Monday, October 29, 2007

Polityków wojna na słowa


Polityków wojna na słowa
Nasz Dziennik, 2007-10-29

Bezwzględność kampanii wyborczej dawała obserwatorom przynajmniej ten jeden wymierny pożytek, że obnażała całą prawdę o człowieku. Jest ona zazwyczaj skrywana pod maską gładkich słów, nienagannych manier, czarujących uśmiechów, wyćwiczonej kokieterii i finezyjnego dowcipu. Jedno wystąpienie na wiecu, przed kamerą czy w studiu radiowym, sprawia jednak, że maska nagle spada. Z wielkim hukiem, wszak wytaczane bywają armaty najcięższe. Ze strony społeczeństwa wyrywał się okrzyk zdumienia i zawodu. Dla łatwowiernego wyborcy było to nie lada wstrząsem.

Najmocniejszym narzędziem minionej batalii wyborczej były wypowiadane słowa. Jak nigdy dotąd. Skrócony czas walki o miejsce w parlamencie powiększył intensywność spotkań, debat i zwyczajnych kłótni. Zwracała uwagę rosnąca zaciekłość wypowiedzi, oskarżeń i połajanek.

Słowa, które miały powalić
Wypowiadane słowa były często pełne jadu i złośliwości. Uwłaczały godności człowieka, poniżały go i zniesławiały. Były również słowa obelżywe, wiązane często z wydobytym właśnie "hakiem". Z wypowiadanych zdań wyzierała wyniosła chełpliwość, a nawet pogarda.
Ferwor walki był tak otępiający, że główni aktorzy sceny politycznej nawet nie dostrzegali, iż to właśnie oni najbardziej się ośmieszają w oczach społeczeństwa.
Słowa-ciosy zazwyczaj poprawiają ich autorom samopoczucie, chronią przed załamaniem, zagrzewają do dalszej walki. Przypominają atmosferę ringu. Zauważało się też swoistą eskalację. Im mocniejsze uderzenie, tym bardziej gwałtowna i brutalna riposta. Ideałem przecież było powalenie przeciwnika. Kto pierwszy to uczyni, jest lepszy. Nie przebierano w środkach, które przecież cel uświęca.
Najbardziej jednak zastanawiał fakt, że słowa-ciosy były nie tylko efektem emocji. Były przemyślane, odpowiednio dobrane i dokładnie obliczone, żeby można było najgłębiej ugodzić rywala. Zadziwiała wyrafinowana strategia i bogaty arsenał narzędzi. Ponure myśli budził fakt, że dziś z coraz większą łatwością występuje się przeciwko godności człowieka, nie wywołuje to większych skrupułów.
Formuła wystąpień polityków przed wyborami i atmosfera walki nie sprzyjają zasadom krasomówstwa. Nikt zresztą nie oczekuje, żeby polityk był uznanym oratorem i moralistą. Są jednak w wypowiedziach publicznych pewne granice, których nigdy nie wolno przekraczać.

Zagrożona prawda
Wprawdzie ataki formułowane są głównie po to, żeby zaszkodzić partii konkurencyjnej, to jednak ich oddziaływanie ma szerszy zasięg. Decyduje o tym wielość takich wystąpień i ich powtarzanie w mediach, które z natury swojej potęgują wpływ na odbiorców.
Nie trzeba dowodzić, jak wielkie znaczenie ma słowo w komunikacji międzyludzkiej. Stanowi jej podstawę. Walter J. Ong twierdził nawet, że sposób komunikowania się wpływa na sposób myślenia jednostki. Oznacza to, że słowo, które dociera do człowieka, język dyskusji i kultura wypowiedzi w wysokim stopniu oddziałują na jego intelekt. Jeżeli zaś słowo jest nośnikiem agresji i poprzez powtarzanie drąży świadomość człowieka, to tym bardziej okaleczyć może jego rozwój umysłowy. Problem staje się poważniejszy, gdy słowa-ciosy nie są przypadkowe, lecz stanowią trzon prezentowanej narracji. Dlatego że narracja jest umysłową formą rozumienia świata. Gdy jest brutalnie narzucana słuchaczowi, może spowodować szkodę w jego umysłowości.
Posługiwanie się słowem w publicznym obrzucaniu błotem i inwektywami nie jest więc prywatną sprawą pokrzykujących mówców czy gadatliwych mediów. Godzą oni w piękno języka i zubożają kulturę polityczną. Ponadto toczone boje relatywizują prawdę. Ta sama informacja, tego samego dnia i w tych samych mediach w opinii jednego polityka jest zgodna z prawdą, drugi zaś nazywa ją wierutnym kłamstwem. To również nie jest prywatną sprawą kłócących się osób czy walczących ze sobą partii. Nieprzypadkowo Jan Paweł II przestrzegał przed groźbą sprzymierzania się demokracji z relatywizmem etycznym. I wyjaśniał, dlaczego: w sposób radykalny odbiera on społeczności cywilnej zdolność rozpoznawania prawdy. Lekceważenie prawdy w debatach przedwyborczych jest zamachem na dobro wspólne, dyskwalifikuje więc kandydata do parlamentu.

Wskazania zawsze aktualne
W przemówieniu wygłoszonym w Olsztynie w 1991 r. Jan Paweł II wezwał swoich rodaków do pracy nad mową. Jest to jedna z najważniejszych wypowiedzi Papieża wyrażających jego oczekiwania w dziedzinie języka. Oto kilka wypowiedzianych wtedy wskazań.

- Nie wolno używać słowa do wypowiadania kłamstwa. Zdarza się, że człowiek mówi jakąś prawdę po to, aby uzasadnić swoje kłamstwo.

- Prawda doznaje uszczerbku, a nawet poniżenia, gdy nie ma w niej miłości do niej samej i do człowieka.

- Istnieje więc pilna potrzeba odkłamywania życia - indywidualnego i społecznego. Niezbędna jest wtedy postawa prawdomówności.

- Niewielki jest pożytek z mówienia, jeżeli słowo używane jest po to tylko, aby zwyciężać w dyskusji i obronić swoje stanowisko, często zupełnie błędne.

- Każde używanie słów w tym celu, aby wpływać na innych swoim wewnętrznym nieporządkiem i moralnym zagubieniem, wprowadza do życia społecznego atmosferę zakłamania.

- Słowo, w którym jest podstęp, pogarda czy nienawiść, przestaje być wolne i staje się szkodliwe.

- Człowiek pada ofiarą manipulacji, gdy słowa są tak podawane i tak spreparowane, żeby zrobić wrażenie, że są dobrem.

Ten katalog rad sformułowany przez kogoś, kto był najgenialniejszym człowiekiem epoki i niekwestionowanym autorytetem moralnym świata, jest wciąż aktualny. Został specjalnie dedykowany Polakom, a więc powinien być nam szczególnie bliski. Dziś, po ostrej kampanii wyborczej, godzi się go przypomnieć, aby walczących na słowa zachęcić do rzetelnej refleksji nad jego wskazaniami. Nigdy na to nie jest za późno. Tym bardziej że politycy tak chętnie deklarują swoją solidarność z nauczaniem Jana Pawła II i często cytują jego wypowiedzi. Najwyższy czas, aby zdobyć się na dojrzałą konsekwencję.

Ksiądz biskup Adam Lepa

Blog Archive