwartek premier gwałtownie podniósł prestiż Polski na świecie - UE wprowadziła jednocześnie Niceę i pierwiastek.
Piątek. Tusk wybudował 2500 kilometrów autostrad, 840 pływalni i 320 stadionów. Przeciął 6000 wstęg.
Sobota. Tusk rozdał akcje - średnio 70 tysięcy na głowę - i podwoił becikowe.
Niedziela. Po zrobieniu tylu cudów siódmego dnia premier odpoczął.
PS Wieczorem od niechcenia Donald Tusk zniósł przymrozki, by jabłka już nigdy nie drożały".
Na dodatek dość groteskowo wyglądają zapewnienia PO z czasów kampanii wyborczej, wielokrotnie zapowiadające powtórzenie w Polsce irlandzkiego cudu gospodarczego. Miał on być - według Tuska - efektem liberalnej polityki gospodarczej, a więc akurat takiej, jaką chce zastosować w Polsce Platforma. Sęk w tym, że w rzeczywistości polityka irlandzka daleka była od liberalizmu gospodarczego w stylu PO. Stwierdził to choćby taki znawca ekonomii, jak honorowy prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Zbigniew Sadowski na łamach "Trybuny" z 17 października 2007 r., akcentując, iż gospodarka irlandzka "zdecydowanie nie jest gospodarką neoliberalną". W tejże "Trybunie" Piotr Skura przypomniał w tekście "Irlandia, czyli anty-Tusk", iż: "W Irlandii nie ma podatku liniowego, którego domaga się Tusk (...). Tak zwalczane przez polskich liberałów minimalne wynagrodzenie wynosi w Irlandii ok. 1300 euro (50 proc. średniej płacy) i należy do najwyższych w Unii Europejskiej. W Polsce zwolennicy neoliberalnej gospodarki gwałtownie zaprotestowali, gdy płaca minimalna wzrosła do ok. 1100 zł (43 proc. średniej). (...) Wbrew temu, co myśli Tusk, państwo ma silny wpływ na gospodarkę. Zachowuje pełną kontrolę nad wieloma dziedzinami uznawanymi za strategiczne. Irlandzki 'cud gospodarczy' nie jest bowiem efektem jakiejś neoliberalnej rewolucji, ale umowy społecznej, zawartej w 1987 r. przez partie polityczne, związki zawodowe i organizacje pracodawców. I gwarantowanej właśnie przez państwo i co trzy lata odnawianej. Nikt nie forsuje więc neoliberalnych rozwiązań wbrew ludziom".
Jak z tego wszystkiego wynika, platformersi ogromnie nakłamali i już niedługo będą się musieli tłumaczyć, przede wszystkim przed swoimi młodymi fanami. Nie bardzo chciałbym być wtedy w ich skórze! Warto tu zacytować wymowny fragment listu nadesłanego do "Angory" 4 listopada 2007 r. przez Wojciecha K. Borkowskiego z Chicago: "Ciekawe, do kogo będą się teraz udawali zawiedzeni obietnicami wyborcy? Czy protesty i głodówki będą odbywały się pod drzwiami 'Gazety Wyborczej', tygodnika 'Polityka', 'Trybuny', tygodnika 'Angora' i innych gazet? To one wraz z Polsatem i TVN wykreowały ten sukces wyborczy Platformy, ale one umyją rączki. Nie załatwią skarg normalnych zjadaczy chleba, którzy nie doczekają się obniżki cen chleba i energii. Ciekawe, jak to przyjmą chorzy w szpitalach, które przejdą w przyszłości na własność kapitału zagranicznego, pochodzącego z UE. Przecież szpitali nie sprywatyzują lekarze, którzy za rządów PiS protestowali, głodując z powodu niskich wynagrodzeń. Szpitale, tak jak banki, huty i zakłady energetyczne, przejdą pod kontrolę kapitału UE. Czy takie były oczekiwania młodych wyborców? Czy taki był cel manipulacji medialnej w Polsce, aby zawłaszczyć to, co jeszcze pozostało z narodowej własności? (...)".
Problemy, przed którymi stanie PO, zostaną dodatkowo szczególnie mocno powiększone przez apetyty PSL-owskiego koalicjanta. Przypomniała o tym Dorota Gawryluk w cytowanym już tekście z (der) "Dziennika", pisząc, że liderzy PO pewnie też "zdają sobie sprawę, jakim koalicjantem będzie PSL. Jest to ugrupowanie znane przecież z tego, że walczy o to, by żyło się lepiej - im i ich rodzinom".
Politolog Marek Migalski ostrzegał w tekście "Nowy Pawlak, stare PSL" ("Rzeczpospolita" z 25 października 2007 r.): "Dla PSL państwo wciąż jest dostarczycielem fruktów, rezerwuarem środków do życia dla działaczy i ich rodzin, gwarantem dobrobytu dla wyborców Stronnictwa". O tym wszystkim mówił również jakże wymownie premier J. Kaczyński w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" z 26 października 2007 r., stwierdzając: "Dzisiaj na 450 stanowisk kierowniczych, podległych marszałkowi województwa mazowieckiego jest jeden bezpartyjny. A 449 jest obsadzonych w ramach podziału PO - PSL. To są często stanowiska naczelników, stanowiska o charakterze administracyjnym. Stanowi to najlepszy dowód, jak to będzie wyglądać w Polsce. Widać, że Donald Tusk trochę się już boi".
Pamiętajmy jednak, że już nie za długo przyjdzie czas rozliczenia z pazernością PO i PSL i niespełnionymi obietnicami fantasmagorii. Za półtora roku będą wybory do europarlamentu, a za dwa lata do samorządów.
I już teraz natychmiast trzeba rozpocząć przygotowania do boju o samorządy. Musimy się skupić na tworzeniu stowarzyszeń w różnych miastach i okręgach, które mogłyby zapoczątkować oddolne działania ludzi dla stopniowego wzięcia władzy w swoje ręce. Przykładem mogą być efektywne działania kilkudziesięciu młodych ludzi w Opolu przed kilku laty. Założywszy stowarzyszenie "Stop korupcji", tak skutecznie działali, wydawszy walkę skorumpowanym władzom samorządowym, aż doprowadzili za kratki czołowych przedstawicieli SLD-owskiego samorządu w Opolu: prezydenta i jego głównych pomocników, wojewodę, b. wiceminister Jakubowską. Z dziesięć dni temu miałem możliwość wystąpienia w Bielsku-Białej na spotkaniu świetnie zorganizowanym przez miejscowych działaczy Stowarzyszenia przeciw Bezprawiu (sądowemu). Zapoznałem się z ich dynamicznymi działaniami i myślę, że to jest dobra droga, tak trzymać! Parę dni temu poznałem z kolei kierowniczych działaczy rozwijającego się podobnego stowarzyszenia z Łodzi - Stowarzyszenia Osób Poszkodowanych przez Wymiar Sprawiedliwości. Powstały w ostatnich latach inne ciekawe inicjatywy, od komitetów obrony polskości w Szczecinie i Gorzowie Wlkp. po Stowarzyszenie Obrony i Rozwoju Polski w Rzeszowie czy Komitet na rzecz IV Rzeczypospolitej w Warszawie.
Od dawna działają różne inne dynamiczne stowarzyszenia chrześcijańsko-patriotyczne typu "Pro Cultura Catholica" i klub "Spotkania i Dialog" we Wrocławiu. Najwyższy czas, by połączyć wysiłki rozmaitych stowarzyszeń i rozlicznych niezorganizowanych dotąd osób. Niech jak najwięcej osób myślących i czujących po polsku zrzeszy się w jeden wielki ogólnokrajowy ruch na rzecz przełomu, na rzecz IV Rzeczypospolitej, jak zwał tak zwał, to nie jest na razie najważniejsze. Ogromnym problemem ostatnich lat i niestety bardzo poważną przyczyną porażki wyborczej był fakt, że wysiłki na rzecz tworzenia IV Rzeczypospolitej opierały się głównie na trudnej, bardzo chybotliwej koalicji, nazbyt gabinetowej polityce, a nie starały się o stworzenie prawdziwie szerokiego zaplecza społecznego. Niech nowy ruch to zmieni w skali ogólnopolskiej, niech będzie ruchem na rzecz prawdziwie głębokich przemian, niech patrzy partiom na ręce, a zarazem skłania je do prawdziwie głębokich przemian. W nowej sytuacji apeluję przede wszystkim do władz PiS jako największej partii prawicowej, która zdobyła ponad 5 milionów głosów, o poparcie działań dla organizacji tego ruchu. Zwracam się także do działaczy LPR, UPR i innych ugrupowań prawicowych, a także do wszystkich uczciwych sympatyków i członków Samoobrony o wsparcie nakreślonej wyżej inicjatywy. Nie zwlekajmy, stwórzmy jak najsilniejsze narzędzie nacisku na rzecz przemian! Zbyt wiele lat nam już dotąd ukradziono po 1989 roku. Doprowadźmy do przepędzenia wszystkich czerwonych dynastii i aferałów. Walczmy o Polskę nadziei, bez komuchów i złodziei!

prof. Jerzy Robert Nowak

Blog Archive